Problem natury teologicznej
: 12-10-2016, 00:06
Pragnę przedstawić wszystkim wierzącym problem natury teologicznej do którego właśnie doszedłem i utknąłem. Nie wątpię, że ktoś już o tym myślał przede mną, ale sam jakoś nie spotkałem się wcześniej z podobną myślą, więc jest szansa, że ktoś z Was też nie.
Niegdyś czytałem zbiór opowiadań, Asimova bodajże. Poruszałem on problem nieśmiertelności. W rezultacie rozwoju technologicznego ludzie osiągają nieśmiertelność, ale we wszechświecie brakuje już jakichkolwiek źródeł energii - wszystkie gwiazdy zgasły, co doprowadza do ostatecznego końca.
Idąc tą drogą, pomyślałem jak dziwnym pomysłem jest skazywanie człowieka na wieczność jakiegokolwiek losu - nieba, piekła, nazwijcie to jak chcecie - na podstawie tych 80 lat życia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wszelkie:
a) nierówności zewnętrzne (rodzina, środowisko, stan państwa itd.)
b) nierówności zdrowotne (oczywiste)
c) nierówności charakteru (jedni mają naturalną skłonność do tego co nazywamy dobrocią, inni mają geny kryminalne)
Szczególnie ciekawy wydaje mi się punkt c). Bo jeśli weźmiemy 2 przypadki:
1. Człowiek który urodził się w doskonałych warunkach materialnych, zdrowotnych, ma kochających rodziców. Ma do tego niewielkie skłonności dobroczynne i oddaje się pomocy bliźnim.
2. Człowiek który urodził się w slumsach, chory, osierocony, do tego ma naturalną skłonność do tego co rozumiemy jako zło.
To chciałoby zadać sobie pytanie: na jakiej podstawie mają oni być traktowani równo w ocenie? Zazwyczaj odpowiedź teologa zabrzmi: Bóg w swojej mądrości będzie mieć dla każdego inną miarę. Tutaj więc dojdziemy do wniosku, że może mieć miejsce sytuacja, w której człowiek nr 1 trafia do piekła, ponieważ niewystarczająco wykorzystał swoje skłonności do czynienia dobra, a człowiek nr 2 mimo, że nie wykonał dla bliźniego żadnej pracy - trafia do nieba, bo starał się bardziej - ale jego ograniczenia były znacznie większe i nie był w stanie ich pokonać.
Ale to jeszcze nie to.
Tak więc mamy do dyspozycji około 80 lat życia. Często mniej. Czasem 40. Czasem 20. Czasem rok... A czasem następuje aborcja.
Katolicki punkt widzenia uznaje moment zapłodnienia za moment powstania człowieka.
Tak więc widzę tu dwie możliwości:
1. Abortowany płód, jako niechrzczony, idzie do piekła.
2. Abortowany płód idzie do nieba (albo do czyśćca, a potem do nieba).
Wersja nr 1 wydaje mi się tak skrajnie pozbawiona sensu, że nie będę jej zgłębiał.
Wersja nr 2 natomiast przedstawia nam ciekawy problem będący istotą mojego nocnego ględzenia, podczas gdy powinienem spać bo jutro rano do roboty, ale trudno.
Otóż jeśli aborcja jest posyłaniem ludzi do nieba, to wyobraźmy sobie sytuację, w której jeden lekarz dokonuje WSZYSTKICH aborcji na świecie. Nie rodzi się już żaden człowiek - wszystkie płody zostają usunięte przed urodzeniem. Ludzkość w końcu wymiera, ale znajduje się w całości w niebie - jako że abortowany płód, człowiek, jakkolwiek go nazwać - trafia prosto do nieba.
Czy lekarz jest wówczas szatanem, który doprowadził do końca ludzkości, i na tym polega jego zło?
Czy możesz jest nowym Chrystusem, który prawdziwie i ostatecznie odkupił ludzkość, otwierając jej wrota nieba już u początku życia?
Niegdyś czytałem zbiór opowiadań, Asimova bodajże. Poruszałem on problem nieśmiertelności. W rezultacie rozwoju technologicznego ludzie osiągają nieśmiertelność, ale we wszechświecie brakuje już jakichkolwiek źródeł energii - wszystkie gwiazdy zgasły, co doprowadza do ostatecznego końca.
Idąc tą drogą, pomyślałem jak dziwnym pomysłem jest skazywanie człowieka na wieczność jakiegokolwiek losu - nieba, piekła, nazwijcie to jak chcecie - na podstawie tych 80 lat życia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wszelkie:
a) nierówności zewnętrzne (rodzina, środowisko, stan państwa itd.)
b) nierówności zdrowotne (oczywiste)
c) nierówności charakteru (jedni mają naturalną skłonność do tego co nazywamy dobrocią, inni mają geny kryminalne)
Szczególnie ciekawy wydaje mi się punkt c). Bo jeśli weźmiemy 2 przypadki:
1. Człowiek który urodził się w doskonałych warunkach materialnych, zdrowotnych, ma kochających rodziców. Ma do tego niewielkie skłonności dobroczynne i oddaje się pomocy bliźnim.
2. Człowiek który urodził się w slumsach, chory, osierocony, do tego ma naturalną skłonność do tego co rozumiemy jako zło.
To chciałoby zadać sobie pytanie: na jakiej podstawie mają oni być traktowani równo w ocenie? Zazwyczaj odpowiedź teologa zabrzmi: Bóg w swojej mądrości będzie mieć dla każdego inną miarę. Tutaj więc dojdziemy do wniosku, że może mieć miejsce sytuacja, w której człowiek nr 1 trafia do piekła, ponieważ niewystarczająco wykorzystał swoje skłonności do czynienia dobra, a człowiek nr 2 mimo, że nie wykonał dla bliźniego żadnej pracy - trafia do nieba, bo starał się bardziej - ale jego ograniczenia były znacznie większe i nie był w stanie ich pokonać.
Ale to jeszcze nie to.
Tak więc mamy do dyspozycji około 80 lat życia. Często mniej. Czasem 40. Czasem 20. Czasem rok... A czasem następuje aborcja.
Katolicki punkt widzenia uznaje moment zapłodnienia za moment powstania człowieka.
Tak więc widzę tu dwie możliwości:
1. Abortowany płód, jako niechrzczony, idzie do piekła.
2. Abortowany płód idzie do nieba (albo do czyśćca, a potem do nieba).
Wersja nr 1 wydaje mi się tak skrajnie pozbawiona sensu, że nie będę jej zgłębiał.
Wersja nr 2 natomiast przedstawia nam ciekawy problem będący istotą mojego nocnego ględzenia, podczas gdy powinienem spać bo jutro rano do roboty, ale trudno.
Otóż jeśli aborcja jest posyłaniem ludzi do nieba, to wyobraźmy sobie sytuację, w której jeden lekarz dokonuje WSZYSTKICH aborcji na świecie. Nie rodzi się już żaden człowiek - wszystkie płody zostają usunięte przed urodzeniem. Ludzkość w końcu wymiera, ale znajduje się w całości w niebie - jako że abortowany płód, człowiek, jakkolwiek go nazwać - trafia prosto do nieba.
Czy lekarz jest wówczas szatanem, który doprowadził do końca ludzkości, i na tym polega jego zło?
Czy możesz jest nowym Chrystusem, który prawdziwie i ostatecznie odkupił ludzkość, otwierając jej wrota nieba już u początku życia?