18-04-2021, 02:00
Rzadko tu piszę ale czułem, że na masterfulu znajdę stosowny temat. Otóż miałem dzisiejszego ranka świadomy sen, który mnie - mówiąc kolokwialnie - rozpierdolił. Nie mam dużego doświadczenia z tym zjawiskiem, zdarzyło się kilka razy w życiu, i kilka z nich nawet spisałem, ale w ostatnich latach raczej często to się nie przytrafiało. Nigdy nie próbowałem też bawić się w celowe ich wywoływanie, chociaż wiem mniej-więcej jak to zrobić - i tym razem spełniłem warunki tego wywołania zupełnie przypadkiem (ponowne zaśnięcie po 10-15 minutach od przebudzenia z głębokiego snu).
Sny tego kalibru - świadome, obfitujące nie tylko w bogactwo wizualne, ale i znaczenie, oraz zachowujące w miarę spójny ciąg przyczynowo-skutkowy - zdarzają się tak rzadko, że musiałem to spisać, ciekaw też jestem, czy ktoś miał podobne przeżycia.
Wszystko poniżej zostało spisane na gorąco, jakoś w ciągu godziny od przebudzenia - stąd też tyle szczegółów.
----
Siedziałem w jakimś małym mieszkanku, chyba na parterze. Wyglądało jak kawalerka, jakby składało się z jednego pomieszczenia z kanapą, stołem, aneksem kuchennym i łazienką za drzwiami. Leżałem na kanapie czytając książkę. Sąsiedzi z góry - jakieś dzieciaki góra 20 lat - przyszli do mnie, ze 4-5 dziewczyn i chyba 2-3 chłopaków. Dziewczyny flirtowały i zaczepiały mnie, pytały o różne rzeczy; czytałem akurat Wiedźmina i niektóre wypowiadały się o tym pochlebnie, inne wręcz przeciwnie. Pamiętam, jak jedna z nich wzięła do ręki książkę i skomentowała, że jest strasznie zaniedbana i zniszczona, papier pożółkły itp., na co odpowiedziałem jej, że to jest pierwsze wydanie z lat .90, i kiedy ta książka wyszła to "was jeszcze na świecie nie było". Grupa roześmiała się z aprobatą na moją ripostę. Wszystkich szczegółów interakcji nie pamiętam, wiem że w pewnym momencie ładna, filigranowa blondynka z grupy zaczęła się do mnie przymilać i dawać mi jednoznaczne sygnały, więc zapytałem, czy może zechce pójść na spacer we dwoje, czy coś w tym guście. Nie pamiętam co odpowiedziała, ale na chwilę coś innego przykuło moją uwagę, a gdy wróciłem wzrokiem do blondyny, to jej nie było i zamiast tego siedział tam jeden z tych typków. Ja pytam, gdzie blondyna bo chciałem się z nią przejść, nie pamiętam co odpowiedział, ale zauważyłem, że nie było jej już w pomieszczeniu. Potem - albo przedtem, być może to było to, co odwróciło moją uwagę od dziewczyny - spojrzałem na trzymaną w rękach książkę z pożółkłymi kartkami. Pierwsze wydanie Wiedźmina z Supernowy - to, które posiadam w rzeczywistości. Problem polegał tylko na tym, że tekst był po angielsku. Zacząłem się zastanawiać - jak to? Pierwsze wydanie po angielsku? Dziewczyna znika bez śladu? O co tu chodzi?
Bingo! JESTEM WE ŚNIE! To nie jest prawdziwe!
Wszyscy ci ludzie są tylko wytworami mojego umysłu. Mogę się ich stąd pozbyć. Mogę się teleportować w dowolne wymarzone miejsce. Mogę robić wszystko, to mój świat i jestem tu bogiem!
Podszedłem do tego gościa. Wyciągnąłem ramię i zamachnąłem się, z wyprostowanymi i złączonymi palcami u dłoni, jak do "cięcia", tudzież ciosu karate. Szczerze mówiąc, wyobrażałem sobie, że rozpłatam go moim rękomieczem jak w jakiejś grze komputerowej, i będę późniał latał sobie po moim wykreowanym świecie i robił rozwałkę jak w GTA.
Zamiast tego, moja ręka zatrzymała się na nim jak na ścianie, ale on sam nie zareagował na cios, tylko po prostu zniknął. Puf! I wyparował w powietrzu. Wybuchła wokół mnie jakaś wrzawa i dokładnie nie pamiętam, co się działo, ale otoczenie wokół mnie się zmieniło - czy się teleportowałem, czy po prostu wykreowany świat wokół mnie się nagle poprzestawiał? Raczej to drugie. W każdym razie, po przejściu przez drzwi wyjściowe pomieszczenia stałem w poprzek długiego korytarza, który górował nad dwoma dziedzińcami odgrodzonymi od siebie murem. Okna, pokrywające przeciwległa ścianę korytarza dawały widok na place tych dziedzińców. Była noc; nie widziałem więcej detali tego, co było za oknami.
Nie pamiętam dokładnie, co tam się działo, ale wiem, że podszedł do mnie jeden człowiek (nie pamiętam, czy byli tam jacyś inni, prawdopodobnie był jeszcze jeden w tle) - pamiętam jego twarz; krótko ostrzyżony, z małymi niebieskimi oczami, bladą cerą i rudymi włosami. Była to znajoma twarz, ale nie pamiętałem skąd. Nie pamiętam też szczegółów rozmowy z nim, ale chyba oznajmiłem mu, że to jest mój sen i mogę robić tu wszystko. Wydaje mi się, że albo oburzył się na to stwierdzenie, albo mnie zaatakował - bo sam odpowiedziałem na to własnym atakiem.
A może wcale mnie nie zaatakował, tylko ja po prostu chciałem się zabawić moimi boskimi mocami? Nie jestem pewien.
Wiem jedynie, że postanowiłem teleportować go za okno korytarza - który, jak już wspomniałem, był wysoko nad dziedzińcem. Oczywiście, po akcie teleportacji spadłby te kilka pięter i zostałaby z niego mokra plama.
Wytężyłem umysł i użyłem mojej mocy teleportacji i... Puf! Człowiek zniknął!
Podszedłem do okna i zacząłem badać wzrokiem teren na dziedzińcu - w mroku nocy kamienne płyty odbijały bladoniebieski blask księżyca, ale nie widziałem nigdzie ciała. Być może nawet mocą umysłu "skanowałem" dziedziniec, nie podchodząc wcale do okna - nie pamiętam tego szczegółu. Wiem jedynie, że po człowieku nie było ani śladu.
Po tym w jakiś sposób przeniosłem się w inne miejsce, nie wiem jak.
Musiałem być chyba piętro niżej w tym samym budynku - bo widok z okien był na to samo, tylko z niższej perspektywy. Ponadto był dzień, i widziałem, wyglądając za okno, że dziedziniec jest bujnie porośnięty roślinnością; trawy i krzewy tryskają zielenią, wyrastając z grządek otoczonych ułożonymi w geometryczne wzory rudobrązowymi, kamiennymi płytkami. Pamiętam, że przyglądałem się temu przez dłuższy czas, zachwycony starannymi szczegółami, z jakimi mój umysł wykreował senny świat.
Nie pamiętam jak się tam znalazłem, ale w niedługi czas potem siedziałem na ławce - na tym samym korytarzu, mając na przeciw siebie drugą ławkę, a za nią okno na wspomniany już dziedziniec - i byłem przepytywany przez drobną kobietę z ciemnymi, związanymi włosami, odzianą w biały fartuch lekarski. Psychiatra?
Zapytała mnie z dziwnym uśmiechem na ustach, co czułem, gdy wczoraj wypchnąłem tego człowieka przez okno. Ja oburzony odparłem, że wcale nikogo nie wypchnąłem, że teleportowałem go moimi mocami za okno! To jest mój sen i jestem tu bogiem, mogę wszystko! A to w ogóle nie był prawdziwy człowiek!
Po wygłoszeniu tych słów uświadomiłem sobie, że gadam do pustej przestrzeni przed sobą. Lekarka zniknęła. Ale na ławce na przeciw mnie, na tej, na której siedziała wcześniej ta kobieta, tylko z metr po mojej prawej, siedział mężczyzna - również w fartuchu lekarskim, krótko ostrzyżony; czarne włosy i trochę ciemniejsza karnacja.
Co tu się dzieje? Dlaczego ta lekarka zniknęła? Zapytałem. Odpowiedział, że wcale nie zniknęła - wskazał skinieniem głowy na przeciw siebie. Ta sama kobieta siedziała na ławce po mojej prawej, dwa-trzy metry dalej, i rozmawiała z kimś - albo pacjentem, albo innym lekarzem.
Podała Ci leki - powiedział mężczyzna.
W tym momencie zacząłem wpadać w panikę. Podali mi leki? Kiedy? Stłumili moje moce? Tracę kontrolę nad tym, co tu się dzieje. Nie mogę się ruszyć! Jestem ociężały. Muszę się obudzić, muszę się obudzić!
Fala ciężaru ogarnęła moje ciało, wizja zniknęła. Poczułem, że zaczynam się wybudzać.
Otworzyłem oczy. Wstałem z łóżka i zszedłem po schodach na parter domu. Muszę opowiedzieć matce o tym śnie, był niesamowity - myślę. Wchodzę do jej pokoju - co ciekawe, drzwi wejściowe znajdowały się w ścianie, w której normalnie jest kominek, a którego teraz nie było. Nie wzbudziło to moich podejrzeń - byłem już zanurzony w nieświadomym śnieniu. Wszedłem do pokoju - pełno pudełek z butami, ciuchy wyciągnięte z szafy na łóżko, matka na drabinie szuka czegoś na wysokich półkach pod sufitem. To, czego się spodziewałem - pakuje się przed wyjazdem, bo w rzeczywistości tego dnia mieliśmy wyjechać. Zacząłem opowiadać o moim śnie i... wybudziłem się naprawdę.
Leżąc na łóżku odtwarzałem sobie w głowie wszystko to, co powyżej napisałem, postanawiając, że muszę to koniecznie wszystko spisać. Ale jedna rzecz mnie zastanawiała...
Skąd znam twarz tego człowieka, którego teleportowałem za okno? Jestem pewien, że kiedyś go widziałem. Czy znam go ze szkoły? Studiów? Jakiejś poprzedniej pracy?
Wytężyłem pamięć i przypomniałem sobie - kilka miesięcy wcześniej czytałem o nim artykuł, opatrzony zdjęciem jego facjaty. To był Brenton Tarrant - sprawca masakry w meczecie w Christchurch, w Nowej Zelandii. Odsiaduje wyroki dożywocia bez możliwości warunkowego zwolnienia - za każde z pięćdziesięciu jeden zabójstw, których dokonał, a przetrzymywany jest praktycznie w warunkach izolatki.
Muszę przyznać, że dosyć nieswojo się poczułem, gdy to sobie uświadomiłem.
Trochę jakby ktoś mnie upokorzył.