17-06-2010, 23:25
Kilka refleksji pokoncertowych.
Miałem to szczęście, że na płytę dostałem się akurat w momencie, gdy zaczął grać BEHEMOTH. Już drugi raz widziałem ich grających na wolnym powietrzu (pierwszy raz był w Chorzowie przed IRON MAIDEN) i muszę przyznać, ze wrażenie było w miarę przyzwoite. Tzn. w pełni profesjonalne podejście, krótko, ale konkretnie. Niestety jak już ktoś wyżej zauważył muzyka ekipy Nergala w takich warunkach to nie to samo co w klubie. Ale swoje zrobili z klasa i za to im chwała. Jak ktoś będzie chciał docenić w pełni walory ich muzy to się do klubu jakiegoś na ich koncert wybierze. Tu mieli być jedynie miłym dodatkiem. I im się udało.
Potem zaliczyłem krótka wycieczkę na żarełko (w cenach może nie jakiś horrendalnych ale jednak sporych: 15 za kiełbachę z grilla to jak na mój gust o 5 za dużo) a następnie już szybko w kierunku sceny gdzie zaczynał grać ANTHRAX. I tu ogromne zaskoczenie. Jakoś nigdy nie przepadałem za twórczością ekipy Scotta Iana. Owszem zdarzało mi się posłuchać, ale żeby się zachwycać i znać każdy album w ich dyskografii to już raczej nie. Natomiast sam koncert zrobił na mnie świetne wrażenie. Luz, świetny kontakt z publiką, dobry dobór utworów, hołd dla Dio, no i Beladonna biegający po scenie w pióropuszu na "Indians". Cyna. Końcówkę ich występu zobaczyłem stojąc u źródełka, pozytywnie zaskoczony przystępną ceną (6zł) serwowanego Carlsberga. Występ zdecydowanie na plus i z pewnością (przynajmniej dla mnie) świetna zachęta by odświeżyć sobie Wąglikowa dyskografię.
Zaspokoiwszy pragnienie duńskim złotym trunkiem udałem się z powrotem w kierunku sceny, aby zająć jakieś rozsądne miejsce przed koncertem MEGADETH. Sztuka ta się udała, a miejscówka była na tyle dobra, ze pozostałem tam już do samego końca festiwalu. Mój odbiór koncertu ekipy Mustaine'a jest jednak dość niejednoznaczny. Z jednej zaprezentowali doskonały set (choć mi zabrakło zapowiadającego się w tym kontekście intrygująco "The Mechanix", czyżby interwencja ze strony Miętalipy? w końcu oni "The Four Horsemen" zagrali), skupiony głównie wokół "Rust in Peace", z drugiej jednak takie sobie brzmienie i strasznie słabo brzmiący wokal Mustaine'a zrobiły swoje. W ogóle miałem wrażenie, ze Rudy dopiero gdzieś w połowie seta zauważył obecność publiki. dobrze, ze sie chociaż na koniec rozgadał, bo jednak dobra relacja zespół<->tłum zawsze poprawia odbiór całego show. W sumie MEGADETH wypadł w porównaniu z pozostałymi przedstawicielami Wielkiej Czwórki dość blado. Ja się jednak cieszę, ze wreszcie miałem okazję zobaczyć ich koncert w całości, a nie musieć się ewakuować już po pierwszym kawałku (bo tak mi się niestety zdarzyło przy okazji Metalmanii 2008)
Po krótkim oczekiwaniu na scenę wyszedł SLAYER. Oczekiwałem, ze wyjdą, zrobią swoje i scena przed METALLICĄ będzie pozamiatana tak, ze Hetfield z kolegami nie będą mieli po co wychodzić. To eis jednak nie udało. Trochę przeszkadzało słońce irytująco świecące prosto w oczy i mimo czapeczki z daszkiem i okularów bardzo utrudniające odbiór koncertu. Trochę czuć było oszczędzającego się Arayę. To nie jest bynajmniej wyrzut. Ja się cieszyłem, że zagrali w ogóle, szczególnie, ze kilka dni temu odwołano koncert w Bochum właśnie ze względu na problemy ze zdrowiem Toma. Ten z pewnością dumny ze zwycięstwa reprezentacji Chile nad Hondurasem, przywdział ich koszulkę i poprowadził swa koncertową maszynę do zabijania do boju. Kapitalny set (było "Chemical warfare"!), dobre brzmienie i pełen profesjonalizm, jak na SLAYERA przystało. Mimo, iż mam wrażenie, ze zagrali trochę na pół gwizdka i tak było świetnie. A że został niedosyt? No cóż, widać chcieli dać szansę METALLICE;)
Gwiazda wieczoru na przywitanie lekko (nomen omen) "przygwiazdorzyła" czekając na to, aż słońce wyraźnie zajdzie. Opóźnienia wielkiego nie mieli, więc jest to do wybaczenia. Wyraźnie jednak dano publice do zrozumienia kto tu jest gwiazdą. Wielki telebim jako scenografia, pełna moc brzmienia i więcej świateł, do tego fajerwerki i buchające płomienie. Robi wrażenie nie powiem. Najpierw popłynęły dźwięki "Ecstasy of Gold" z fragmentem filmu "Dobry, zły i brzydki" a potem już poszło. 2 godziny metallicowego grania. było Trochę thrashu, było trochę późniejszych hitów. Ogólnie fajny zestaw utworów. Jakby dodali po jednym kawałku z czterech pierwszych płyt to byłby set idealny (zabrakło mi: "Motorbreath", "Fight Fire With Fire", "Battery" i "Dyers Eve"... i niczego więcej;) widać, że panowie starali się mocno nawiązać do tradycji początków thrashu i zwrot w ich twórczości widoczny od Death Magnetic jest odczuwalny. Wychodzi to co prawda lepiej lub gorzej, ale nie sposób tego nie docenić. To w końcu METALLICA wypromowała tą muzykę, przynajmniej przez pewien okres nie tracąc na autentyczności. Był więc i "Creeping Death" i "Fade to Black" i "The Four horsemen" i "Blackened" i "Master of Puppets" i "Hit the Lights" i jeszcze parę innych klasyków. Do tego trzy kawałki z nowej płyty. Doskonałe wrażenie zrobiło na mnie wykonanie "Welcome home (Sanitarium)". Pod koniec jeszcze było "Stone Cold Crazy" Queenu (ale ostatnio zwykle ten kawałek trafia do metallicowej setlisty). Wrażenia z koncertu? Doskonałe! Pełen profesjonalizm, świetna oprawa, dobry kontakt z publiką. Czego chcieć więcej? Co prawda osoby zaznajomione z koncertowymi poczynaniami Miętalipy zauważą pewną koncertową rutynę, ale to chyba nieuniknione. było to mój pierwszy koncert METALLICI i mam nadzieję, że nie ostatni.
Moim zdaniem wyjazd na Sonisphere był wart każdej złotówki. Mimo, iż widać było różnice statusu pomiędzy kapelami możliwość uczestniczenia w pierwszym w historii występie Wielkiej Czwórki na jednej scenie była bezcenna. Miejmy nadzieję na więcej takich koncertów. Warto tez pochwalić obsługę sceny za szybką prace i krótkie przerwy. Pełna fachura.
PS1. Niestety omijałem raczej scenę Red Bulla i nie było mi dane zobaczyć PRAWDZIWEJ gwiazdy wieczoru, czyli FRONTSIDE... chlip, chlip...
PS2. Za to RedBullowy śmigłowiec wywijający fikołki robił zajebiste wrażenie. nie przypuszczałem, że tak się w ogóle da!