19-01-2017, 07:26
Jestem w trakcie.
Jestem wielkim fanem epickiego grania i tym samym (w kolejności alfabetycznej) Bathory, Battleroar, Ex Deo, Forefather, Grand Magus, Holy Martyr, Lord Vigo, Macabre Omen, Pohjast, Primordial, Wartha itd. mają zarezerwowane ważne miejsce w moim sercu.
Zaczęło się dobrze. Nie jestem przekonany jednak, czy to takie surowe i barbarzyńskie, jak sugerowałaby okładka i autor tematu. Już w "Armor of Ire" zaczynają się jakieś podejrzane zaśpiewy, które nie przypominają mi manierą niczego innego, jak – Ghost.
W większości kawałków barbarzyńca nie jest bardzo barbarzyński. Jest starszym, ustabilizowanym barbarzyńcą, który w swoim życiu już narabował, pozabijał i wygwałcił. Obecnie siedzi na szczycie góry i zaczyna rozumieć, że od wiatru we włosach, galopującego konia i płaczu kobiet jego wrogów w życiu ważniejszy jest miękki papier toaletowy, dobrze dobrana sztuczna szczęka oraz lekkostrawne jedzenie, po którym nie męczą go wzdęcia. Puszcza sobie czasem Holy Martyr "Invincible" i mówi - "Ho ho ho, zupełnie jak ja za młodych czasów! Gdybym był ze 40 lat młodszy, to bym im pokazał, jak się gra barbarzyński heavy metal!". Niestety, czasu nie da się cofnąć, więc nie potrafi już wykrzesać z siebie faktycznego wkurwu, który pchnąłby go do zabicia czegoś większego niż pchła, która zadomowiła się razem z rodziną w jego bieliźnie i w żaden sposób nie daje się wykończyć. Wybiera się więc – w celu udowodnienia swojej barbarzyńskości – na ostatni most, którego strzeże ostatni troll, by go zabić. Sentyment jednak pozostaje silniejszy i kończą, grając na kamiennym stole w bingo i wspominając, jak to było 40 lat temu. Rozmyśla też nad tytułami utworów, kiedy przypomina mu się mama:
Conan, ty młocie! Znowu nie wyciągnąłeś prania z rzeki! No, powtórz, kim jesteś?
Jestem młotem, mamo.
I tak powstaje "I Am The Hammer". A reszta jakoś idzie. Wspomina różne historie –
O tym, jak zakładał zbroję, by uchronić się przed gniewem mamy, która rzucała w niego kartoflami. (The Armor of Ire)
O tym, jak był pucybutem u ostatniego króla Piktów. (The last King of Pictdom)
O tym, jak wyjebał się na lodzie, że aż krew poszła. (Blood Ice)
O tym, jak zmarzł mu i skurczył się wówczas siurek, gdy leżał nieprzytomny (The Cold Sword)
O tym, jak po wybudzeniu krzyczał z płaczem o pomoc, bo zgubił się w lesie (The Invoker)
O tym, jak umarł na nowotwór jego chomik Waldek (Sing a Last Song of Valdese)
Oraz o tym, jak lubił tajniakiem sikać w zacienionej bramie sąsiada (Shade Gate)
Na garach zasiadł kolega troll, więc są trochę kwadratowe, ale to nie szkodzi. Na basie mama, która wciąż potrafiła dobrze zabrzmieć, chociaż ciągle wtrącała się w mix albumu. Wyszło jej to nie najgorzej, bo była jednak bardziej barbarzyńska od naszego barbarzyńcy. I tak powstał Chocapic.