Lukass pisze: ↑04-09-2022, 00:41
No dobra, obejrzałem dwa pierwsze odcinki, i to kazało mi mocno unieść brew w odpowiedzi na Twoje zarzuty. Po pierwsze, to jest nieistniejący świat, o jakiej wiarygodności mówisz? Tam jest magia, Balrogi i trolle, no kurwa. Po drugie - dziwię się, że tak dosłownie odebrałeś tę podróż morską. Tak, jak zapamiętałem, podróż do Valinoru to nie jest podróż w sensie fizycznym, raczej duchowym. Nie będą płynąć miesiąc w tej łódce. Przecież cała ta scena jest mocno symboliczna, zdejmują zbroje, odkładają broń. Musieli walczyć w Śródziemiu, nie muszą w Valinorze, bo Morgoth został zniszczony, a Sauron jest w Śródziemiu właśnie. Po trzecie, ozdoby we włosach. Tu by się można spierać. Lud jest mocno przesądny. Bez znajomości sensu tych ozdób nie sposób nic powiedzieć, a tego nie wyjaśniono. Czy w historii człowieka rzeczywiście nie znamy bezsensownych ozdób, które utrudniają życie? Chyba znamy. Po czwarte, skok z miecza to jedyny naprawdę słaby punkt, w stylu "Hobbita" Jacksona. Nie podobało mi się to. Po piąte, elfy. Są, jakie są, pasuje do miejsca w historii, w którym się znalazły. Warto pamiętać, że w LOTR elfy - przynajmniej na początku - widzimy oczami hobbitów. Można je sobie wizualizować, ale wersja Jacksona nie była dla mnie bardziej przekonująca. Tu są w rozsypce. Wróg niby pokonany, stosunki z innymi rasami nędzne, wkrada się samozadowolenie. Są już bliższe ludziom niż elfom z Valinoru. Podoba mi się ten ich obraz.
Już w oderwaniu od Twoich zarzutów. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Dobrze prowadzona historia i klimat narastającego zagrożenia. Dobre, powolne tempo. Świat przepiękny i niesamowicie dopracowany wizualnie. Oceny nie wystawiam. Mógłbym za wrażenia artystyczne, i byłaby wysoka. Natomiast historia jeszcze się rozwija i nie wiem, gdzie nas zaprowadzi. A nie można ocenić historii, jeśli nie zna się jej zakończenia. Ale jak dla mnie, po wielu latach przerwy (bo Hobbita jednak nie liczę), Tolkien na poważnie wrócił na ekran. To jest ten klimat. Czekam na kolejne odcinki.
Moja brew również uniosła odrobinę czytając odpowiedź, więc na żywo wyglądalibyśmy jak dwóch dżentelmenów z uniesionymi brwiami. Do rzeczy jednak, ponieważ na większość jest gotowa odpowiedź.
Pytasz, o co chodzi w wiarygodności. W języku polskim brakuje dwóch istotnych dla fantasy terminów: believability oraz immersion, które wynikają z siebie, jeśli jest wysokie believability, to jest wysokie immersion - czyli im bardziej wiarygodnie przedstawiony jest świat, tym bardziej czujemy, że to faktycznie mogło się wydarzyć, i tym bardziej zanurzamy się w świat i odczuwamy go całym sobą. Zanim to jednak nastąpi, autor musi skonstruować coś, co nazywamy 'logiką świata przedstawionego'. Znaczy to, że dany świat posiada swój zestaw reguł, których się trzyma i nie łamie. Im solidniejsze i klarowniejsze te reguły, tym bardziej w pewnym sensie przypominają nasz świat. To jest, wbrew pozorom, niewiarygodnie trudne zadanie, które Tolkien dopracowywał w ogromnym szczegółach - we "Władcy Pierścieni" wyliczał dokładnie lata, miesiące, dni, tworzył kalendarium, obliczał, ile danego dnia mogli przebyć dani bohaterowie (Hobbici pieszo, jeźdźcy Rohanu konno jako armia etc.). Można zawsze pójść na jakąś łatwiznę i powiedzieć coś w rodzaju: ,,a tutaj hobbity przejdą pieszo w dzień 100 km, ponieważ być może znalazły parę świetnych adidasów do biegania/magicznych butów, czemu nie, to jest fantasy, wszystko może się zdarzyć", jednak większość czytelników poczuje pewien zgrzyt.
Mówiąc, że to ,,przecież fantasy", ale zaraz potem przyznając, że z tym skokiem z miecza jest coś nie tak, wpadasz w pułapkę myślową - co z tego, przecież to fantasy, wszystko mogło się zdarzyć, prawda? Otóż nie, taka rzecz nie powinna się zdarzyć z prostego powodu - fizyki. Co śmieszne, pomimo tego, TEN AKURAT MOMENT to jest to, co spierniczył sam Tolkien - i być może jedyna rzecz, którą spierniczył. Napisał bowiem, że elfy generalnie są lekkie jak piórko, ot tak po prostu. Nie pomyślał o wszelkich implikacjach z tego wynikających, mianowicie jak fizycznie zachowywałaby się istota podobna do człowieka, która jest lekka jak piórko. A przecież taka osoba poruszałaby się zupełnie inaczej działałyby mięśnie, ledwie pacnięta leciałaby na wiele metrów itd. To Jackson wyesploatował w 2 momentach: w bitwie na polach Pelennoru (Legolas skaczący po słoniu), w Hobbicie (Legolas skaczący po spadających blokach skalnych), a teraz wyesploatowane zostało to w Galadrieli robiącej wygibasy rodem z Assassin's Creed. Ta scena ma inny zgrzyt: z podobnym trollem walczono w Morii, była tam cała ekipa przegości, którzy jak usłyszeli, że nadchodzi troll, to wyraźnie musieli zewrzeć zwieracze, by nie zbezcześcić grobu Durina, a to mimo obecności Maiara (Gandalfa). Tutaj natomiast troll wyskakuje, Galadriela na niego cyk cyk cyk mieczykiem, troll pada - a wszystko to pomimo tego, że w książkach Galadriela nie jest żadną wojowniczką, w żadnym momencie.
Inny przykład believability. Być może widziałeś jakieś filmy Bollywood, gdzie dzieją się jakieś zupełnie niestworzone rzeczy. Niestety nie pamiętam tytułu, ale lata temu oglądałem taki film o jakimś superrobocie, który wyczynia takie rzeczy, że w pewnym momencie mózg oglądającego wyłącza się, ponieważ dzieją się takie cuda, że po prostu czujesz, że w każdej chwili może stać się wszystko. Czasem dobre jako tania rozrywka, ale ogólnie filmy, o których się zapomina. Jeśli chodzi o książki, to generalnie cykl Forgotten Realms - wiadomo że to bardzo rozległy cykl rozłożony na wielu autorów, który wyrósł z gier D&D i przez to jest spójność jest mała, ale przyjrzyjmy się tam światowi magii vs magii u Tolkiena. U Tolkiena takiego prawdziwego używania magii rodem z fantasy jest bardzo mało, Gandalf praktycznie nigdy nie rozwiązuje walk poprzez trzaskanie fireballami w tę i we wtę. W Forgotten Realms odwrotnie, magia jest wszędzie, używana jest do wszystkiego tego, do czego my używamy techniki, albo będziemy używać w przyszłości - nawet bardzo prozaicznych spraw, jak otwieranie wrót. W cyklu "Doradcy i Królowie" spotykamy się z sytuacją, gdzie ginie jakiś przypadkowy rzemieślnik, a magowie kwitują to tym, że "wskrzesi się go". Tutaj logika świata przedstawionego drastycznie spada: skoro można kogoś po prostu wskrzesić, to wynika z tego, że śmierci nie ma się co bać, dlaczego więc mielibyśmy w napięciu bać się o śmierć głównych bohaterów?
Podsumowując: czytelnicy fantasy znajdują się zawsze gdzieś na spektrum tego believability. Im bardziej zajawiony człowiek, tym ważniejsze to dla niego będzie, natomiast taki casualowy czytelnik/widz może nawet stwierdzić, że we "Władcy Pierścieni" nie będzie go razi nawet pojawienie się zombie-nazistów. Dlaczego nie, przecież to fantasy. Warto zadać sobie jednak pytanie, jak zareagowalibyśmy, gdyby pojawił się tam np. Jarosław Kaczyński, a jeśli by to zabiło nasze zaangażowanie, to dlaczego? To takie pytanie do samego siebie.
Podróż do Valinoru: niestety nie mogę się zgodzić, że to podróż w sensie duchowym a nie fizycznym. To jest tak samo, jak pielgrzymka do Jerozolimy w X wieku, może i ma wymiar duchowy, ale dystans trzeba było przebyć też fizycznie, a odległość Valinoru i jego znaczenia zmieniają się w Silmarillionie i Władcy Pierścieni, ponieważ ŚWIAT WYGLĄDA INACZEJ, mapa jest zupełnie inna (znasz mapę okresu Silmarilliona?). Tolkien dokładnie obliczał tutaj odległość i jej zmiany oraz długość rejsu. Piszesz, że scena jest symboliczna, tak, ale jest symboliczna w niedorzeczny sposób. Symboliczna jest też scena, w której Aragorn mówi: "For Frodo", jest jednak między nimi jakaś różnica, która sprawia, że scena z Aragornem wyciska łzy z oczu, a ta łódka, która fizycznie w zasadzie nie ma racji bytu do zamorskich podróży, cóż...
Co do ozdób we włosach, piszesz, że bez znajomości znaczenia ciężko dyskutować. Ale to znaczenie jest znane - po prostu jest nieprzekonujące - ale tu nie będę się rozpisywał, jak do niego dotrzesz, to pogadamy o nim.
Dla równowagi: drugi odcinek jest DUŻO lepszy, Moria (Khazad-dum) jest SUPER, a krasnoludy dojebane. Niewiarygodne, jak dobrze je zrobili w porównaniu do elfów.