1980

chronologiczna pralnia - czyli co dziobały wróbelki żeby wyrosnąć na orłów

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox, Skaut

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Morph
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 8973
Rejestracja: 27-12-2002, 12:50
Lokalizacja: hyperborea
Kontakt:

1980

09-01-2010, 21:01

Obrazek
WHITEHOUSE birthdeath experience
Come Organisation 1980

Czyli wrażenia młodego człowieka w starciu z solidnym kawałkiem historii.

Zastanawiałem się czy najpierw wrzucić tę płytę, czy inną równie znakomitą, ale że Birthdeath Experience ukazało się rok wcześniej to daję im pierwszeństwo. Whitehouse, zespół legenda, od 30 lat serwujący hałas z lepszym lub gorszym skutkiem.

Tak, 30 lat już minęło od wydania debiutu czyli właśnie Birthdeath Experience. Płyta z wielu powodów co najmniej wyjątkowa. Po pierwsze - mimo że na wskroś industrialna - w zasadzie chyba stanowi kamień węgielny power electronics (no chyba że o czymś zapomniałem, ale wszystko co mi przychodzi na myśl zaczęło wychodzić po '80), i to do tego nieświadomie. Po drugie, szokowała i budziła niezrozumienie (na dole fragment recenzji który można znaleźć we wkładce kompaktowej reedycji). Ludzkość nie była po prostu przygotowana na ich nadejście ;). Po trzecie - nadal aktualna, nic a nic nie tracąca na jakości.

Same dźwięki to poezja, i do tego ukazują pewne niezaprzeczalne atuty "ówczesnego" hałasu - nie starają się zagłuszyć słuchacza ścianą różowego czy białego hałasu z nałożonymi 100x przesterowanymi wokalami, zamiast tego w minimalistyczny acz skrajnie sadystyczny sposób rzeźbią słuchacza, ryjąc mu czaszkę tępą piłą, wbijając w mózg zardzewiałe gwoździe i ciągnąc delikwenta mordą po ziemi przez ścieki tego świata. Pół godziny dźwięków które nikogo nie pozostawią obojętnym.

Kocham.

Feel the pain - the pleasure
the agony - the ecstasy
you like that, don't you?


No i wspomniany fragment recenzji (albo nawet niech będzie cała dla tych co nie mają cede):
A new experience in listening to so-called 'music'. This album should be played LOUD! The needle hits the groove... strange undulating synths break out and grab you. This is in no way musical! It is total sound, disturbing and strangulating. Aggressive vocals scream out but never seem to penetrate. Souls in agony... torture...
"Mindphaser" (2nd track): pink noise blasts out at you; gently phased patterns may exist under the surface? More voices shout at you - very sexually inclined.
Then a track which just about contains a rhythm! Maybe a sequencer with more non-musical synths over the top of it. There is discernible vocal - this time with savagely aimed words.
The other side of this album only really contains one track. Strange synth rumblings carry some rhythm over which voices scream out 'The Second Coming'. The voices are panned from speaker to speaker making an aural assault on the ears. Next up is another blast of pink noise - no music, nothing. Voices which are mixed well back mumble occasionally to relieve the nothingness. The title piece is a cop out - listen for yourself! I don't pay hard cash for a track like this.
Quote: "They have very little in common with the current crop of electronic bands and this album should not be confused with such".
Give birth to something dead
Give birth to something old
Awatar użytkownika
Zenek
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 15-04-2004, 20:23

Re: 1980

18-04-2010, 20:02

Obrazek
Killing Joke - Killing Joke

Debiut Killing Joke. Jedna z najważniejszych płyt post-punkowych w historii muzyki. Oczywiście termin post-punk zupełnie nie oddaje hołdu temu co możemy odnaleźć na debiucie Killing Joke, jest to oryginalny mariaż punka, metalu i zimnej fali. Okładka albumu znakomicie korensponduje z zimną i postapokaliptyczną muzyką na nim zawartą, jeden rzut okiem i możemy się domyślić z czym będziemy mieli do czynienia. Idealne muzyczne odzwierciedlenie zimnego krajobrazu po nuklearnej zagładzie. Zadziwiające jest jak bardzo świeżo brzmi ta muzyka, mimo że ma już trzydzieści lat to brzmi jak gdyby była nagrana wczoraj. Warto zwrócić szczególną uwagę na wokal Jaza Colemana, lidera formacji, nie wiem skąd się to bierze, ale niezmiernie kojarzy mi się on z wodzem plemienia nawoływującym do oprawiania plemiennych rytuałów.
Zapewne wielu przeciętnych fanów metalu zetknęło się pierwszy raz z tym zespołem przy okazji coveru "The Wait" nagranego przez zespół Metallica, thrasherzy z Bay Area oczywiście nie udźwignęli tego numeru, zabili jego niepowtarzalny klimat robiąc z niego zwykły punkowo-metalowy kawałek, w oryginale brzmi o wiele lepiej. Nie będę się rozwodził nad tym jak wielki wpływ na rozwój muzyki miała ta pozycja bo wydaje mi się to oczywiste.
Obrazek
Baton
weteran forumowych bitew
Posty: 1653
Rejestracja: 03-02-2008, 14:51
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: 1980

27-12-2013, 21:54

TOMASZ STAŃKO
Music from Taj Mahal and Karla Caves

[img]//eu.rymimg.com/lk/f/l/d41292f45549f1089ebd91b2cd08d9aa/3048298.jpg[/img]



Czas coś wrzucić do encyklopedii, niech to będzie znowu papa Tomasz. Ale tym razem nie poświęcę mu osobnego tematu, bez przesady.

Tomasz Stańko ogólnie chyba nie wymaga wprowadzenia, postać barwna, wielowymiarowa, z ogromnym i zróżnicowanym dorobkiem. I bardzo charakterystyczna. Nieważne, czy słuchamy rzeźnickich odlotów (Music For K, Purple Sun), czy eterycznych, mgławicowych medytacji (Lontano), czy też wycieczek w elektronikę i disco (C.O.C.X.) - zawsze wiadomo, że to Stańko. Nieważne z kim gra, nieważne co, Pana W Kapeluszu od razu idzie rozpoznać.

W przebogatej dyskografii Stanki, którą póki co poznałem, powiedzmy, orientacyjnie, jest jeden album naprawdę szczególny. Oczywiście można by powiedzieć, że "Peyotl - Witkacy" to też album szczególny, bo jedyny tego typu, albo że C.O.C.X. też jest szczególny, ale to Music From taj Mahal jest albumem naprawdę wyjątkowym. I już spieszę tłumaczyć dlaczego.

Na przełomie lat 70tych i 80tych Stanko był już na tyle znanym i (jak podejrzewam) bogatym muzykiem, że mógł sobie spokojnie pozwolić na ekstrawaganckie eksperymenty. Może nie bez znaczenia jest tu fakt, że w tamtym czasie Stańko palił niewyobrażalne ilości haszyszu, kto wie, ale wpadł mu do głowy zupełnie odjechany pomysł: nagrać album w Taj Mahal. Tak, w tym Taj Mahal, słynnym mauzoleum w Indiach, gdzie jest wprawdzie fenomenalna akustyka, ale też pierdylion turystów przez cała dobę. Nie wnikając w detale techniczne, Stańko i jego kolega od grania, Edward Vesala, polecieli samolotem do Indii i stwierdzili, że zrobią to.

Na miejscu okazało się, że nagranie albumu w Taj Mahal to wcale nie jest taka prosta sprawa jak się może wydawać człowiekowi odurzonemu egzotycznymi narkotykami, ale pomimo pewnych niedogodności rzecz, o dziwo, udało się zrealizować. Stańko i Vesala przekupili strażników i zostali wpuszczeni do mauzoleum w czasie, gdy odbywała się standardowa, codzienna konserwacja - odbywająca się przez godzinę i zawsze w nocy. W ciągu tej godziny zdołali nagrać album - zgaduję, że za nagranie odpowiadał Vesala, natomiast muzyka to w całości dzieło Stańki. materiał wzbogacono o nagrania z jaskiń Karla i wydano w postaci albumu.

Rezultatem tej króciutkiej sesji jest przedziwna płyta, zupełnie wyjątkowa w dorobku Stanki. I to nawet nie z uwagi na miejsce, w którym ją nagrano! Nie. Jest to, o ile się orientuję, jedyny album Stańki nagrany na trąbkę solo. Nie ma tutaj w ogóle żadnych instrumentów poza trąbką. mamy więc Stańkę w formie czystej, wydestylowanego, wypreparowanego z zespołu i pokazanego nago. Oto Stańko i jego trąba! na "Music From taj Mahal" mamy uchwyconą esencję stylu tego muzyka, wypreparowaną i pokazaną na szalce petriego.

Jak się tego słucha? Oczywiście zajebiście, inaczej bym o tej płycie nie pisał. Zebrano tu 13 kompozycji, 36 minut muzyki. Kompozycje to może za duże słowo. Oczywiście są to wszystko bez wyjątku luźne improwizacje, jak należałoby się tego spodzierwać, opatrzone raczej umownymi, angielskimi tytułami. Niektóre tematy zdają się być zaczerpnięte z innych kompozycji, bo brzxią jakby znajomo, ale może mi się tylko wydaje. Stańko snuje więc swoje trąbkowe historie w charakterystyczny dla siebie sposób. Free jazzu tu nie uświadczymy, jest za to dużo muzyki stonowanej, dosyć refleksyjnej. Nieprawdopodobne pogłosy Taj Mahal wzbogacają znacząco brzmienie trąbki, która z kolei, w zależności od siły dźwięku, może nimi swobodnie manipulować. I Stańko robi to, w wyraźny sposób bawiąc się dźwiękiem. Słuchając albumu możemy niemal zobaczyć, jak Stańko za pomocą dźwięku bada wnętrze mauzoleum. A jednocześnie zabawa dźwiękiem, zabawa akustyką, nie przesłania samej muzyki i jesteśmny raczeni cała masą pięknych, nocnych melodii, tak charakterystycznych dla Stańki.

A teraz zła wiadomość. Album jest, niestety, bardzo słabo znany. W twórczości Stanki stoi zupełnie na uboczu, rzadko się go wspomia i nie ukrywam, że sam dowiedziałem się o nim dopieiro z autobiografii Tomasza S. Jednak to, że jest słąbo znany to jeszcze nie najgorsza rzecz - znacznie większym problemem jest brak wydania cd. Niestety, w formie fizycznej możemy posłuchać go tylko wtedy, gdy dorwiemy winyl, a to nie jest takie proste. Słuchacze skazani są więc na krążące po sieci ripy, co do których sygnalizuję po prostu, że istnieją. No i jakiś dobry człowiek powrzucał numery z MFTMaKC na jewtube.

I żeby nie przedłużać, na zakończenie po prostu podrzucam linki z jutuba i upraszam słuchaczy o odlot.

- Shadow of the Midnight Moon
- Almost Black
Fairies wear boots and now you gotta believe me
Yeah I saw it, I saw it, I tell you no lies
ODPOWIEDZ