Nieustający Festiwal Nowy Wiek Awangardy zaprasza na wyjątkowy koncert:
Mats Gustafsson´s NU ENSEMBLE
5 listopada 2016, sobota
Scena na Piętrze ul. Masztalarska 8 Poznań
godzina 20.00
bilety w cenie 70 pln (przedsprzedaż)
80 pln (w dniu koncertu)
Mariam Wallentin (Szwecja) – wokal
Anders Nyqvist (Szwecja) - trąbka
Mats Gustafsson (Szwecja) – saksofon, elektronika
Joe McPhee (USA) – trąbka, saksofon, space organ
Christer Bothén (Szwecja) – klarnet
Agustí Fernández (Hiszpania) – piano, organy
Kjell Nordeson (Norwegia) – wibrafon, perkusja, flexatone, glockenspiel
dieb13 (Austria) – gramofony
Per Åke Holmlander (Szwecja) – tuba
Jon Rune Strom (Norwegia) - kontrabas
Ingebrigt Håker Flaten (Szwecja) - kontrabas
Paal Nilssen- Love (Norwegia) – perkusja
Założony w 1997 r. zespół Matsa Gustafssona NU Ensemble powraca w kolejnej, szóstej odsłonie. Nowy skład to nowe spojrzenie na muzykę gdzie kolejne muzyczne realizacje układają się w nowe wersje. Poprzednie projekty dotyczyły kultury Samów, Patti Smith, Ligetiego, sięgały do architektury i innych obszarów kultury. Na nowej płycie Hidros 6 Matt Gustafsson czerpie z muzyki i tekstów legend rock n’rolla – dekonstruuje je i składa w nową muzyczną całość. Międzynarodowy skład NU Ensamble [Szwecja, Hiszpania, USA, Norwegia, Austria] gra muzykę improwizowana, free jazz, noise, contemporary music.
PRODUKCJA: FUNDACJA MAŁY DOM KULTURY
Koncert jest realizowany przy wsparciu Miasta Poznania
PARTNERZY:
Nowy Wiek Awangardy
Estrada Poznańska
Klub Dragon
Hotel Rzymski
Bilety24.pl
PATRONAT MEDIALNY:
Radio Afera
Bilety do nabycia: w Klubie Dragon
w sklepie muzycznym Fripp
w serwisie Bilety24.pl
https://www.facebook.com/events/204270356667941/
Idzie kto?
Mats Gustafsson's NU Ensemble - Poznań (5 listopad 2016)
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
- Harlequin
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 8984
- Rejestracja: 12-03-2010, 13:38
- Lokalizacja: Koko City
-
- postuje jak opętany!
- Posty: 345
- Rejestracja: 29-08-2015, 00:18
Re: Mats Gustafsson's NU Ensemble - Poznań (5 listopad 2016)
Poszłabym, ale tego dnia akurat gra Perc w Szczecinie : (
- Oki
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1592
- Rejestracja: 16-09-2012, 00:30
Re: Mats Gustafsson's NU Ensemble - Poznań (5 listopad 2016)
jak można wybrać powyższe jak tego samego dnia Dezerter w Poznaniu? :):)
-
- postuje jak opętany!
- Posty: 345
- Rejestracja: 29-08-2015, 00:18
Re: Mats Gustafsson's NU Ensemble - Poznań (5 listopad 2016)
Wolałabym iść na koncert Comy niż na Gustafssona : )
- Harlequin
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 8984
- Rejestracja: 12-03-2010, 13:38
- Lokalizacja: Koko City
Re: Mats Gustafsson's NU Ensemble - Poznań (5 listopad 2016)
No i było i minęło. Spory niedosyt pozostawił we mnie ten gig i jak sie okazuje to nie była tylko moja opinia. Generalnie były dwa sety. Podczas pierwszego zaprezentowano 3 krótsze formy zagrane w małych składach. Na start dieb13, Anders Nyqvist & Per Åke Holmlander - czyli dużo grania ciszą, szumami i chrabąszczami. Wynudziłem się niemożebnie, jak dla mnie 0 emocji i funu. Potem Kjell Nordeson grał na wibrafonie Omara II z repertuaru Franco Donatoniego. I nawet byłoby to fajne gdyby nie przerwy na to, aby wymieniać pałeczki. Żadnego podawacza nie było? Na koniec pierwszego setu duet Gustaffson i John McPhee. W koncu coś co mi się spodobało. Szkoda, że trwało to co najwyzej 10 minut. Cały set nie dłuższy niż 40 minut raczej pozostawił mnie rozczarowanym.
Set numer 2 dużo lepszy, widać i słychać bylo, ze Gustafsson dobrze dyrygował bandem. Pani Wallentin ma świetny wokal i nawet apetycznie wygląda. Kiedy orkiestra napierdalała było bdb, a takich momentów było niestety mało. McPhee wykorzystywany bardzo oszczędnie, sporo elektoniki i przeszkadzajek. Miałem troche wrażenie, że mało kiedy na raz grało więcej niż 3 muzyków. Jakoś muzycznie to mi sie troche kupy nie trzymało, choć ogólnie ten set nawet mi się podobał.
I naszła mnie wczoraj taka refleksja po tym secie: utwierdził mnie on w przekonaniu jak bardzo genialnym i misternie zaaranżowanym jest album Fire! Orchestra - "Exit!"
Set numer 2 dużo lepszy, widać i słychać bylo, ze Gustafsson dobrze dyrygował bandem. Pani Wallentin ma świetny wokal i nawet apetycznie wygląda. Kiedy orkiestra napierdalała było bdb, a takich momentów było niestety mało. McPhee wykorzystywany bardzo oszczędnie, sporo elektoniki i przeszkadzajek. Miałem troche wrażenie, że mało kiedy na raz grało więcej niż 3 muzyków. Jakoś muzycznie to mi sie troche kupy nie trzymało, choć ogólnie ten set nawet mi się podobał.
I naszła mnie wczoraj taka refleksja po tym secie: utwierdził mnie on w przekonaniu jak bardzo genialnym i misternie zaaranżowanym jest album Fire! Orchestra - "Exit!"
- mad
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1536
- Rejestracja: 20-05-2007, 16:28
- Lokalizacja: Wielkopolska
Re: Mats Gustafsson's NU Ensemble - Poznań (5 listopad 2016)
Zdążyłem w ostatniej chwili. Jakie to szczęście, że koncerty free charakteryzują się również swobodnym podejściem do kwestii punktualności. Jeszcze nie byłem na takim, który zacząłby się o wyznaczonej godzinie.
Ale do rzeczy... Ja mam odczucia trochę inne. Wyszło lepiej niż się spodziewałem. Ale cóż, po uważnym przesłuchaniu Hidros 6 (w wersji 2LP) nie miałem zbyt wielkich oczekiwań. Bez tego kontekstu byłoby na pewno inaczej: bo to przecież wielki Mats, a do tego paru innych znakomitych muzyków. Od razu zaznaczam, że nigdy nie wynosiłem Gustafssona na piedestał. Zdecydowanie bardziej cenię np. Vandermarka i przynajmniej 3 muzyków, którzy grali wczoraj dosyć grzecznie pod okiem "maestro". Nie jestem wielkim fanem ani Fire!, ani The Thing - uważam te projekty za zbyt przesiąknięte rockowym podejściem do muzyki. Wolę Matsa np. w duecie z Vandermarkiem (znakomita płyta "Verses", która właściwie przeszła bez echa) albo solo (kontrowersyjna, ale ekstremalnie ciekawa płyta "Torturing The Saxophone"). Oczywiście trudno nie lubić Matsa jako animatora środowiska free. Jest duszą towarzystwa, jego charyzma przyczynia się do przetrwania sceny (nawet mogę mu wybaczyć dosyć prymitywne wtręty polityczne). Kilku takich Matsów być może wywindowałoby poziom zainteresowania muzyką free o szczebel wyżej - i w tym właśnie kontekście Fire! oraz The Thing znaczą najwięcej. To jednak temat na inną dyskusję, wróćmy do koncertu...
Pierwszy set to spore rozczarowanie, chociaż duet Matsa z McPhee to być może najlepszy fragment całego wczorajszego koncertu. Pozostałe występy sprawiały wrażenie rozgrzewki.
Część zasadnicza koncertu przebiegła właściwie zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale odnoszę wrażenie, że było bardziej dynamicznie
niż np. na płycie Hidros 6 (zdaję sobie jednak sprawę, że może to być moje odczucie subiektywne jako widza/słuchacza koncertu). Mats próbuje udowodnić, że jest dobrym "dyrygentem", że potrafi zapanować nad orkiestrą grającą muzykę opartą na zmianach nastrojów i mocno zniuansowaną. To oczywiście nie ma nic wspólnego z Fire!, który to band niemal w całości opiera się na graniu riffowym. Wszelkie porównania są tutaj nieprzydatne. Mats próbuje udowodnić, że potrafi połączyć ogień z wodą. Typowy freejazzowy odjazd zestawia ze skrajnym minimalizmem (muzyką ciszy - co słusznie zauważył przedmówca, ale ja to przenoszę również na kontekst drugiej części). Mamy również rzeczy przypominające poważną muzykę współczesną, pojawia się także rockowe riffowanie. I jak ma w tym wszystkim odnaleźć się odbiorca? Jeśli np. ja bezgranicznie uwielbiam Peter Brotzmann Chicago Tentet - gdzie podobnie liczebny skład wielokrotnie dawał popis nieokiełzanej zbiorowej improwizacji - to jak ocenić trochę sztuczną koncepcję Gustafssona, która wyrasta z techniki "wytnij - wklej" (dobra, nie będziemy już pisać o postmodernizmie, bo lekką przesadą by to było)? Problem z koncepcją Matsa - z punktu widzenia odbiorcy - jest taki, że każdy czeka na te fragmenty, które najbardziej lubi. Dlatego właśnie - podobnie jak przedmówca - jestem zniesmaczony faktem tak mizernego "wykorzystania" McPhee czy nawet Fernandeza albo Paala. Odnoszę wrażenie, że suma całości okazała się znacznie niższa niż suma potencjałów jednostek. I to sporo niższa. A to już niestety stanowi spory zarzut - zważywszy nawet, że "taka była koncepcja". Zastanawiam się, czy byli na sali tacy słuchacze (o dziwo, frekwencja dopisała!), którym owa koncepcja przypadła do gustu bez zastrzeżeń. Jednakże, jak wspomniałem wcześniej, spodziewałem się, że będzie gorzej... Były fenomenalne fragmenty, świetnie grali: Paal, Haker-Flaten na gitarze basowej. Wokalistka to istne muzyczne cudo. Ogólnie odbieram więc koncert jako ambitną muzyczną ciekawostkę, ale nie chciałbym, aby muzyka moich ulubionych wykonawców szła w tym kierunku.
Na zakończenie jeszcze trochę refleksji o "udowadnianiu". Muzycy free trochę przesadzają, próbując usilnie wykazać słuchaczom, jacy są uniwersalni, jakim wpływom potrafią ulec, co mogą zaadaptować. Stąd np. dziwi mnie, że Mats pragnie zostać poważnym "conductorem" , Vandermark niepotrzebnie chce gonić Matsa w kategorii "adaptowanie rocka w muzyce free" (to odnośnie chyba jednak nie do końca udanych ostatnich płyt Made To Break), a wiekowy Brotzmann nagle chce uświadomić ludzioskom, że i lirykiem być potrafi. Może jeszcze nie czas, by te zjawiska definitywnie ocenić, ale warto trzymać rękę na pulsie.
Swoją drogą ciekawe, jakie będą refleksje słuchaczy po koncertach warszawskich.
Ale do rzeczy... Ja mam odczucia trochę inne. Wyszło lepiej niż się spodziewałem. Ale cóż, po uważnym przesłuchaniu Hidros 6 (w wersji 2LP) nie miałem zbyt wielkich oczekiwań. Bez tego kontekstu byłoby na pewno inaczej: bo to przecież wielki Mats, a do tego paru innych znakomitych muzyków. Od razu zaznaczam, że nigdy nie wynosiłem Gustafssona na piedestał. Zdecydowanie bardziej cenię np. Vandermarka i przynajmniej 3 muzyków, którzy grali wczoraj dosyć grzecznie pod okiem "maestro". Nie jestem wielkim fanem ani Fire!, ani The Thing - uważam te projekty za zbyt przesiąknięte rockowym podejściem do muzyki. Wolę Matsa np. w duecie z Vandermarkiem (znakomita płyta "Verses", która właściwie przeszła bez echa) albo solo (kontrowersyjna, ale ekstremalnie ciekawa płyta "Torturing The Saxophone"). Oczywiście trudno nie lubić Matsa jako animatora środowiska free. Jest duszą towarzystwa, jego charyzma przyczynia się do przetrwania sceny (nawet mogę mu wybaczyć dosyć prymitywne wtręty polityczne). Kilku takich Matsów być może wywindowałoby poziom zainteresowania muzyką free o szczebel wyżej - i w tym właśnie kontekście Fire! oraz The Thing znaczą najwięcej. To jednak temat na inną dyskusję, wróćmy do koncertu...
Pierwszy set to spore rozczarowanie, chociaż duet Matsa z McPhee to być może najlepszy fragment całego wczorajszego koncertu. Pozostałe występy sprawiały wrażenie rozgrzewki.
Część zasadnicza koncertu przebiegła właściwie zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale odnoszę wrażenie, że było bardziej dynamicznie
niż np. na płycie Hidros 6 (zdaję sobie jednak sprawę, że może to być moje odczucie subiektywne jako widza/słuchacza koncertu). Mats próbuje udowodnić, że jest dobrym "dyrygentem", że potrafi zapanować nad orkiestrą grającą muzykę opartą na zmianach nastrojów i mocno zniuansowaną. To oczywiście nie ma nic wspólnego z Fire!, który to band niemal w całości opiera się na graniu riffowym. Wszelkie porównania są tutaj nieprzydatne. Mats próbuje udowodnić, że potrafi połączyć ogień z wodą. Typowy freejazzowy odjazd zestawia ze skrajnym minimalizmem (muzyką ciszy - co słusznie zauważył przedmówca, ale ja to przenoszę również na kontekst drugiej części). Mamy również rzeczy przypominające poważną muzykę współczesną, pojawia się także rockowe riffowanie. I jak ma w tym wszystkim odnaleźć się odbiorca? Jeśli np. ja bezgranicznie uwielbiam Peter Brotzmann Chicago Tentet - gdzie podobnie liczebny skład wielokrotnie dawał popis nieokiełzanej zbiorowej improwizacji - to jak ocenić trochę sztuczną koncepcję Gustafssona, która wyrasta z techniki "wytnij - wklej" (dobra, nie będziemy już pisać o postmodernizmie, bo lekką przesadą by to było)? Problem z koncepcją Matsa - z punktu widzenia odbiorcy - jest taki, że każdy czeka na te fragmenty, które najbardziej lubi. Dlatego właśnie - podobnie jak przedmówca - jestem zniesmaczony faktem tak mizernego "wykorzystania" McPhee czy nawet Fernandeza albo Paala. Odnoszę wrażenie, że suma całości okazała się znacznie niższa niż suma potencjałów jednostek. I to sporo niższa. A to już niestety stanowi spory zarzut - zważywszy nawet, że "taka była koncepcja". Zastanawiam się, czy byli na sali tacy słuchacze (o dziwo, frekwencja dopisała!), którym owa koncepcja przypadła do gustu bez zastrzeżeń. Jednakże, jak wspomniałem wcześniej, spodziewałem się, że będzie gorzej... Były fenomenalne fragmenty, świetnie grali: Paal, Haker-Flaten na gitarze basowej. Wokalistka to istne muzyczne cudo. Ogólnie odbieram więc koncert jako ambitną muzyczną ciekawostkę, ale nie chciałbym, aby muzyka moich ulubionych wykonawców szła w tym kierunku.
Na zakończenie jeszcze trochę refleksji o "udowadnianiu". Muzycy free trochę przesadzają, próbując usilnie wykazać słuchaczom, jacy są uniwersalni, jakim wpływom potrafią ulec, co mogą zaadaptować. Stąd np. dziwi mnie, że Mats pragnie zostać poważnym "conductorem" , Vandermark niepotrzebnie chce gonić Matsa w kategorii "adaptowanie rocka w muzyce free" (to odnośnie chyba jednak nie do końca udanych ostatnich płyt Made To Break), a wiekowy Brotzmann nagle chce uświadomić ludzioskom, że i lirykiem być potrafi. Może jeszcze nie czas, by te zjawiska definitywnie ocenić, ale warto trzymać rękę na pulsie.
Swoją drogą ciekawe, jakie będą refleksje słuchaczy po koncertach warszawskich.