:)))Maria Konopnicka pisze:Trivium nie zawiedli - dla mnie zawsze byli głównianą kapelą, a na żywo doskonale potwierdzili swój status.
Brutal Assault XVIII
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
- ramonoth
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 3064
- Rejestracja: 11-07-2011, 10:02
- Lokalizacja: Lublin
Re: Brutal Assault XVIII
- uglak
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9956
- Rejestracja: 15-06-2012, 12:03
- Lokalizacja: ארץ ישראל
Re: Brutal Assault XVIII
widze ze nikt nie wspomina, wiec ja dodam jeszcze dwa warte uwagi wystepy:
- Hypnos - efekciarsko, ale bardzo przyjemnie. maja niedlugo ruszyc w polske z christ agony
- Skeletal Remains - najlepszy koncert ze wszystkich na malej scenie i jeden z najlepszych na festiwalu - zdecydowanie chetnie zobaczylbym ich na koncercie klubowym jako headliner
- Hypnos - efekciarsko, ale bardzo przyjemnie. maja niedlugo ruszyc w polske z christ agony
- Skeletal Remains - najlepszy koncert ze wszystkich na malej scenie i jeden z najlepszych na festiwalu - zdecydowanie chetnie zobaczylbym ich na koncercie klubowym jako headliner
Guilty of being right
Re: Brutal Assault XVIII
Na małej scenie, z tego co widziałem najlepszy był Atari Teenage Riot - totalny rozpierdol, szaleństwo i punkowa energia.
- Raagoon
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1297
- Rejestracja: 14-01-2005, 15:53
Re: Brutal Assault XVIII
A Solefald, Aborym czy Aeternus? Najlepiej wypadł chyba Solefald, zwłaszcza stare kawałki siały pożogę.
Murzyn w ATR był zbyt irytujący ;)
Murzyn w ATR był zbyt irytujący ;)
-
- postuje jak opętany!
- Posty: 480
- Rejestracja: 14-08-2012, 14:58
Re: Brutal Assault XVIII
Cholera, żałuję że nie zobaczyłem Solafald i Aborym, ale pokryły się z rzeczami które chciałem zobaczyć na głównej.
ATR zabiło, nawet murzyn nie przeszkadzał ;)
ATR zabiło, nawet murzyn nie przeszkadzał ;)
Re: Brutal Assault XVIII
Niestety tych kapel nie widziałem - ostatnie dwie przegapiłem, a podczas pierwszej świadomie wybrałem inny sposób spędzenia czasu :)Raagoon pisze:A Solefald, Aborym czy Aeternus?
Mnie nie irytował bo szalałem w tłumie i nie zwracałem na niego uwagi :)Raagoon pisze: Murzyn w ATR był zbyt irytujący ;)
- Raagoon
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1297
- Rejestracja: 14-01-2005, 15:53
Re: Brutal Assault XVIII
Ale chyba nie zajmowaniem miejsca przy barierce pod sceną, przez zbliżającym się Mighty Behemoth? ;)Maria Konopnicka pisze:Niestety tych kapel nie widziałem - ostatnie dwie przegapiłem, a podczas pierwszej świadomie wybrałem inny sposób spędzenia czasu :)Raagoon pisze:A Solefald, Aborym czy Aeternus?
Żeby nie powtarzać po innych, wspomnę o pominiętych: Solefald i Aeternus to na pewno jedne z lepszych występów na 18 BA
Pozytywnie zaskoczył Borkangar, gdzie Vintersorga zastąpił Athera z Susperia, co zdecydowanie wpłynęło na jakość. Simen świetny. Bardzo głośno i dobrze nagłośniony koncert. Te wszystkie norweskie zespoły, które lata świetności mają już za sobą, można powiedzieć że zdały egzamin. Choć była obawa że pójdą śladami zeszłorocznego Arcturus.
Dobry powrót Carpathian Forest, już bez Tchorta, ale za to z laską z krzyżem w zębach ;)
Nikt nie wspomniał o Saturnus. Nie dość, że przerósł oczekiwania to jeszcze jako zakończenie festiwalu, po prostu doskonałe.
http://youtu.be/y47I7uGORdM Primordial
Re: Brutal Assault XVIII
Nie, nie :) Zdarza mi się na festiwalach robić głupie rzeczy, ale nie aż tak głupie :)Raagoon pisze: Ale chyba nie zajmowaniem miejsca przy barierce pod sceną, przez zbliżającym się Mighty Behemoth? ;)
- jaszyn
- postuje jak opętany!
- Posty: 308
- Rejestracja: 21-12-2010, 15:48
Re: Brutal Assault XVIII
Również i mnie spodobał się ich koncert, ładne światła mieli i faktycznie świetnie pasował ten walec na sam koniec, powoli się toczył wyhamowując cały festiwal.Raagoon pisze: Nikt nie wspomniał o Saturnus. Nie dość, że przerósł oczekiwania to jeszcze jako zakończenie festiwalu, po prostu doskonałe.
Cult Of Luna dała też koncert pełen mocy i szaleństwa, jedynie szkoda, że nie było nic ze starszych płyt.
Re: Brutal Assault XVIII
Rzetelna i obszerna relacja z tegorocznego Brutala:
Brutal Assault
7-10 sierpnia 2013
Na Brutala jak zwykle pojechaliśmy w pięciu chłopa: ja, Tadek, Zbychu, Roman i Waldek. W tym roku fest był czterodniowy, więc spakowaliśmy graty już we wtorek i dzień później, wczesnym rankiem wyruszyliśmy do Czech. Najpierw autobusem do Polic, później stopem do Szczecina. Ze Szczecina do Gorzowa Wielkopolskiego, a później do Poznania. Z Poznania mieliśmy busa, który miał nas zawieźć prosto na festiwal. W busie było nas dziesięciu plus kierowca, ale on nie pił więc się nie liczy.
DZIEŃ PIERWSZY
Na miejscu byliśmy koło godziny 16, okazało się jednak, że wszyscy są tak pijani, że nie damy rady rozbić namiotu. Leżeliśmy więc w trawie w cieniu drzew i trzeźwieliśmy do wieczora. Wieczorem zebraliśmy siły i wzięliśmy się za namioty. W tym roku wykupiliśmy VIP Camp, bo rok temu opierdolili nam wszystko i wróciliśmy w tym co mieliśmy na sobie – Tadek w klapkach i ręczniku, bo jak nas okradali to akurat poszedł wziąć prysznic.
DZIEŃ DRUGI
W czwartek rano obudziło nas słońce. Było kilka minut pod ósmej, a w namiocie taki gorąc, że nie dało się wytrzymać. Roman wyjął z plecaka resztki piwa, które zostało z podróży – wypiliśmy ale było ciepłe więc postanowiliśmy iść na miasto napić się zimnego. Gorąco jak w piekle, pot lał się nam po plecach gdy szukaliśmy wolnego miejsca w knajpie. Wreszcie znaleźliśmy jakąś na uboczu – zamówiliśmy po zupie czosnkowej, knedle i piwo. Wypiliśmy po trzy i jak już wychodziliśmy, pod parasolami przed knajpą spotkaliśmy starą ekipę ze Szczecina. Nie wiedzieliśmy się od roku – cholernie miło więc było się przywitać i wypić parę piw. Było już dobrze po południu gdy opuściliśmy bar. Zbychu wpadł na pomysł by w spożywczaku kupić rum i wypić go z colą na ławce koło tego pomnika z czyjąś głową. Kupiliśmy trzy butelki rumu i colę. Gdy piliśmy na ławce spotkaliśmy ekipę z Krakowa – Kredka, Julkę i Kaszmira. Zajebiście, bo od roku się nie widzieliśmy. Kaszmir przywiózł ze sobą trochę bimbru, co jego wuj nawarzył więc też wypiliśmy. Jak zrobiło się ciemno to zaczęliśmy wracać do namiotów – zeszło nam się ze dwie godziny, bo Waldek strasznie rzygał po tym rumie, a później zgubiliśmy się gdzieś w lesie i jak wreszcie dotarliśmy na nasze pole namiotowe to się okazało, że to wcale nie jest nasze. Pepiki coś nam tłumaczyły po angielsku i pepikowemu, ale nie bardzo mogliśmy zrozumieć, bo po angielsku z nas tylko Waldek gada, ale wtedy nie bardzo już mówił nawet po polsku, bo film mu się urwał i nieśliśmy go na zmianę na plecach.
DZIEŃ TRZECI
W piątek obudziliśmy się koło południa. Pogoda się pogorszyła – padał deszcz i zalało nam namiot. Jak pierwszego dnia po pijaku rozbijaliśmy to zapomnieliśmy tropiku przyczepić. Byliśmy lekko skacowani i struci po poprzednim dniu, więc postanowiliśmy się wykąpać. Tadek wpadł na pomysł, że zamiast stać w kolejce pod prysznic, możemy jechać na basen. Podreptaliśmy do miasta, tam udało się złapać taksówkę i dojechać na pływalnię. Ludzi też trochę było, ale kolejka mniejsza niż do pryszniców przy polu namiotowym. Jak już się porządnie obmyliśmy i wysraliśmy (kibel też kultura, usiąść można było, a nie „na Małysza” jak w toi-tojach na festiwalu) to zachciało nam się jeść. Poszliśmy do tej samej knajpy co wczoraj – zamówiliśmy zupę soczewicową i knedle. Gdy piliśmy piwo spotkaliśmy ekipę z Warszawy – zaprosili nas do siebie na grilla. Wyszliśmy z knajpy i poszliśmy do spożywczego po mięso i wódkę. Gdy doszliśmy do pola namiotowego deszcz padał tak mocno, że wypiliśmy tylko wódkę, a mięso zostawiliśmy na sobotę.
DZIEŃ CZWARTY
Rano mieliśmy w namiocie strasznie mokro, bo jak Roman poszedł się odlać to zapomniał zamknąć. Na szczęście już przed południem się przejaśniło i mogliśmy zrobić grilla. Mięso było z folii, ale już takie gotowe, w papryce i posolone. Nasmażyliśmy kurczaków i karkówki – wtedy przyszła do nas ekipa z Lublina. Od roku się nie widzieliśmy więc znów można było zajebiście pogadać i się pośmiać. Lubliniaki mieli taką dużą, plastikową butelkę nalewki z pigwy. Piliśmy więc, jedliśmy z grilla i słuchaliśmy Metallica z kasety z jamnika, którego przywiózł Zbychu. Wieczorem niestety znów zaczęło lać więc spierdoliliśmy do namiotu, który na szczęście zdołał już trochę przeschnąć.
Rano znów było mokro – Zbychu źle się poczuł po tej nalewce i narzygał mi do torby. Narzygał też Romanowi do ucha i ten się mocno wkurwiał bo mu zaschło i nie mógł wydłubać. Śmierdziało też strasznie szczynami – nie wiadomo kto, ale musiał w nocy ktoś wejść nam do namiotu i naszczać nam na śpiwory. Najbardziej naszczał na śpiwór Waldka, bo aż przeciekło mu na spodnie i z przodu miał wielką plamę. Jak byśmy skurwysyna złapali to na buty byśmy go wzięli. Pewnie Niemiec jakiś. Spakowaliśmy namiot, bo to ostatni dzień festiwalu więc w nocy nasz bus miał wracać do kraju. Dobrze, że słońce wyszło to wszystko trochę przeschło , choć i tak śmierdziało szczynami i rzygami jak pakowaliśmy do toreb.
Kończyła nam się kasa więc nie poszliśmy na zupę do knajpy tylko kupiliśmy takie chińskie w spożywczym od czeskiego chińczyka i z chłopakami z Katowic (spotkaliśmy ich koło kibli, a już rok się nie widzieliśmy), zrobiliśmy sobie na ich kuchenkach z butlami, bo przywieźli ze sobą takie czerwone z gazem. W sumie to zajebiście smakowały – lepsze i tańsze niż te knajpie, które były strasznie słone. Za roku też weźmiemy butle z gazem – nie będziemy pepików dorabiać. Do zupy wypiliśmy wino – bo chłopaki z Katowic przywieźli – takie dobre, słodkie, swojej roboty. Waldek trochę rzygał po nim w busie jak wieczorem wracaliśmy do domu. Choć nie wiem bo spałem, a chłopaki tak później mówili, że to wino z tą zupkę chińską, bo nie mogłem z ucha wydłubać i strasznie się wkurwiałem.
Kolejny Brutal Assault za nami. Zajebista impreza i świetny klimat – za rok na pewno wrócimy. Szkoda, że w Polsce nikt nie robi tak fajnych i świetnie zorganizowanych imprez. Z drugiej strony – Czechy mają klimat, kto był ten wie. Warto było przejechać ponad 1000 kilometrów by być na tym zajebistym feście. Na Masterfulu pierdolą, że to była najgorsza edycja ostatnich lat – chuja się znają, w dupie byli, gówno widzieli…
Brutal Assault
7-10 sierpnia 2013
Na Brutala jak zwykle pojechaliśmy w pięciu chłopa: ja, Tadek, Zbychu, Roman i Waldek. W tym roku fest był czterodniowy, więc spakowaliśmy graty już we wtorek i dzień później, wczesnym rankiem wyruszyliśmy do Czech. Najpierw autobusem do Polic, później stopem do Szczecina. Ze Szczecina do Gorzowa Wielkopolskiego, a później do Poznania. Z Poznania mieliśmy busa, który miał nas zawieźć prosto na festiwal. W busie było nas dziesięciu plus kierowca, ale on nie pił więc się nie liczy.
DZIEŃ PIERWSZY
Na miejscu byliśmy koło godziny 16, okazało się jednak, że wszyscy są tak pijani, że nie damy rady rozbić namiotu. Leżeliśmy więc w trawie w cieniu drzew i trzeźwieliśmy do wieczora. Wieczorem zebraliśmy siły i wzięliśmy się za namioty. W tym roku wykupiliśmy VIP Camp, bo rok temu opierdolili nam wszystko i wróciliśmy w tym co mieliśmy na sobie – Tadek w klapkach i ręczniku, bo jak nas okradali to akurat poszedł wziąć prysznic.
DZIEŃ DRUGI
W czwartek rano obudziło nas słońce. Było kilka minut pod ósmej, a w namiocie taki gorąc, że nie dało się wytrzymać. Roman wyjął z plecaka resztki piwa, które zostało z podróży – wypiliśmy ale było ciepłe więc postanowiliśmy iść na miasto napić się zimnego. Gorąco jak w piekle, pot lał się nam po plecach gdy szukaliśmy wolnego miejsca w knajpie. Wreszcie znaleźliśmy jakąś na uboczu – zamówiliśmy po zupie czosnkowej, knedle i piwo. Wypiliśmy po trzy i jak już wychodziliśmy, pod parasolami przed knajpą spotkaliśmy starą ekipę ze Szczecina. Nie wiedzieliśmy się od roku – cholernie miło więc było się przywitać i wypić parę piw. Było już dobrze po południu gdy opuściliśmy bar. Zbychu wpadł na pomysł by w spożywczaku kupić rum i wypić go z colą na ławce koło tego pomnika z czyjąś głową. Kupiliśmy trzy butelki rumu i colę. Gdy piliśmy na ławce spotkaliśmy ekipę z Krakowa – Kredka, Julkę i Kaszmira. Zajebiście, bo od roku się nie widzieliśmy. Kaszmir przywiózł ze sobą trochę bimbru, co jego wuj nawarzył więc też wypiliśmy. Jak zrobiło się ciemno to zaczęliśmy wracać do namiotów – zeszło nam się ze dwie godziny, bo Waldek strasznie rzygał po tym rumie, a później zgubiliśmy się gdzieś w lesie i jak wreszcie dotarliśmy na nasze pole namiotowe to się okazało, że to wcale nie jest nasze. Pepiki coś nam tłumaczyły po angielsku i pepikowemu, ale nie bardzo mogliśmy zrozumieć, bo po angielsku z nas tylko Waldek gada, ale wtedy nie bardzo już mówił nawet po polsku, bo film mu się urwał i nieśliśmy go na zmianę na plecach.
DZIEŃ TRZECI
W piątek obudziliśmy się koło południa. Pogoda się pogorszyła – padał deszcz i zalało nam namiot. Jak pierwszego dnia po pijaku rozbijaliśmy to zapomnieliśmy tropiku przyczepić. Byliśmy lekko skacowani i struci po poprzednim dniu, więc postanowiliśmy się wykąpać. Tadek wpadł na pomysł, że zamiast stać w kolejce pod prysznic, możemy jechać na basen. Podreptaliśmy do miasta, tam udało się złapać taksówkę i dojechać na pływalnię. Ludzi też trochę było, ale kolejka mniejsza niż do pryszniców przy polu namiotowym. Jak już się porządnie obmyliśmy i wysraliśmy (kibel też kultura, usiąść można było, a nie „na Małysza” jak w toi-tojach na festiwalu) to zachciało nam się jeść. Poszliśmy do tej samej knajpy co wczoraj – zamówiliśmy zupę soczewicową i knedle. Gdy piliśmy piwo spotkaliśmy ekipę z Warszawy – zaprosili nas do siebie na grilla. Wyszliśmy z knajpy i poszliśmy do spożywczego po mięso i wódkę. Gdy doszliśmy do pola namiotowego deszcz padał tak mocno, że wypiliśmy tylko wódkę, a mięso zostawiliśmy na sobotę.
DZIEŃ CZWARTY
Rano mieliśmy w namiocie strasznie mokro, bo jak Roman poszedł się odlać to zapomniał zamknąć. Na szczęście już przed południem się przejaśniło i mogliśmy zrobić grilla. Mięso było z folii, ale już takie gotowe, w papryce i posolone. Nasmażyliśmy kurczaków i karkówki – wtedy przyszła do nas ekipa z Lublina. Od roku się nie widzieliśmy więc znów można było zajebiście pogadać i się pośmiać. Lubliniaki mieli taką dużą, plastikową butelkę nalewki z pigwy. Piliśmy więc, jedliśmy z grilla i słuchaliśmy Metallica z kasety z jamnika, którego przywiózł Zbychu. Wieczorem niestety znów zaczęło lać więc spierdoliliśmy do namiotu, który na szczęście zdołał już trochę przeschnąć.
Rano znów było mokro – Zbychu źle się poczuł po tej nalewce i narzygał mi do torby. Narzygał też Romanowi do ucha i ten się mocno wkurwiał bo mu zaschło i nie mógł wydłubać. Śmierdziało też strasznie szczynami – nie wiadomo kto, ale musiał w nocy ktoś wejść nam do namiotu i naszczać nam na śpiwory. Najbardziej naszczał na śpiwór Waldka, bo aż przeciekło mu na spodnie i z przodu miał wielką plamę. Jak byśmy skurwysyna złapali to na buty byśmy go wzięli. Pewnie Niemiec jakiś. Spakowaliśmy namiot, bo to ostatni dzień festiwalu więc w nocy nasz bus miał wracać do kraju. Dobrze, że słońce wyszło to wszystko trochę przeschło , choć i tak śmierdziało szczynami i rzygami jak pakowaliśmy do toreb.
Kończyła nam się kasa więc nie poszliśmy na zupę do knajpy tylko kupiliśmy takie chińskie w spożywczym od czeskiego chińczyka i z chłopakami z Katowic (spotkaliśmy ich koło kibli, a już rok się nie widzieliśmy), zrobiliśmy sobie na ich kuchenkach z butlami, bo przywieźli ze sobą takie czerwone z gazem. W sumie to zajebiście smakowały – lepsze i tańsze niż te knajpie, które były strasznie słone. Za roku też weźmiemy butle z gazem – nie będziemy pepików dorabiać. Do zupy wypiliśmy wino – bo chłopaki z Katowic przywieźli – takie dobre, słodkie, swojej roboty. Waldek trochę rzygał po nim w busie jak wieczorem wracaliśmy do domu. Choć nie wiem bo spałem, a chłopaki tak później mówili, że to wino z tą zupkę chińską, bo nie mogłem z ucha wydłubać i strasznie się wkurwiałem.
Kolejny Brutal Assault za nami. Zajebista impreza i świetny klimat – za rok na pewno wrócimy. Szkoda, że w Polsce nikt nie robi tak fajnych i świetnie zorganizowanych imprez. Z drugiej strony – Czechy mają klimat, kto był ten wie. Warto było przejechać ponad 1000 kilometrów by być na tym zajebistym feście. Na Masterfulu pierdolą, że to była najgorsza edycja ostatnich lat – chuja się znają, w dupie byli, gówno widzieli…
- pr0metheus
- zahartowany metalizator
- Posty: 6086
- Rejestracja: 08-04-2005, 16:54
- Lokalizacja: pisze neonem
Re: Brutal Assault XVIII
No i zajebiscie, nawet jakby poszli pod scene to chuja by slyszeli bo z ucha rzygow nie wydlubali:)
niech to miejsce niebawem zniknie
- jaszyn
- postuje jak opętany!
- Posty: 308
- Rejestracja: 21-12-2010, 15:48
Re: Brutal Assault XVIII
Jednego z was chyba widziałem śpiącego na zboczu wału niedaleko bramy, drugi też spał tyle, że na ławce z głową zwisającą lekko w dół a kolejny leżał chyba pod waszym namiotem (nie był za dobrze rozłożony) trochę w błocie z głową zawiniętą w śpiwór:)
- Kingu
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1472
- Rejestracja: 19-04-2002, 22:00
- Lokalizacja: Superhausen
Re: Brutal Assault XVIII
Co to znaczy "już"? Jest jakieś info, że przestał z nimi grać?Raagoon pisze: Dobry powrót Carpathian Forest, już bez Tchorta, ale za to z laską z krzyżem w zębach ;)
PS i BA były z zastępstwem na gitarze i perkusji.
- Raagoon
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1297
- Rejestracja: 14-01-2005, 15:53
Re: Brutal Assault XVIII
Nawet nie wiedziałem, że teoretycznie jest z nimi w składzie od zeszłego roku. Ale jest to
http://www.youtube.com/watch?v=34kJp4n2-HU :D
http://www.youtube.com/watch?v=34kJp4n2-HU :D
- Bonny
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2133
- Rejestracja: 20-01-2006, 17:37
- Lokalizacja: Ross Bay
Re: Brutal Assault XVIII
mistrz!Maria Konopnicka pisze:Rzetelna i obszerna relacja z tegorocznego Brutala:
Brutal Assault
7-10 sierpnia 2013
Na Brutala jak zwykle pojechaliśmy w pięciu chłopa: ja, Tadek, Zbychu, Roman i Waldek. W tym roku fest był czterodniowy, więc spakowaliśmy graty już we wtorek i dzień później, wczesnym rankiem wyruszyliśmy do Czech. Najpierw autobusem do Polic, później stopem do Szczecina. Ze Szczecina do Gorzowa Wielkopolskiego, a później do Poznania. Z Poznania mieliśmy busa, który miał nas zawieźć prosto na festiwal. W busie było nas dziesięciu plus kierowca, ale on nie pił więc się nie liczy.
DZIEŃ PIERWSZY
Na miejscu byliśmy koło godziny 16, okazało się jednak, że wszyscy są tak pijani, że nie damy rady rozbić namiotu. Leżeliśmy więc w trawie w cieniu drzew i trzeźwieliśmy do wieczora. Wieczorem zebraliśmy siły i wzięliśmy się za namioty. W tym roku wykupiliśmy VIP Camp, bo rok temu opierdolili nam wszystko i wróciliśmy w tym co mieliśmy na sobie – Tadek w klapkach i ręczniku, bo jak nas okradali to akurat poszedł wziąć prysznic.
DZIEŃ DRUGI
W czwartek rano obudziło nas słońce. Było kilka minut pod ósmej, a w namiocie taki gorąc, że nie dało się wytrzymać. Roman wyjął z plecaka resztki piwa, które zostało z podróży – wypiliśmy ale było ciepłe więc postanowiliśmy iść na miasto napić się zimnego. Gorąco jak w piekle, pot lał się nam po plecach gdy szukaliśmy wolnego miejsca w knajpie. Wreszcie znaleźliśmy jakąś na uboczu – zamówiliśmy po zupie czosnkowej, knedle i piwo. Wypiliśmy po trzy i jak już wychodziliśmy, pod parasolami przed knajpą spotkaliśmy starą ekipę ze Szczecina. Nie wiedzieliśmy się od roku – cholernie miło więc było się przywitać i wypić parę piw. Było już dobrze po południu gdy opuściliśmy bar. Zbychu wpadł na pomysł by w spożywczaku kupić rum i wypić go z colą na ławce koło tego pomnika z czyjąś głową. Kupiliśmy trzy butelki rumu i colę. Gdy piliśmy na ławce spotkaliśmy ekipę z Krakowa – Kredka, Julkę i Kaszmira. Zajebiście, bo od roku się nie widzieliśmy. Kaszmir przywiózł ze sobą trochę bimbru, co jego wuj nawarzył więc też wypiliśmy. Jak zrobiło się ciemno to zaczęliśmy wracać do namiotów – zeszło nam się ze dwie godziny, bo Waldek strasznie rzygał po tym rumie, a później zgubiliśmy się gdzieś w lesie i jak wreszcie dotarliśmy na nasze pole namiotowe to się okazało, że to wcale nie jest nasze. Pepiki coś nam tłumaczyły po angielsku i pepikowemu, ale nie bardzo mogliśmy zrozumieć, bo po angielsku z nas tylko Waldek gada, ale wtedy nie bardzo już mówił nawet po polsku, bo film mu się urwał i nieśliśmy go na zmianę na plecach.
DZIEŃ TRZECI
W piątek obudziliśmy się koło południa. Pogoda się pogorszyła – padał deszcz i zalało nam namiot. Jak pierwszego dnia po pijaku rozbijaliśmy to zapomnieliśmy tropiku przyczepić. Byliśmy lekko skacowani i struci po poprzednim dniu, więc postanowiliśmy się wykąpać. Tadek wpadł na pomysł, że zamiast stać w kolejce pod prysznic, możemy jechać na basen. Podreptaliśmy do miasta, tam udało się złapać taksówkę i dojechać na pływalnię. Ludzi też trochę było, ale kolejka mniejsza niż do pryszniców przy polu namiotowym. Jak już się porządnie obmyliśmy i wysraliśmy (kibel też kultura, usiąść można było, a nie „na Małysza” jak w toi-tojach na festiwalu) to zachciało nam się jeść. Poszliśmy do tej samej knajpy co wczoraj – zamówiliśmy zupę soczewicową i knedle. Gdy piliśmy piwo spotkaliśmy ekipę z Warszawy – zaprosili nas do siebie na grilla. Wyszliśmy z knajpy i poszliśmy do spożywczego po mięso i wódkę. Gdy doszliśmy do pola namiotowego deszcz padał tak mocno, że wypiliśmy tylko wódkę, a mięso zostawiliśmy na sobotę.
DZIEŃ CZWARTY
Rano mieliśmy w namiocie strasznie mokro, bo jak Roman poszedł się odlać to zapomniał zamknąć. Na szczęście już przed południem się przejaśniło i mogliśmy zrobić grilla. Mięso było z folii, ale już takie gotowe, w papryce i posolone. Nasmażyliśmy kurczaków i karkówki – wtedy przyszła do nas ekipa z Lublina. Od roku się nie widzieliśmy więc znów można było zajebiście pogadać i się pośmiać. Lubliniaki mieli taką dużą, plastikową butelkę nalewki z pigwy. Piliśmy więc, jedliśmy z grilla i słuchaliśmy Metallica z kasety z jamnika, którego przywiózł Zbychu. Wieczorem niestety znów zaczęło lać więc spierdoliliśmy do namiotu, który na szczęście zdołał już trochę przeschnąć.
Rano znów było mokro – Zbychu źle się poczuł po tej nalewce i narzygał mi do torby. Narzygał też Romanowi do ucha i ten się mocno wkurwiał bo mu zaschło i nie mógł wydłubać. Śmierdziało też strasznie szczynami – nie wiadomo kto, ale musiał w nocy ktoś wejść nam do namiotu i naszczać nam na śpiwory. Najbardziej naszczał na śpiwór Waldka, bo aż przeciekło mu na spodnie i z przodu miał wielką plamę. Jak byśmy skurwysyna złapali to na buty byśmy go wzięli. Pewnie Niemiec jakiś. Spakowaliśmy namiot, bo to ostatni dzień festiwalu więc w nocy nasz bus miał wracać do kraju. Dobrze, że słońce wyszło to wszystko trochę przeschło , choć i tak śmierdziało szczynami i rzygami jak pakowaliśmy do toreb.
Kończyła nam się kasa więc nie poszliśmy na zupę do knajpy tylko kupiliśmy takie chińskie w spożywczym od czeskiego chińczyka i z chłopakami z Katowic (spotkaliśmy ich koło kibli, a już rok się nie widzieliśmy), zrobiliśmy sobie na ich kuchenkach z butlami, bo przywieźli ze sobą takie czerwone z gazem. W sumie to zajebiście smakowały – lepsze i tańsze niż te knajpie, które były strasznie słone. Za roku też weźmiemy butle z gazem – nie będziemy pepików dorabiać. Do zupy wypiliśmy wino – bo chłopaki z Katowic przywieźli – takie dobre, słodkie, swojej roboty. Waldek trochę rzygał po nim w busie jak wieczorem wracaliśmy do domu. Choć nie wiem bo spałem, a chłopaki tak później mówili, że to wino z tą zupkę chińską, bo nie mogłem z ucha wydłubać i strasznie się wkurwiałem.
Kolejny Brutal Assault za nami. Zajebista impreza i świetny klimat – za rok na pewno wrócimy. Szkoda, że w Polsce nikt nie robi tak fajnych i świetnie zorganizowanych imprez. Z drugiej strony – Czechy mają klimat, kto był ten wie. Warto było przejechać ponad 1000 kilometrów by być na tym zajebistym feście. Na Masterfulu pierdolą, że to była najgorsza edycja ostatnich lat – chuja się znają, w dupie byli, gówno widzieli…
- Nerwowy
- zahartowany metalizator
- Posty: 6535
- Rejestracja: 20-06-2009, 14:07
Re: Brutal Assault XVIII
Narzygał też Romanowi do ucha i ten się mocno wkurwiał bo mu zaschło i nie mógł wydłubać.
Umarłem.
Umarłem.
De Mysteriis Dom Niggeriis
Slayer to kał i ogólnie rzecz biorąc beznadziejna kapela.
Re: Brutal Assault XVIII
Tę historię zmyśliłem - to tribute dla tych wszystkich, którzy jeżdżą na festiwale, ale nie interesują się tym co się dzieje na scenie :) Napisałem to do Musick Magazine, ale nie chcieli... :)
-
- postuje jak opętany!
- Posty: 480
- Rejestracja: 14-08-2012, 14:58
Re: Brutal Assault XVIII
W tamtym roku spotkałem takich zawodników, ze stolicy zresztą. Poznaliśmy się w kolejce po opaski, potem byli na tym samym vipkampie. W czwartek zobaczyli chyba dwa zespoły, potem spotkaliśmy się w sobotę, pytam się jak im się wczoraj podobało. Odbełkotali: "Nie dotarliśmy, zajebaliśmy się wódą". Sądząc po stanie w jakim byli, w sobotę też raczej nic nie posłuchali...Maria Konopnicka pisze:Tę historię zmyśliłem - to tribute dla tych wszystkich, którzy jeżdżą na festiwale, ale nie interesują się tym co się dzieje na scenie :)
Niby każdy bawi się jak lubi, rozumiem że można przyjechać do Czech się napierdolić, ale po chuj tracić kasę na bilet? Z drugiej strony kto bogatemu zabroni, a opaska i smycz jednak zostają :)
-
- w mackach Zła
- Posty: 975
- Rejestracja: 13-04-2011, 08:26
- Lokalizacja: z ID
Re: Brutal Assault XVIII
Trivum musi mieć menadżerów z niezłymi wpływami, promują tą kapelkę jakby to nie wiadomo jaka gwiazda była, na tegorocznym Wacken (podobnie jak dwa lata temu zresztą) dali im zagrać na głównej scenie w najlepszym czasie koncertowym czyli takim kiedy zwykle koncertują gwiazdy a zagrali po Danzig i Anthrax tuż przed Alice Cooperem, żenada po prostu.ramonoth pisze::)))Maria Konopnicka pisze:Trivium nie zawiedli - dla mnie zawsze byli głównianą kapelą, a na żywo doskonale potwierdzili swój status.
- Kingu
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1472
- Rejestracja: 19-04-2002, 22:00
- Lokalizacja: Superhausen
Re: Brutal Assault XVIII
Historia z festiwalu Fuck The Bands :)