Re: Jakie książki ostatnio kupiliście
: 03-02-2023, 23:10
Death and Black Metal Magazine
https://www.masterful-magazine.com/forum/
https://www.masterful-magazine.com/forum/viewtopic.php?f=40&t=18346
I jak te serie poboczne Thorgala?
Kurde, Keanu to faktycznie byłby zajebisty wybór!tommek pisze: ↑04-02-2023, 14:52Dawno nic nie czytałem z serii a widzę że się mocno rozwija bo już 40 tom i wątki poboczne. Ten obecny Thorgal to wydaje się mocno zmęczony życiem, Keanu Reeves mógłby go zagrać gdyby coś nakręcili. Do serii mam olbrzymi sentyment bo w tym samym czasie zacząłem słuchać metalu i jakoś te dwa światy się uzupełniały.
Jeszcze nie dotarłem, to znaczy kiedyś je czytałem częściowo, ale dawno i nieprawda. Ta okładka Wyroku Walkirii jest tak piękna, że trzymam ją przed oczami jak pracuję.
No stary, widzę że takie same drogi przechodziliśmy, zarówno z Thorgalem jak i z Conanem;) U mnie też skończyło się wtedy na "Strażniczce Kluczy", natomiast biblioteka do tego momentu miała prawie wszystkie, z wyjątkiem Oczu Tanatloca, Miasta Zaginionego Boga, Aaricii i Wilczycy. Mocno mnie to wtedy prześladowało i poznałem je wiele lat później. To trochę tak, jakby znać Slayera na wskroś, ale nigdy nie usłyszeć "Hell Awaits" i "South of Heaven". A Conana też poznałem dość niedawno, ze 2 lata temu, czytaliśmy go do poduszki z żoną przez 7 miesięcy.WaszJudasz pisze: ↑04-02-2023, 19:45Kurde, tyle wspomnień…
Rekonstruując sobie na podstawie pewnych biograficznych punktów kontrolnych wnioskuję, że Thorgala poznałem mając jakieś 5-6 lat z dwóch pierwszych albumów wydanych przez KAW, a wypożyczonych ze szpitalnej biblioteki. Musiało tak być, bo wiem, że znałem już tę postać, gdy w mojej małomiasteczkowej księgarni nastąpiło tąpnięcie tektoniczne. Otóż będąc łebkiem, który za wcześnie nauczył się czytać i oszalał na punkcie komiksów, nie mogłem być szczególnie zadowolony z oferty wydawniczej u zbiegu końcówki PRL i początku trudno powiedzieć czego. Nie ukazywało się prawie nic, więc czytało się wszystko - a tu pewnego dnia wchodzę do księgarni, a tam na ladzie leżą obok siebie: “Gwiezdne Dziecko”, “Alinoe”, “Łucznicy” i “Kraina Qa”. Musiał to być albo rok 1989, kiedy te albumy zostały wydane, albo następny, gdy trafiły do mojego miasteczka dzięki ówczesnemu dziwacznemu systemowi dystrybucji. Nie leżały długo, a Thorgal został na lata moim bohaterem numer jeden. Fabuła “Gwiezdnego dziecka” wykręciła mi umysł, a “Alinoe” autentycznie wystraszyło. Dzięki “Łucznikom” dowiedziałem się, że Thorgal jest jeszcze lepszy od Robin Hooda, którego wtedy dość poważałem, a “Kraina Qa” to był już mocny odjazd, toteż ucieszyłem się jak głupi, gdy kolejne albumy z tego cyklu zaczęły pojawiać się w mojej księgarni z jakąś tam regularnością. Jednocześnie głęboko przeżywałem fakt, że wedle rozpiski na tylnej okładce komiksów, między pierwszymi dwoma albumami a “Gwiezdnym dzieckiem” są intrygujące tytuły czterech albumów, których nie widziałem na oczy!
I tutaj drugi strzał: pewnego pięknego dnia, eksplorując dom towarowy w Puławach, trafiłem na... kolejne cztery albumy, czyli wszystkie brakujące, od “Nad jeziorem bez dna” po “Upadek Brek Zarith”. Niuans był tylko taki, że zniknęli gdzieś znani mi z rozpiski starcy z krainy Aran, a pojawiło się jezioro, ale byłem bardziej niż kontent. Cóż to były za wakacje….
Potem poniosłem porażkę. W swojej księgarni znalazłem “Władcę gór”. Jako, że te tyłorozpiski były wtedy rozwijane na bieżąco, tzn. album bieżący był ostatnim, w ten sposób dowiedziałem się, że - ku mej frustracji - w międzyczasie powinien ukazać się jeszcze jeden album, “Aaricia”. Niestety, przegapiłem. A może wcale się jeszcze nie ukazał, skoro wcześniej tak kombinowali z kolejnością? Nieważne, historia z twistem czasopodróżowym była mocna, fenomenalny album. Jeszcze mocniejsza była “Wilczyca”, kolejny po “Alinoe” album w konwencji w zasadzie horroru.
Ostatnim albumem, jaki przeczytałem i kupiłem, nim straciłem z Thorgalem kontakt, była “Strażniczka Kluczy”. Tu też była ciekawa historia: otóż kioskarka, która znała mnie doskonale ( jak chyba wszystkie w mieście), powiedziała mi, że jest nowy Thorgal, ale drogi, no i jej syn dziś czyta, więc jak coś, to mogę przyjść pojutrze. Przyszedłem, faktycznie tanio nie było, nowy wydawca i …. kurde, pierwszy raz zobaczyłem komiks w twardej oprawie. Z dzisiejszej perspektywy historia jest tam opisana jakby nieco przekombinowana, ale wtedy było to dla mnie konkretne danie do wiwatu. I jedyne co mnie gryzło, to ta brakująca "Araicia"...
I tyle. “Słoneczny miecz” zastał mnie już w takim momencie, że skupiałem się na czym innym i komiksu nie kupiłem. Ten i późniejsze tomy czytywałem potem już tylko w empiku czy z ekranu. I nigdy nie było już tak samo, to raczej oczywiste, nie? Tych wszystkich serii pobocznych nawet nie próbowałem zaczynać.
A na dziś - tyle mi z Thorgala zostało. “Strażniczkę” naiwnie pożyczyłem dobrze wiem komu i szlag ją trafił, moja ukochana “Czarna Galera” przepadła sam nie wiem gdzie.
W następnym odcinku: zbliżając się do wieku średniego odkrywam Conana.
Tak, lata 80/90 to piękne czasy wolnej amerykanki. Pamiętam w jak dziwnych miejscach można było dostać Thorgale. U mnie w małej miejscowości były to kioski, księgarnia, sklep papierniczy (nigdy przedtem i nigdy potem nie widziałem tam komiksów - tam nabyłem Aricie), sklep zabawkowy. Na szczęście poczta pantoflowa działała sprawnie.WaszJudasz pisze: ↑04-02-2023, 19:45Kurde, tyle wspomnień…
Rekonstruując sobie na podstawie pewnych biograficznych punktów kontrolnych wnioskuję, że Thorgala poznałem mając jakieś 5-6 lat z dwóch pierwszych albumów wydanych przez KAW, a wypożyczonych ze szpitalnej biblioteki. Musiało tak być, bo wiem, że znałem już tę postać, gdy w mojej małomiasteczkowej księgarni nastąpiło tąpnięcie tektoniczne. Otóż będąc łebkiem, który za wcześnie nauczył się czytać i oszalał na punkcie komiksów, nie mogłem być szczególnie zadowolony z oferty wydawniczej u zbiegu końcówki PRL i początku trudno powiedzieć czego. Nie ukazywało się prawie nic, więc czytało się wszystko - a tu pewnego dnia wchodzę do księgarni, a tam na ladzie leżą obok siebie: “Gwiezdne Dziecko”, “Alinoe”, “Łucznicy” i “Kraina Qa”. Musiał to być albo rok 1989, kiedy te albumy zostały wydane, albo następny, gdy trafiły do mojego miasteczka dzięki ówczesnemu dziwacznemu systemowi dystrybucji. Nie leżały długo, a Thorgal został na lata moim bohaterem numer jeden. Fabuła “Gwiezdnego dziecka” wykręciła mi umysł, a “Alinoe” autentycznie wystraszyło. Dzięki “Łucznikom” dowiedziałem się, że Thorgal jest jeszcze lepszy od Robin Hooda, którego wtedy dość poważałem, a “Kraina Qa” to był już mocny odjazd, toteż ucieszyłem się jak głupi, gdy kolejne albumy z tego cyklu zaczęły pojawiać się w mojej księgarni z jakąś tam regularnością. Jednocześnie głęboko przeżywałem fakt, że wedle rozpiski na tylnej okładce komiksów, między pierwszymi dwoma albumami a “Gwiezdnym dzieckiem” są intrygujące tytuły czterech albumów, których nie widziałem na oczy!
I tutaj drugi strzał: pewnego pięknego dnia, eksplorując dom towarowy w Puławach, trafiłem na... kolejne cztery albumy, czyli wszystkie brakujące, od “Nad jeziorem bez dna” po “Upadek Brek Zarith”. Niuans był tylko taki, że zniknęli gdzieś znani mi z rozpiski starcy z krainy Aran, a pojawiło się jezioro, ale byłem bardziej niż kontent. Cóż to były za wakacje….
Potem poniosłem porażkę. W swojej księgarni znalazłem “Władcę gór”. Jako, że te tyłorozpiski były wtedy rozwijane na bieżąco, tzn. album bieżący był ostatnim, w ten sposób dowiedziałem się, że - ku mej frustracji - w międzyczasie powinien ukazać się jeszcze jeden album, “Aaricia”. Niestety, przegapiłem. A może wcale się jeszcze nie ukazał, skoro wcześniej tak kombinowali z kolejnością? Nieważne, historia z twistem czasopodróżowym była mocna, fenomenalny album. Jeszcze mocniejsza była “Wilczyca”, kolejny po “Alinoe” album w konwencji w zasadzie horroru.
Ostatnim albumem, jaki przeczytałem i kupiłem, nim straciłem z Thorgalem kontakt, była “Strażniczka Kluczy”. Tu też była ciekawa historia: otóż kioskarka, która znała mnie doskonale ( jak chyba wszystkie w mieście), powiedziała mi, że jest nowy Thorgal, ale drogi, no i jej syn dziś czyta, więc jak coś, to mogę przyjść pojutrze. Przyszedłem, faktycznie tanio nie było, nowy wydawca i …. kurde, pierwszy raz zobaczyłem komiks w twardej oprawie. Z dzisiejszej perspektywy historia jest tam opisana jakby nieco przekombinowana, ale wtedy było to dla mnie konkretne danie do wiwatu. I jedyne co mnie gryzło, to ta brakująca "Araicia"...
I tyle. “Słoneczny miecz” zastał mnie już w takim momencie, że skupiałem się na czym innym i komiksu nie kupiłem. Ten i późniejsze tomy czytywałem potem już tylko w empiku czy z ekranu. I nigdy nie było już tak samo, to raczej oczywiste, nie? Tych wszystkich serii pobocznych nawet nie próbowałem zaczynać.
A na dziś - tyle mi z Thorgala zostało. “Strażniczkę” naiwnie pożyczyłem dobrze wiem komu i szlag ją trafił, moja ukochana “Czarna Galera” przepadła sam nie wiem gdzie.
W następnym odcinku: zbliżając się do wieku średniego odkrywam Conana.
Ciężko już wyczaić czy to te tomy są słabsze, czy my po prostu starzy i nie chłoniemy tego tak jak kiedyś.Sgt. Barnes pisze: ↑05-02-2023, 23:12Ja rozpoczynam wątek poboczny z młodym Thorgalem. Ma to swój klimat, ale, ech, to jednak nie to.
Takie same akcje u mnie po budzie, szczególnie jak księga wzbogaciła się o antykwariat. Zwykle przegrywałem, bo na chatę prawie kilometr.Sgt. Barnes pisze: ↑05-02-2023, 14:46Nie mieliśmy grosza przy duszy, to rzuciliśmy się w pościg do domu, żeby wydębić kasę od starych.