
gdzieś w zakamarkach mojej świadomości
rodzą się obsesje
że we mnie bije serce świata
że wszechświat jest we mnie
tak jest, polska. tak jest, punk. dobrze widzicie.
pamiętam, jak którejś późnej nocy wziąłem walkmana, którego dostałem na komunię, i puściłem sobie blasfemię. byłem PRZERAŻONY. tak szczerze, na serio wystraszony. chyba sobie wtedy uświadomiłem, jak ten świat jest podły. owszem, byłem młody, ale dzisiaj upewniłem się, że ta płyta wzbudza we mnie jeszcze większe wrażenie niż tamtej nocy. jest przerażająca. autentycznie wzbudza strach. już tłumaczę.
to nie jest jakiś abstrakcyjny dark ambient, czy soundtrack z jakiegoś horroru. czynnikiem wzbudzającym strach są tutaj teksty, gdzie prześmiewczość miesza się z goryczą. liryki opisują naszą rzeczywistość w taki sposób, że człowiek zaczyna żałować, że przyszło mu w niej żyć. to prosty, ale nie prostacki (jak po punku często można się spodziewać) obraz zderzenia jednostki ze społeczeństwem, trzeba dodać, że wręcz tragiczny. nic tu nie jest wesołe, nic tu się dobrze nie kończy. to jest TU I TERAZ, w tym tkwi potęga tej płyty - to nie jest abstrakcja, słuchaczowi niezwykle łatwo utożsamić się z osobami z liryków dezertera, wręcz odruchowo to przychodzi. to niesamowite, jak po niemal dwudziestu latach ten materiał jest wciąż świeży i aktualny, może nawet teraz bardziej, niż wtedy.
nie chcę psuć niespodzianki osobom, które tej płyty jeszcze nie słyszały (są takie w ogóle?), proponuję wyzbyć się ewentualnych uprzedzeń i czym prędzej zaopatrzyć się w egzemplarz blasfemii. nie ma ani grama przesady w stwierdzeniu, że obcowanie z tą płytą to doświadczenie otwierające oczy. o warstwę muzyczną też nie ma się co przejmować, brzmienie jest wręcz krystalicznie czyste (polska! wczesne lata dziewięćdziesiąte! punk!!!) a sama muzyka ciężarem mogłaby zawstydzić niejednego metalowego wyjadacza.
jestem niezmiernie wdzięczny, że było mi dane posłuchać tej płyty. powinna ona być wręczana każdemu noworodkowi zamiast elementarza.
aż boję się pomyśleć
co zobaczę kiedy wstanę
a przecież muszę iść
po następne piwo