Czarne owce w dyskografii, które uwielbiamy
: 26-09-2023, 10:37
Nawet najbardziej kultowym zespołom zdarzają się potknięcia i wydanie albumów, o których istnieniu większość wolałaby zapomnieć. Czasem są to próby wyplątania się z kontraktów płytowych, czasem nieoczekiwana wolta stylistyczna, a czasem po prostu interesujący materiał przepada przez zły czas, w którym został wydany. Tudzież materiał spoko, ale szyld pod którym został wydany niekoniecznie adekwatny do zawartości. Do których czarnych owiec macie słabość? Fascynacji, którymi albumami większość osób nie podziela/nie rozumie? Można też rozszerzyć temat o niekoniecznie czarne owce, ale po prostu płyty, które nie zyskały dostatecznie dużo atencji w porównaniu do flagowych dzieł danego zespołu.
Moje pierwsze typy, na pierwszy ogień raczej te rzeczy bardziej znane, ale pewnie coś się później przypomni.
● Slayer - Diabolus In Musica
Argumentowałem w wątku o zespole, więc nie będę się powtarzał, ale jest to wydawnictwo, do którego częściej wracam, niż pozostałych płyt tego zespołu.
● Megadeth - Risk
To całkiem zgrabnie skomponowany album i pełen pasji. Porzucenie metalu dla mnie nie jest problemem. Dave, jak i Marty zdecydowanie mają ucho do melodii i łagodniejszych rzeczy.
● Pantera - Reinventing The Steel
Nie był przełomowy, ani radykalny jak poprzednie. Ukazał się trochę w złym czasie, a przez to poświęca mu się zdecydowanie za mało uwagi w mojej opinii. A przecież są tam takie utwory jak Goddamn Electric, I'll Cast a Shadow, które moim zdaniem zdecydowanie łapią się do topki. To ulubiony album Pantery Anselmo, a ja też jakoś czuję się z nim związany i całkiem często do niego wracam.
● Black Sabbath - Headless Cross
Tutaj może trochę przesada z tym, że jest czarną owcą, bo Ci co go znają, to zazwyczaj doceniają. Ale są też tacy, którzy skreślają go tylko dlatego, bo Tony Martin (któremu przecież niczego nie brakowało). W ogóle wszystkie albumy post-Dio są wsadzane do jednego wora i uchodzą za tragiczne, a przecież to jest jakiś stereotyp daleki od prawdy. HC to jeden z moich ulubionych albumów BS.
● Satyricon - Satyricon
Nie mam argumentów, po prostu mi siedzi ta lżejsza formuła. A tak się wszyscy śmiali z Siverta.
● Kat - Szydercze Zwierciadło
Tutaj też chyba status czarnej owcy troche na wyrost, ale dużo osób unika tego albumu jak ognia. Że przekombinowany, że na siłę, że tragiczne brzmienie, że Roman odleciał z tekstami. Moim zdaniem ma swój unikalny vibe i często do niego wracam.
● Portal - ION
Tutaj też ciut na wyrost, bo pewnym uznaniem ten album się cieszy, ale są też tacy co go w ogóle wykreślili z pamięci, bo "to już nie jest portal". Że niby porzucenie mulistego brzmienia odbiera całą magię tej muzyce. Ja tak nie uważam, dla mnie jest bardzo schizofreniczny przez tę sterylną otoczkę. Istnieje szansa, że to mój ulubiony album tego zespołu, ale jest tyle świetnych, ze trudno zdecydować.
Metallica - Loady także uwielbiam, ale dzisiaj wiele osob przyznaje się do fascynacji nimi, więc to chyba nie jest taka czarna owca. Zwłaszcza, że potem przecież było St. Anger, Lulu i 72 Seasons. Lulu nawet lubię, tzn. dostrzegam pozytywy, ale raczej nie na tyle dużo, by zestawiać w jednej linii z powyższymi płytami, które są mi znacznie bliżej. Uwielbiam też GDOW, ale też trudno go nazwać czarną owcą - to po prostu album, który się kocha, albo nienawidzi.
Moje pierwsze typy, na pierwszy ogień raczej te rzeczy bardziej znane, ale pewnie coś się później przypomni.
● Slayer - Diabolus In Musica
Argumentowałem w wątku o zespole, więc nie będę się powtarzał, ale jest to wydawnictwo, do którego częściej wracam, niż pozostałych płyt tego zespołu.
● Megadeth - Risk
To całkiem zgrabnie skomponowany album i pełen pasji. Porzucenie metalu dla mnie nie jest problemem. Dave, jak i Marty zdecydowanie mają ucho do melodii i łagodniejszych rzeczy.
● Pantera - Reinventing The Steel
Nie był przełomowy, ani radykalny jak poprzednie. Ukazał się trochę w złym czasie, a przez to poświęca mu się zdecydowanie za mało uwagi w mojej opinii. A przecież są tam takie utwory jak Goddamn Electric, I'll Cast a Shadow, które moim zdaniem zdecydowanie łapią się do topki. To ulubiony album Pantery Anselmo, a ja też jakoś czuję się z nim związany i całkiem często do niego wracam.
● Black Sabbath - Headless Cross
Tutaj może trochę przesada z tym, że jest czarną owcą, bo Ci co go znają, to zazwyczaj doceniają. Ale są też tacy, którzy skreślają go tylko dlatego, bo Tony Martin (któremu przecież niczego nie brakowało). W ogóle wszystkie albumy post-Dio są wsadzane do jednego wora i uchodzą za tragiczne, a przecież to jest jakiś stereotyp daleki od prawdy. HC to jeden z moich ulubionych albumów BS.
● Satyricon - Satyricon
Nie mam argumentów, po prostu mi siedzi ta lżejsza formuła. A tak się wszyscy śmiali z Siverta.
● Kat - Szydercze Zwierciadło
Tutaj też chyba status czarnej owcy troche na wyrost, ale dużo osób unika tego albumu jak ognia. Że przekombinowany, że na siłę, że tragiczne brzmienie, że Roman odleciał z tekstami. Moim zdaniem ma swój unikalny vibe i często do niego wracam.
● Portal - ION
Tutaj też ciut na wyrost, bo pewnym uznaniem ten album się cieszy, ale są też tacy co go w ogóle wykreślili z pamięci, bo "to już nie jest portal". Że niby porzucenie mulistego brzmienia odbiera całą magię tej muzyce. Ja tak nie uważam, dla mnie jest bardzo schizofreniczny przez tę sterylną otoczkę. Istnieje szansa, że to mój ulubiony album tego zespołu, ale jest tyle świetnych, ze trudno zdecydować.
Metallica - Loady także uwielbiam, ale dzisiaj wiele osob przyznaje się do fascynacji nimi, więc to chyba nie jest taka czarna owca. Zwłaszcza, że potem przecież było St. Anger, Lulu i 72 Seasons. Lulu nawet lubię, tzn. dostrzegam pozytywy, ale raczej nie na tyle dużo, by zestawiać w jednej linii z powyższymi płytami, które są mi znacznie bliżej. Uwielbiam też GDOW, ale też trudno go nazwać czarną owcą - to po prostu album, który się kocha, albo nienawidzi.