16-08-2024, 16:29
BA 2024 przeszedł do historii - pozwolę sobie zdać relację.
Ostatni raz na tej imprezie byłem w 2015, więc byłem ciekaw co się zmieniło w ciągu tych 9 lat. Okazuje się, że właściwie niewiele, co moim zdaniem można zaliczyć na plus. Wiadomo, że impreza od dawna nie należy do kameralnych, ale coś za coś - trudno wyobrazić sobie taki lineup w stodole między Kaniowem a Rudołtowicami.
Organizacyjnie festiwal stoi na wysokim poziomie, miejscówka - wiadomo, że elegancka, czeskie piwo - poza festem wiadomo, że dobre. Co do nagłośnienia, to trzeba było wyczaić gdzie warto się ustawić - zasadniczo blisko sceny lub na natural stand było spoko, natomiast między natural stand a budkami akustyków panował ekstremalny nakurw i soniczny rozpierdol. Pogoda na szczęście była łaskawa i nie doznawałem halucynacji termicznych, które by mnie pchały do napisania gry "Symulator Pragnienia". W sumie udało mi się obejrzeć niecałe 40 koncertów - chodzi o takie obejrzenie, że można potem coś o nich powiedzieć, a nie że słyszłem jednym uchem jak szedłem po żarło.
Pierwszego dnia bardzo dobrze spisali się fachowcy z MISERY INDEX, przyjemny set zagrał RED FANG, a fajną odskocznią od ogólnej pralko-szlifierki był świetny koncert BRUTUS. Poza tym miło było w końcu zobaczyć np. DEICIDE i TRIUMP OF DEATH. Wszystko się zjebało, jak ABBATH zamiast "Call of the Wintermoon" zapodał "Call of the Summer Rain", co poskutkowało ewakuacją do namiotu.
Drugi dzień rozpoczął się od świetnego występu NECROT o morderczej 10:30 - wiadomo, że najlepszy death metal, to oldschoolowy death metal z małą ilością blastów. Generalnie kapelę muszę mieć na uwadze. Bardzo się dla mnie podobały również występy SATYRICON oraz BARONESS - szczególnie BARONESS. Ta ekipa emanuje taką pozytywną energią, że micha się cieszy. Poza tym, podobnie jak w przypadku BRUTUS, miło było posłuchać kawałka muzyki bez blastów i breakdownów - choćby dlatego, że było dobrze słychać co oni tam grają.
W piątek fajnie oglądało mi się występ DISTANT - o ile nie lubię takiego core'owego grania, to z tych gości (a z basisty szczególnie) ziało taką agresją i chęcią rozjebania wszystkiego, że Aż Byłem Zdziwiony. Zdecydowanie najbardziej tego dnia podobało mi się na VILLAGERS OF IOANNINA CITY - ponownie, muzyka z dozą przestrzeni zwykle broni się bardzo dobrze. Z kolei po koncercie JINJER nie mogę zrozumieć o co to całe halo, ale o tym więcej potem. Bardzo miło wspominam koncert CANDLEMASS - prostota jest sama w sobie doskonała. Na koncert LEFT TO DIE nastawiałem się bardzo pozytywnie - w końcu stare numery DEATH to stare numery DEATH, ale miałem nieodparte wrażenie, że goście są na scenie za karę.
Ostatni dzień rozpoczął się od niezłego występu CLOAK - taki DISSECTION-worship, dobrze zagrany, bez wygłupów. Żałuję tylko, że nie kupiłem sobie nic z ich merchu, bo fajnie by było mieć koszulkę z napisem "płaszcz". Zastrzyk energii w postaci CANCER BATS dobrze nastroił mnie na porządne łupanie w wykonaniu SINISTER - nie było rozczarowania, był za to stary człowiek, który nadal może. Na koncert SADUS byłem bardzo napalony i, hm, mam mieszane uczucia. Z jednej strony jak zajebali np. "Sadus Attack" czy "Certain Death", to czułem się spełniony. Z drugiej - nie wiem po co robić takie pozlepiane składanki (Hands of Fate+Good Ridnz). Do tego prawie zupełny brak konferansjerki (choćby jakiegoś "you sick motherfuckers, great to see you") podczas przydługich przerw między kawałkami powodował, że napięcie jakoś tak... opadało. Do hitów tego dnia zaliczę jeszcze PRIMORDIAL oraz NEW MODEL ARMY, które fajnie było zobaczyć w warunkach festiwalowych.
Nie będę się tu rozwodził nad występami, które widziałem i były spoko (typu INCANTATION, ROTTEN SOUND, LIK, EMPEROR, GOD IS AN ASTRONAUT, THE OBSESSED...). Z różnych powodów zdarzyło mi się obejrzeć kilka tych nowszych czy może nowocześniej grających zespołów typu TEXTURES czy JINJER i wreszcie udało mi się nazwać sobie to, co mi przeszkadza w takim graniu. Otóż trudno mi zdzierżyć chaotyczne przerywanie wszystkich motywów jakimiś breakdownami, przerywanie czystych wokali growlem i ogólny brak groove'a i luzu w muzyce. Teraz już potrafię to przynajmniej nazwać inaczej niż "co za hawno".
Dziękuję za uwagę, pozdrawiam, miłego dnia i smacznej kawusi.