moonfire pisze:Wolałem Mekong Deltę.
Kiedyś na grupie p.rec.muzyka.metal był ziomek, totalny fan thrashu we wszystkich odmianach. Non top wjazd w tematy na zasadzie: o czym tu w ogóle rozmowa, jakiego łajna słuchacie, sprawdźcie dwojkę MD albo cośtam Watchtower, to jest muzyka, jakie progresje, skale, itd. Zapamiętałem szczególnie jak się uniósł, bo przeczytał w zapowiedzi którejś płyty Cryptopsy, że są elementy bossa-novy, no i oczywiście się zawiódł, nie omieszkawszy wspomnieć, że niemieccy thrashersi to tanga argentyńskie i rumby grali jeszcze w erze wczesnego paleozoiku, a on gra ich ze słuchu. To nie Ty? :)
Pamiętam też paru kolegów, którzy po odkryciu norweskiego black metalu kasowało taśmy z death i thrash metalem, style te określając jako pedalstwo i pozerstwo.
Kiedyś kolega mi taki film nakręcił, że może jest tak, że w lubieniu jakiejś muzyki nie chodzi o to, że słuchasz, stwierdzasz że zajebiste i cześć, dobrze Ci z tym, tylko już wcześniej, np. przy czytaniu wywiadu, obczajaniu zdjęć, merchu, słuchając opinii znajomków, itd. tak bardzo chcesz uczestniczyć w tym świecie przeżyć, że idziesz kupić płytę i mówisz każdemu, że zajebongo, mimo że nie dotrwałeś do 3 numeru. Później zaczynasz robić inne związane z tym rzeczy, bo tak wypada (w blekmetalu chyba odpowiednikiem Czerwonej Książeczki Mao jest koszulka Venom lub jedynka Bathory), np. z jakichś powodów pozujesz do zdjęć z mieczem i pasem z nabojami, jakby na zabawę karnawałową przebranie szyła Ci cała rodzina i koncepcja stylówy płynnie przechodziła z rycerza na ducha i z ducha na "komboja". I z tym BM to faktycznie była w swoim czasie taka totalna ofensywa - nowa muzyka, nowy image, nowa tematyka tekstów, itd. - na starcie było to bardziej zwarte niż ówczesna scena dm, która rozłaziła się w różne strony i chyba nie miała równie komplementarnej oferty. Tak mi sie wydaje, że właśnie dlatego tylu ludzi podkreślało, że to takie novum i cały inny metal jest dead.
Nie wiem, czy kojarzysz, ale wychodził kiedyś taki zine - Wolfpack. Linia programowa była prosta - old school, siarka, piekło, surowizna, gwoździe, skóry i łańcuchy. Przez to, że nic innego się tam nie pojawiało (chyba że do zjebki, albo jakieś heheszki z Decapitated załóżmy), to powstał jakiś mini-trend na scenie, gremialnie sobie wszyscy przypomnieli, że w sumie Blasphemy to fajny zespół, że warto sprawdzać tych starych nowych graczy typu Desaster, Nifelheim, Impiety, Revenge, etc. Jeden zin wykreował tę dość popularną sub-modę - bo była to zwarta wizerunkowo propozycja, nawet w obszarze języka, mistyczne wielokropki i inne takie ustąpiły miejsca przechwalaniu sie, że nie umiemy grać, dużo pijemy i napierdalamy byle do przodu, na chwałę Rogatego. Ludzie chyba w pewnym wieku potrzebują czegoś takiego, nie samego słuchania, tylko słuchania dla przynależności: po co słuchać Dead Can Dance, jak można Limp Bizkit i wtedy można/trzeba mieć czerwoną czapeczkę, albo blek metal, to gwoździe i mejkap i zielony plecak i pas z nabojami i farbowane na czarno włosy i wisior- nie no, blek wygrywa.
Potem im przeszło, polubili nawet heavy metal, a teraz muzyki prawie nie słuchają. Wniosek jest taki, że jak zaczyna się proza życia, mało kto ma czas na swoje hobby, a najbardziej miękcy okazują się najwięksi napinacze.
Ja bym nawet powiedział, że to nie jest kwestia hobby i czasu na nie, tylko po prostu jak masz te 28 lat powiedzmy i opiekunowie :) nakrywają Cię w pokoju nawet nie z prąciem, ale paletką od badmintona w garści, machającego fryzurą na Kopernika i skrzęczącego w języku obcym że
jestem czarnymi czarodziejami, to sam stwierdzasz, że może czas na to minął i globalna walka z chrześcijaństwem oraz kult zła od tej pory będą sobie musiały poradzić bez Ciebie. Trafnie to kiedyś podsumował Orbitowski w jakimś felietonie, metal (wizerunkowo i semantycznie) to taki produkt krypto-gejowski, a już na bank infantylny w tym swoim fokusowaniu na ciemnej stronie mocy, w czym nie ma zresztą niczego dziwnego, przecież to gatunek, którego kamieniami milowymi są często gęsto płyty nagrane przez dzieci z mlekiem pod nosem, albo dzieci w skórze starców typu obaj dżentelmeni z Mortician, Rob Darken czy inni 45-latkowie w szyszakach. Dzieci dzieciom.