VOID OF SILENCE - The grave of civilization ( 2010 )

chronologiczna pralnia - czyli co dziobały wróbelki żeby wyrosnąć na orłów

Moderatorzy: Gore_Obsessed, ultravox, Heretyk, Nasum, Sybir, Skaut

ODPOWIEDZ
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15211
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

VOID OF SILENCE - The grave of civilization ( 2010 )

11-03-2014, 16:07

Obrazek





Po fenomenalnej i opisywanej przeze mnie poprzedniej płycie Włochów przyszedł czas by zmierzyć się z ich kolejnym, jak do tej pory, ostatnim dziełem. Wcześniejsze,z racji swej dość mocno black metalowej estetyki nie trafiają do mnie zbyt mocno, by nie rzec wcale, ale być może dam im jeszcze kiedyś szansę. Natomiast "The Grave of civilization" to album który jest na tyle bogaty, zróżnicowany, subtelny w jakiś psychodeliczny sposób, że po dłuższych bojach postanowiłem go nieco bardziej przybliżyć.


Pierwsze co daje mocno po uszach to zmiana wokalisty. Tym razem za mikrofonem stanął Brooke Johnson, który udzielał się w kilku kompletnie mi nieznanych formacjach, więc pewnie doświadczenie ma, ale brakuje mu tej barwy i skali głosu co poprzednikowi. Po prostu momentami brakuje tutaj tego agonalnego zaśpiewu, skrzeków które spowodują ciary na plecach, tego grobowego głosu, który deklamowałby kolejne wersy niewesołych tekstów. To jest chyba największy mankament tej płyty - momentami koleś próbuje zawyć w jakiś bardziej złowieszczy sposób, ale nie za wiele się to zdaje - tych obydwu wokalistów dzieli co najmniej klasa, jeżeli nie dwie różnicy. Tak całkiem tragicznie jednak nie jest, i po kilku porządnych przesłuchaniach dałem radę się do niego przyzwyczaić, ale łatwo nie było.


Sama muzyka, mimo iż wydaje się być naturalnym rozwinięciem pomysłów z "Human antithesis" też nieco zmieniła swoje oblicze. Jakby nieco bardziej okrzepła, jest bardziej subtelna, nie ma tutaj już tak bardzo wisielczego nastroju, nie ma już tego gęstego, morowego powietrza, tej smolistej atmosfery która dusiła i obezwładniała nieostrożnych słuchaczy. Do optymistycznych nastrojów jednak tez tutaj daleko. Ale to już nie jest muzyczna apoteoza całkowitej beznadziei, cierpienia i mroku, tutaj słychać, przynajmniej na moje pokaleczone uszy nieco więcej przestrzeni, muzyka a raczej jej przekaz, jest nieco lżejsza, nadal jest tu sporo smutku wyrażonego za pomocą dźwięku, sporo melancholii, depresji i zwyczajnej ludzkiej bezsilności. Nie zostajemy jednak wbici w fotel i przygnieceni ciężarem, tutaj raczej będziemy mogli w miarę swobodnie się poruszać, i mimo że utwory nie są tak przybijające jak na ostatnim krążku, to jednak znakomicie sprawdzą się jako podkład pod zimny, jesienny wieczór.


Jest w tej muzyce coś, co dziwnie mnie przyciąga. Słucham tych leniwych i długich kompozycji i nie odczuwam zmęczenia, znużenia, nie patrzę nerwowo na zegarek. Wprost przeciwnie, to muzyka która sprawdza się wieczorem, mnie wycisza, zabiera mnie w podróż w trakcie której tracę poczucie czasu i rzeczywistości. Mimo braku znakomitego wokalisty, ta muzyka potrafi wykrzesać niesamowity klimat, podejrzewam że każdy znalazłby tu coś dla siebie, coś osobistego, coś, co poruszyłoby jego struny w duszy. Mimo gatunkowych ograniczeń, zdawałoby się małego pola do eksperymentalnego manewru, podczas każdego przesłuchania można wychwycić coś nowego, materiał jest także nieco bardziej chwytliwy i ciut bardziej melodyjny niż "Human...", a to czy wyszło to muzyce włochów na dobre czy wprost przeciwnie, oceńcie sami. Jedno przesłuchanie jednak nie wystarczy, ale jak złapiecie bakcyla to sami się o tym przekonacie.
ODPOWIEDZ