23-11-2024, 14:29
Widzę, że w temacie cisza, tak jakby nikogo na koncercie nie było, albo nikogo nie interesował, ale ja byłem, posłuchałem i wyszedłem ze Spodka bardzo zadowolony. To był naprawdę udany wieczór, nie tylko ze względu na muzyczne walory ale także ze względu na, jeśli mogę to tak nazwać, sentymentalną podróż w przeszłość, którą przeżywałem od chwili przekroczenia bramek.
28 lat temu, mniej więcej w tym samym czasie, właśnie w Spodku po raz pierwszy w życiu zobaczyłem na własne oczy i usłyszałem na własne uszy zespół z najwyższej półki - nie jakiś tam garażowy rzęch od kumpli, ale zespół o którym wtedy się pisało w metalowych periodykach, i to nie w sali miejskiego domu kultury, ale w Spodku. Dla nastoletniego młokosa którym wtedy byłem taki koncert to było wydarzenie życia - bo tak właśnie było, to był mój pierwszy koncert zachodniej gwiazdy który zobaczyłem. Sepultura wtedy też kręciła się dość często w moim odtwarzaczu, a raczej w kaseciaku, więc tym bardziej byłem podjarany. Tamten wieczór był magiczny, ale też kończył pewną epokę. Kończył epokę Maxa, który dwa tygodnie później odszedł z zespołu. Po 28 latach kończy się kolejna epoka. Tym razem zespół żegna się z fanami grając na ostatniej trasie...
Miło być znów w hali Spodka, tym bardziej, że nie pamiętam kiedy byłem tutaj ostatni raz. Udało mi się wejść na samym początku, więc mogłem trochę rozejrzeć się po atrakcjach które czekają na fanów poza muzyką. Merch w sumie trochę drogi, koszulki po 150 złotych, piwo po 20, zapiekanki po 26....Rozglądałem się a w międzyczasie grał Jesus Piece. Wiadomo jak to jest z supportami, pierwsi idą na pożarcie. Nie znam tego zespołu, nie miałem jakoś ochoty się też z nimi zapoznać, spotkałem kilku znajomych i tak nam minęło pół godziny, które przeznaczono na występ pierwszego zespołu tego wieczoru.
Jako drugi miał zatrząść fundamentami Spodka Obituary i tutaj już trzeba było pojawić się pod sceną w dobrze upatrzonym miejscu. ( taka mała ciekawostka - na bilecie z 1996 roku, na odwrocie kuponu kontrolnego można było napisać jakie zespoły chciałoby się zobaczyć na żywo. Ja wpisałem Obituary i Pro Pain. Pro Pain zobaczyłem tydzień wcześniej, a Obituary wraz z tą samą gwiazdą wieczoru. Długo przyszło mi czekać na zrealizowanie tego życzenia he he ). Co mi się podobało, to punktualność. Z zegarkiem w ręku, obite wary rozpoczęły zmasowany atak na uszy zebranych fanów. Wiadomo, że zaczęli grać od "Redneck stomp", po którym halę wypełnił 'Threatening skies" i publiczność mogła zobaczyć wokalistę, który podczas wykonywania intrumentalnego kawałka był schowany za sceną. Zaraz po nim "By the light" pokazał siłę albumu "Back from the dead", po wydaniu którego wielu kręciło nosami. Brzmienie żyleta, muzycy w doskonałej formie, ryk Tardyego przeszywający, Trevor rzucał łepetyną, Donald uderzał zapamiętale w swój zestaw... oprawa świetlna doskonale współgrała z muzyką wydobywającą się z głośników. Było ciężko, mocno, po prostu death metal. Weterani pokazali jak się powinno grać taką muzykę mająć przeszło pięć dych na karku. Nie zabrakło też nowych kawałków, które doskonale wpasowały się w koncertowy set. Wszystko brzmiało po prostu tak, jakby nie dzieliło tych kawałków niemal 30 lat. Dla niektórych zarzut, że mimo takiego czasu grają non stop to samo, ale dla mnie to ogromna zaleta. Czterdzieści minut które przeznaczono dla nich minęły tak szybko, że kiedy zaczęli grać "Słowly we rot" na zakończenie pierwsze pytanie brzmiało "Dlaczego już koniec"????? Doskonały występ, szkoda że tak krótki.
Tym bardziej, że zaraz po nich na scenę weszli Jinjer. Z ciekawości zobaczyłem jeden utwór i wiem, że nigdy się nie polubimy. Szkoda słów, nie moja bajka, choć sporo ludzi chyba ich oczekiwało. Wyszedłem odpocząc by pogadać ze znajomymi.
W końcu przyszła pora na gwiazdę wieczoru. Tak, to już zupełnie inna Sepultura niż 28 lat temu, ja jako słuchacz też się zmieniłem przez te wszystkie lata. I chociaż widziałem Sepulturę na przestrzeni lat kilka razy, to w tym miejscu oczekiwałem czegoś specjalnego. Kiedy z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki "Refuse resist" uśmiech mimo woli pojawił się pod nosem. Wokal jednak coś mi nie pasował, jakbym pamiętał ryk Maxa kiedy wykonywał ten numer. "Territory" już lepiej, może chodziło o to by rozgrzać gardło, albo by to ja przyzwyczaiłem się do innej barwy głosu, "Slave new world" to prawdziwy killer bardzo lubię ten numer. Pierwsze trzy strzały były przeze mnie oczekiwane i bardzo dobrze przyjęte, jednak później zaczęli grać numery po erze z Maxem. I tutaj porównanie z Obituary nasuwa się same. Numery które grał Obituary brzmią na żywo jak monolit, nie ma żadnej wolty stylistycznej, Sepultura ma inne podejście, oni lubili eksperymentować, kombinować i na żywo to słychać. Nie mówię że to źle, ale niektóre numery jednak odstawały, słychać od razu, że to późniejsze dokonania. "Attitude" - tutaj pan zielony ma trochę za słabe gardło, wykon z 1996 to była prawdziwa bomba, tutaj tylko petarda. Kolejne numery mimo wszystko były odegrane dobrze, przekrój przez niemal cała twórczość, ale jak usłyszałem "Escape to the void" to dostałem niemal amoku. Jaka kurwa szkoda, że nie chcieli zagrać więcej kawałków z tej płyty! Zresztą, podobnie było z "Dead embryonic cells", "Arise", "Troops of doom" czy jak dla mnie absolutnie rozpierdalającym "Inner self". Te numery, znane i cenione przeze mnie bardziej, niż jakikolwiek po nich, sprawił mi tyle samo radości co lata temu. To dla mnie Sepultura, płyty które powstały właśnie w tamtym, klasycznym składzie, na żywo robiły doskonałą robotę. "Orgasmatron" który wtedy kończył koncert, teraz wybrzmiał gdzieś pod koniec - jak zwykle killer. Opreawa świetlna znakomita, czuć było, że panowie przyłozyli się do tego. Ale nawet najlepszy wieczór musi się kiedyś skończyć i Spodek ogarnęły ciemności.
Publika zaczęła skandować nazwę zespołu po czym po krótkiej chwili Andreas wyszedł na scenę i wiadomo było, że zagrają coś jeszcze. Perkusista zaczął grać krótkie solo pod koniec którego płynnie wszedł w rytm, który znamy z "Rattamahatty". Za chwilę też poszły w ruch gitary i usłyszeliśmy powtórkę z "Roots". Na koniec wybrzmiał oczywiście "Roots bloody roots", którym zakończyli koncert.... tym samym dopięła się klamra spinająca te wszystkie lata - wtedy tym utworem rozpoczęli, teraz, odegrali go na koniec.
Czy warto było iść? Jak najbardziej. Obituary i Sepultura na jednej scenie to naprawdę solidny zestaw,ja tam wracałem do domu zadowolony, pełen wspomnień i świadomy upływu czasu.... Doskonały wieczór.