Wszystko fajnie, ale Azarath z płyt 2-4 to fantastyczna kapela i można ich zestawiać bez kompleksów z największymi. Naprawdę mało grup mnie zniszczyło na żywo równie mocno jak oni kilkakrotnie w latach 2002-2009. 13 listopada 2007 w drugiej Progresji kończyli set "For Satan My Blood" i napiszę tyle.. widziałem na żywo Morbidów trzykrotnie, widziałem parę razy Immolation. Wiało mocno, ale Azarath to było TORNADO. Minęło prawie 14 lat, a ja właśnie o tym klepię na klawiaturze, więc musiało być grubo.535 pisze: ↑04-10-2021, 07:35Powtarzam po raz setny. Każdy czas ma swych "bogów". Ty masz Nile, Azaracz, Behemoth i Dies Irae. Ja Death, Autopsyhcpig pisze: ↑04-10-2021, 06:40Co to za argument? Tak można rozjechać walcem każdą kapelę, która nie gra od razu na pioziomie szczytowych Morbidów czy Immo. No ale dobrze pamiętam, że tak samo lekceważąco pisałeś o Azarath, który na piewszych płytach jest bestią tektoniczną, nie mówiąc już o kwestionowaniu statusu Nile.
Obituary, czy choćby Pestilence. Kolejność i wybór przypadkowy, bo równie dobrze mógłbym postawić tam kompletnie inne, równie mocne nazwy. Natomiast jeżeli chcesz porównywać tych pierwszych z drugimi proszę uprzejmie. To prawo każdego słuchacza. No ale bądźmy kurwa poważni. Ty sugerujesz, że twoi bogowie przekraczali rubikony, dorównując tym moim, gdy w rzeczywistości taplali się w kałuży. Może ten Nile faktycznie trafił w lukę, ale bez brawury. W porównaniu do klasyków gatunku są jedynie ciekawostką. Oczywiście zaraz użyjesz przykładu Voivod, czy Enslaved, czym jedynie jeszcze bardziej się ośmieszysz obnażając prawdziwe powody swych histerycznych reakcji na spuszczenie przeze mnie w kiblu Dies Irae. Zresztą najlepiej załóż se ankietę.
Z kolei Nile dla mnie nic nie znaczy, tak samo jak Death. Jak widać to nie jest taki prosty podział.
O co chodzi?