14-07-2025, 13:25
Chronicles of lunacy to płyta ze wszech miar udana i mimo tego, że wytężałem słuch jak dotąd nie usłyszałem żadnej niepochlebnej opinii, ba, nie słyszałem nawet aby ktokolwiek słuchający takich dźwięków mógł być nią rozczarowany. oczarowany - jak najbardziej, i po wczorajszej frekwencji można wysnuć wniosek ze nie tylko ja należę do tej grupy. widziałem ich wcześniej tylko raz podczas trasy z Incantation i tym bardziej ostrzyłem sobie zęby na ich występ. Z takich luźnych obserwacji, warto odnotować, ze kariera Defeated Sanity chyba nabrała rozpędu - wcześniej jak wspomniałem, odwiedzili nasz kraj tylko jako rozgrzewacz przed Incantation, a tylko w tym roku odwiedza nasz kraj czterokrotnie. Wypada się tylko cieszyć, i zachęcić tych, którzy jeszcze nie mieli okazji ich zobaczyć, bo zapewniam, ze po stokroć warto.
Warszawski koncert rozpoczął Vitrium - młody zespol który para się death metalem. Nie słyszałem ich nigdy wcześniej, z ciekawością oglądałem ich popisy na scenie, ale widać było, ze brakuje im jeszcze scenicznego otrzaskania. Nie było to złe, grali przez około 30 minut i odniosłem pozytywne wrażenia z ich występu. Problem w tym, ze przyjechałem wyłącznie na gwiazdę wieczoru i szczerze powiedziawszy nie skupiałem się tak mocno na ich muzyce. Być może to błąd, ale postaram się go naprawić przesłuchując ich studyjny materiał. Było dobrze.
Toughness to już nieco inna para kaloszy, owszem, to nadal death metal, tyle ze mniej techniczny, bardziej skomasowany, masywniejszy, z głębszym wokalem. Ich muzyka porwała mnie bardziej, była bardziej żywiołowa, bardziej sceniczna, muzycy tez jakoś bardziej pewnie stali na deskach sceny. Zażarło, występ mógł się podobać i publika dala temu wyraz. Raczej nie widziałem zbyt wielu zawiedzionych słuchaczy wiec należy trzymać kciuki i czekać na ich kolejny występ. Dobry, solidny, ciekawy repertuar.
Uwielbiam koncerty death metalowych załóg, które składają się z trzech bandów. Pierwszy rozgrzewacz rzucony jest na pożarcie, drugi podnosi temperaturę do poziomu wrzenia a gwiazda wieczoru po prostu rozjeżdża publikę jak walec. Plusem takiego rozwiązania jest to, ze publiczność nie jest jeszcze tak bardzo zmęczona i w tym kulminacyjnym momencie daje z siebie wszystko. Defeated Sanity wyszli na scenę warszawskiego klubu bez gwiazdorki, podpięli graty, sprawdzili brzmienie i po prostu zaczęli grac. Choć określenie tego koncertu jako po prostu zaczęli grac jest nieadekwatne do tonicznej masakry, której byliśmy świadkami. Publiczność szalała, zespol dawał z siebie wszystko, a z głośników wybrzmiewały kolejne utwory. Brzmienie jak dla mnie prima sort. Ich muzyka nie jest łatwa do odtworzenia, to nie są cztery riffy na krzyż i proste blasty - to jak ich utwory są wyrafinowane, jak polne zmian temp i naprawdę pokręconych riffów wie chyba już każdy. Tym bardziej czapki z głów dla muzyków, którzy potrafią na żywo odegrać wszystko z zegarmistrzowska wręcz precyzja, a przy okazji z taka swoboda i polotem, jakby grali wspomniane wyżej prostackie łupu cupu. Nic z tych rzeczy - tutaj usłyszeliśmy sceniczne monstrum, które rozszarpało publikę na strzępy. To prawdziwy buldożer, który zmiażdżył kości, to maszynka do mielenia miesa, która zrobiła z nas mielonkę, w końcu to zespol, który w chwili obecnej gra w swojej lidze. Grali bez zbędnych przerw, bez wytchnienia, bez litości, reakcja publiczności była entuzjastyczna a io sam zespol był zadowolony z koncertu.
Moim skromnym zdaniem był to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy koncert w tym roku i jak widzę, nie jestem w tej opinii odosobniony. Z muzykami można było sobie zrobić fotkę, przybić piątkę, czy zwyczajnie pogadać. Luzackie podejście. Ceny merchu bardzo przystępne, a zapotrzebowanie spore, bo ich stoisko było po gigu mocno oblegane. Frekwencja spora, piwo zimne, towarzystwo zacne - to był naprawdę bardzo udany wieczor. W tym miejscu chciałbym pozdrowić bardzo dobrych kolegów którzy już się nie udzielają - Marie Konopnicka, Drone, Klemensa i Selfa, a także tych którzy piszą dalej, z różna częstotliwością - mola, DST, Harlequina, Sybira i chyba Asterixa, z którym chyba tylko przybiłem piątkę jak już wychodziłem. Dzięki Panowie za obecność, przybicie piątki i wypicie wspólnego piwka - do następnego razu.