To chyba jestem jakiś dziwny, bo Monotheist to jedyny Celtic Frost, do którego chce mi się wracać. No do Into The Pandemonium może jeszcze trochę, ale mógłbym bez niej żyć. A Monotheist to esencja tego, o co chodzi w metalu, tylko tyle i aż tyle. No ale to subiektywna opinia, dyskusji o obiektywnych faktach się tu nie podejmuję i chuj mnie to obchodzi.
W tej dekadzie dominowały IMO głównie płyty genitalne a nie genialne, a to dlatego, że metal jako forma wyrazu doszedł do ściany i miejsca na geniusz już w nim nie ma. Trzeba by sięgnąć poza niego, ale jak ja się tam zapuszczam to raczej nie po to, żeby słuchać nowych rzeczy tylko żeby nadrabiać stare, więc nie wiem - może i jakieś tam geniusze były, ale nie mam o nich pojęcia i nic mi do głowy nie przychodzi. Spoza metalu. Bo z metalu jedna to i owszem.
Plagueis pisze:Genialnych płyt w tej dekadzie chyba nie uświadczyłem i nie napiszę tak nawet o płytach, które uważam za wielkie powroty na scenę (vide Nocturnus czy Gorguts) - miejmy choć odrobinę przyzwoitości. ;)
Była jedna, na tym forum nawet kiedyś została płytą roku, ale nikt jej już chyba nie słucha. Genialnośc nie zawsze idzie w parze z popularnością, chociaż tutaj to na pewno nie jest jakaś zapomniana perła z dupy diabła.
Za nieprawdopodobny wpierdol i przesunięcie granic ekstremy o jeden centymetr dalej niż dotychczas. Za przekształcenie dziedzictwa Blasphemy w niemal ambientowy nakurw, który wysysa ze słuchacza ostatnie resztki sił. Nie kojarzę w ostatnich latach bardziej ekstremalnej płyty metalowej, a jak sobie przypomnę niektóre opinie (że nudne, że wtórne, że Dead Congregation lepsze) to się utwierdzam, że tutaj właśnie może kryć się geniusz. A przynajmniej wybitna wybitność.
Discuss.