07-05-2018, 10:52
Gwiazda wieczoru tego małego lokalnego koncertu nie przekonuje mnie aż tak bardzo, bym z niecierpliwości obgryzał paznokcie i z nerwowym tikiem obserwował zegarek odliczając godziny do rozpoczęcia imprezy. Ale że miałem wolny wieczór, była można powiedzieć jeszcze majówka, a w końcu by sprawdzić czy pojawi się więcej osób niż na poprzedniej imprezie gdzie na scenie produkował się Fecalizer, skorzystałem z usług KZK GOP i zameldowałem się w klubie w momencie, kiedy grał już No Salvation.
Skoro nie przyjechałem samochodem to mogłem sobie pozwolić na to, by uraczyć moje kubki smakowe chmielowym napojem, więc z napitkiem w ręce poszedłem zobaczyć chłopców z No Salvation, którzy akurat w tym momencie zakończyli swój występ. Cóż, kto późno przychodzi sam sobie szkodzi, ale tak to już czasem bywa. Rozejrzałem się po sali i ze zdumieniem stwierdziłem, że przyszło nawet sporo luda. Tłumów oczywiście nie było, ale tak z 50 parę osób przyszło. Widać zatem, że Hypnos jest bardziej przyswajalny dla słuchaczy niż Fecalizer, chociaż i jednych i drugich na antenie RMF raczej by nie puścili.
To pierwsze piwo jakoś szybko się skończyło więc czym prędzej zaopatrzyłem się w kolejne i poszedłem zobaczyć Formis. To nie do końca moja muzyka chociaż paru fanów pod sceną widziałem. Wokalista zaliczył spektakularną wpadkę na początku, kiedy zamierzając się przywitać krzyknął "Dobry wieczór Bielsko!". Sala parsknęła śmiechem, po chwili on też po czym poprawił się i przepraszającym tonem stwierdził, że jest jeszcze wczorajszy. Set listy nie podam, bo dopiero tamtego dnia miałem styczność z ich muzyką, która jak już nadmieniłem jakoś wybitnie mocno nie skradła mojego serca. Ot, dobry koncert, chociaż muzycznie dla mnie osobiście po prostu obojętny.
Po raz kolejny skorzystałem z uroków nie bycia kierowcą i poszedłem zobaczyć Hypnos, kapelę, o której kiedyś było dość głośno jako pogrobowcach Krabathor, ale która nie potrafiła wykrzesać takich iskier jak wspomniani poprzednicy na "Orthodox". Zawsze to była dla mnie kapela która owszem, gra death metal, ale nie jest ani wyjątkowo brutalna, ani szybka, ani jej kawałki nie potrafią przykuć mojej uwagi na dłużej. Na żywo brzmiało, przede wszystkim brzmiało to lepiej. Było ciężko, na scenie widać było żywioł i w zasadzie poza nieznajomością utworów nie czepiałbym się tak bardzo ich występu. Było poprawnie jak na death metalowe standardy i jeśli ktoś był zadeklarowanym fanem mógł czuć się spełnionym. Na sam koniec panowie zaserwowali wyproszony przez publike nieśmiertelny przebój Krabathora "Orthodox" i to był jak dla mnie główny punkt programu i jego najmocniejszy akcent.
Piwo się skończyło, zapaliły się światła, cóż było robić? Zwinąłem się i pojechałem do domu. Jak na wieczór w którym nie miałem zbyt wiele do roboty było całkiem ok, cieszy fakt, że przyszło nieco więcej ludzi więc jest szansa, że wakacje nie sprawią, iż na koncert Gruesome przyjdzie 30 osób. Chyba że.....?