Relacje z koncertów



Najnowsza recenzja

Sovereign

Altered Realities
Co za debiut! Jestem absolutnie zauroczony tym co zaserwowała ta norweska ekipa i absolutnie nie dziwię się, że Dark Descent nie zwlekała z kontraktem. Dotychczasowe doświadczenie muzyków Sovereign w takich kapelach jak m.in. Nocturnal Breed, czy Execration na pewno pozwala oczekiwać kompozycji powyżej średniej ligowej, ale ten materiał dostarcza wszystkiego tego, czego zawsze oczekiwal...





Brodequin

Harbinger of Woe
Niczym notoryczny morderca, który w ekstatycznym transie opowiada śledczym o tym, co w momentach szaleństwa robił z dziesiątkami swoich ofiar, tak Brodequin postanowili opowiedzieć nam po 20 latach o swoich nieludzkich praktykach z pierwszych trzech płyt - utrzymywania ofiar na krawędzi agonii w przerażającej pokucie tortur zgniatania, wyrywania, wbijania i rozrywania, ale teraz nadając...





Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





  • Hellfest - 17-19 czerwiec 2011 - Clisson, Francja

    2011-08-30
    Une biere s''il vous plaît, z takim oto tekstem oraz zamysłem w głowie szykowałem się na tegoroczną edycję Hellfest mając nadzieję że zapamiętam to i owo z jakże pięknych zwrotów w języku francuskim (na próżno ?!). Przygotowania do podroży jak zwykle spaliły na panewce - wiedząc o tym iż nasz eurostar odjeżdża o 5:20 rano ruszyliśmy na mini-zwiedzanie knajp, po czym dokupiliśmy baterie na ''przeczekanie''. Cóż, czy ktoś powiedział że trzeba spać przed wyjazdem ?? Nie! Kierując się jakże wzniosłą myślą mojego kolegi sprzed lat, który to wybełkotał podczas imprezy iż ''jedzenie jest dla ludzi słabych'' postanowiliśmy zmumifikować się aż do godziny zero jakże szlachetnym złotym płynem. Ba! przecież na Hellfest jedzie się tylko raz do roku, nieprawdaż ... ? Raniutko dobiliśmy do Paryża i od razu ruszyliśmy na stację Montparnasse w celu złapania pociągu do Nantes. Dosyć ciekawie zmumifikowani zostaliśmy olani przez paryską cyganke, która to stwierdzając, że my tylko anglais nie chciała porozmawiać o naszym ''życiu'' i ''doradzić'' nam jak postępować w przyszłości. Cóż, złocisty płyn zapewne wskaże nam znakomite idee. Jak zwykle.

    Po niecałych dwóch godzinach arcyciekawej podróży w towarzystwie mega mieszanym, od ludzi biznesu doskonale rozumiejących nasze zamiary czy ''cywili'' oraz brygady dosłownie z całej europy, udało nam się dobić do Nantes. Zastanawia mnie tylko jedno - za ile setek lat nasz kochany kraj będzie w stanie zbudować i zaoferować obywatelom tak wygodną i mega szybką kolej jaką jest TGV, hmmm. Chwila konsternacji, szybka akcja i wbiliśmy się do taksy na sam festiwal. Po chwili ukazał nam się jak najbardziej przyjazny widok, jak zwykle masy ludzi gotowych na dobrą zabawę bez napinki oraz udowadniania ''prawdziwości''. Bienvanue au Hellfest, uśmiechnięta Francuzka wydała mi ''wristband''. Już wiedziałem że będzie zajebiscie. Po dosyć długiej wyprawie do lokalnego hipermarketu, który to polecam jako centrum dosyć oryginalnej zabawy w ramach festiwalu, skupiliśmy się na spożywaniu gdzie się da i jak się da. Cóż, właśnie po to przyjeżdża się dzień wcześniej, nieprawdaż?

    Dzień pierwszy – piątek. Jak zwykle ciężka głowa oraz boląca kostka = skutki tego co się działo poprzedniej nocy. Nie ma co wnikać, ważne że było ok. Udało mi się wbić na występ Dodheimsgard. Planowałem zobaczyć ich na Sillesian Massacre stety/niestety nie udało się – wszyscy wiemy czemu. Jedyne czego żałowałem to Malevolent Creation, ale zaraz, koncerty powinny zaczynać się po 15, a doba powinna trwać dłużej. Występ długo oczekiwany, bez ściemniania - coś na co czekało się długo biorąc pod uwagę, iż projekt ten nie gra zbyt często na żywo. Lekko spózniony dobiegłem do Rock Hard Tent i nie zawiodłem się. Przegapione ''A slakte gut'' ale za to piękny początek dla mnie w postaci utworu z płyty dla mnie wręcz idealnej ''A snuff dreams made of''. Super oświetlenie sceny mieszczącej się pod namiotem, dosyć blade jak na początek brzmienie, które to zostało skorygowane dosyć szybko przez akustyka i z bananem na twarzy można było zatopić się w ich muzykę spod znaku ''grzybka''. ''The paramount empire'', ''Fluency'' i momentalny przeskok estetyczny w kierunku ''Ion storm''. Spodziewałem się występu grupy ludzi stylizujących się na ''Avatar'' jak to miało miejsce parę ładnych lat temu podczas jednej z ich sesji, ale w tym przypadku mieliśmy pomieszanie norweskiej szkoły corpse paint z dosyć ''czerwono-mrówkową'' wersją Kvhost''a. ''Monumental possesion'', ''Kronet till konge'', powiało dawnymi czasami i klasycznym black metalem po czym ponownie skupili się na eksperymentalnym secie w postaci ''Supervillain serum'', ''Sonar bliss'' i mój faworyt w postaci ''21st century devil''. Potężne wyluzowanie oto w jaki sposób zagrali, dobry początek i wiedziałem że będzie jeszcze lepiej. ''Dushman/Vendetta assasin'', przewrotne ''Apocalypticism'' po czym ku mojemu zakoczeniu (zapewne nie tylko mojemu) zakończyli kowerem Ved Buens Ende w postaci ''To swarm deserted away''. Po małym rekonensansie nadeszła pora na brazylijskich wymiataczy w postaci Krisiun. Czego można było się spodziewać? Co zapytanie ... wszyscy wiemy, prędkość, miazga i ogromna radość grania bez zbędnej napinki. Potężny cios prosto w twarz w postaci ''Combustion inferno'', ''Messiah''s abomination'' oraz ''Hatred inherit'' zero zwolnień, zero miłosierdzia a wszystko to podparte profesjonalną ale i wyluzowaną (w końcu) konferansjerką Alex''a. ''Bloodcraft'', ''Sentenced Morning'' oraz ''Kings of killing'' i nie było co zbierać. Występ ich na tegorocznej edycji uważam za najbardziej wyluzowaną sztukę Krisiun jaką widziałem, a zdarzyło mi się parę razy, uwierzcie mi. Czas na duże sceny na jednej z których zainstalowała się ekipa z The Exploited. Przyznam, że wybrałem się na ich występ z czystej ciekawości oraz tego że moja ostatnia styczność z tym zepołem miała miejsce ponad dziesięc lat temu, tak więc podróż czysto sentymentalna z kuflem piwa w dłoni. Czerwony irokez widoczny nawet z dosyć dużej odległości i wiadomo na co trzeba się przygotować. Ale zaraz zaraz, zespół ten ma więcej wspólnego z metalem niż punk''iem. ''Let''s start a war'' i wszystko jasne, ''Fighback'', ''UK82'', ''Chaos is my life'', czekałem na coś starego coś co przypomni mi tzw jabolowe ofiary. ''Sex and violence'', misja spełniona. W międzyczasie zostałem zaciągnięty do Terrorizer Tent w którym to się działy rzeczy mi mniej lub bardziej nie znane z kręgu pokręconego grania, cóż za fazą rodzi się dusza odkrywcy. Idąc prawie na ślepo za znajomymi wylądowałem na występie Karma To Burn. Stoner rock z amerykańską zacinką. Wszystko pływało jak trzeba, banany na gębach ludzi oraz brak wokali. Byłem zaskoczony, ale chyba o to chodzi – in plus, ot co. Podobno atomy można rozszczepić, człowieka nie. Przygotowany na ostrą akcję w postaci zaliczenia Down oraz Vader, wybrałem się na dużą scene w celu przywitania Phil''a i spółki w jednym celu zaliczenia ''Stone the crow'' na żywo. Chyba się nie udało. Cóż, nie teraz tak więc później. Phil jak zwykle w krótkich portalach, zgarbiona postura, bodajże ze dwa promile na karku, ale dał radę – z takim przemiałem i doświadczeniem scenicznym nie ma innej opcji. Pierwsza flegma wypluta w postaci ''Lysergic funeral procession'' i chwiejnie, ale zawsze do przodu ''The path'', ''Lifer'', ''Losing all'' i jakże piękny w swym znaczeniu ''New Orleans is a dying whore''. W tym momencie uderzyłem w kierunku sceny, na której to produkowali się nasi krajanie – Vader. Pierwszy występ z nowym basistą oraz bodajże jeden z ostatnich z Pawłem na bębnach. Na dobry początek ''This is the war'', cóż jak na Vader dosyć klasycznie po czym ''Lead us'', ''Devilizer'' oraz ''Rise of the undead'' połączony z ''Sothis''. Był to jak dla mnie pierwszy występ podczas którego to na wiośle grał Pająk. Nastawiony dosyć sceptycznie, szczerze, ale to bardzo szczerze zostałem pozytywanie zaskoczony. Klasyczny ''Dark age'' tuż po nim ''Impure'' oraz ''Wings'' - więcej grzechów nie pamiętam. Amen. Tuż po nich przetransportowałem się na duża scenę w celu zaliczenia występu Meshuggah. Drugie podejście, po zeszłorocznym Brutal Assault wiedziałem czego spodziewać się po Ferdrik''u i ekipie. Zero zmian, brak nowej scenerii. Czy to jest konieczne w tym wypadku? Stanowczo nie! Jens jak zwykle z puszką piwa w dłoni, sprawiający wrażenie epileptyka i, tak proszę Państwa, ta matematyka i mechanika ich muzyki - zero dyskusji, po prostu czyste mistrzostwo. Dobry początek w postaci ''Rational gaze'', ''Pravus'' i wręcz kultowy (jak dla mnie) ''Combustion''. Niestety w tym momencie pogoda przysłowiowo zaczynała ''dawać ciała'', choć nikt się tym zbytnio nie przejmował. Po raz kolejny ich motto ''In space no one can hear you, unless you scream'' nabrało sensu - ''Lethargica'', ''Bleed'', ''Perpetual black second'' i set zakończony w postaci ''Straws pulled at random'', ''Future breed machine'' – pozamiatali. Część kapel po występie Meshuggah poprostu olałem, włączając w to występ Belphegor, który to był zaliczony już przeze mnie nie wiem ile razy. Przyczyna takiego stanu była prosta - deszcz oraz zimno sprawiły, iż wolałem się przenieść na tyły i posiedzieć w cieple z kuflem piwa oraz Jage na rozgrzanie, przygotowując się, przyznam że dosyć nerwowo na występ Morbid Angel (wszyscy wiemy chyba czemu). Tuż po 22 giej na jednej z głównych scen zawisła flaga z jakże charakterystycznym logo Morbids''ów. Intro i na scenę wkroczyli ludzie odpowiedzialni za największe zamiesznie w tym roku na metalowym polu bitwy. Jak na początek dosyć konkretnie i chyba przestałem się obawiać że usłyszę ''eksprymenty'' na żywo. ''Immortal rites'', ''Maze of torment'' czy ''Rapture'', ''Angel of disease''. Vincent raczej w dobrej formie, nie obnoszący się z mięśniem piwnym w lateksowych ciuszkach. Wyśmienita sekcja, świetnie odegrane partie perkusji przez nowego pałkera, było chyba czuć starego ducha, ot co. Po szlagierach pora na nowości w postaci ''Existo vulgore'', odegranego już raz na Hellfest ''Nevermore'' oraz po raz pierwszy ''I am Morbid''. Zero przerw, zero zwolnień machiny jaką jest ten zespół (nadal – a jednak). Powrót na stare sprawdzone poletko w postaci ''Chapel of ghouls'', ''Where the slime live'', ekstatycznym ''God of emptiness'' i kończac ''World of shit (The promised land)''. Honor podtrzymany, na jak długo... mam nadzieję że wiecznie. Po MA, na sąsiedniej scenie szykowała się ekipa Roba Zombie, na którego to popatrzyłem tylko przez chwilę i to z czystej ciekawości. Cóż, profesjonalny show, światła, cała oprawa jak to przystało na dobrze naoliwioną maszynę (luba martwą jak kto woli). Possessed, jak najbardziej żywa legenda old school death metalu jak nie było. Szturm na Rock Hard Tent rozpoczęty. Same szlagiery - nic dodać nic ująć. ''The exorcist'', ''The eyes of horror'', ''Seance'', ''Holy hell'', ''Evil warriors'', ''Phantasm''. Czy mam wnikać, cokolwiek dodawać? Chyba nie ?!!? Jak dla mnie, na koniec pierwszego dnia istna klasyka - czyli Mayhem. Wiadomo czego można się było spodziewać. Na scenie obowiązkowy ołtarzyk, palące się świece oraz czaszki. Konkretny początek w postaci ''Ancient skin'' po czym dosyć brawurowo wykonany ''Time to die'' oraz ''View from nihil''. Niestety Attila nie zaskoczył nas występując jako ''śmietnik'' czy ''drzewo z domkiem dla ptaszków'' - po prostu klasycznie i na temat jako pan mruczący z czaszką w dłoni. Bardzo selektywne brzmienie i jak zwykle ''przetriggerowana'' perkusja. ''Illuminate eliminate'' i zaraz po nim cios w postaci ''Freezing moon'' zagrany na trzy gitary jak się nie mylę - tak, trzy!! Mimo bardzo późnej pory, cios za ciosem i i chyba trochę zbyt ''matematycznie'' jak na Mayhem. ''Crystalized pain in deconstruction'', ''Slivester anfag'' oraz ''Deathcrush''. Jak dla mnie koniec pierwszego dnia festiwalu, udany – intensywny. Czas na dobicie się...

    Dzień drugi jak zwykle rozpoczęty z lekko bolącą głową. Tym razem na panewce spaliły plany wypadu na Severe Torture (czy tak zajebiste załogi muszą grać zawsze tak wcześnie ?!?). Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło (czy jakoś tak?). Popołudnie klasycznie rozpoczęte piwem z kanapą i jakże klasycznym występem Hail of Bullets. Wszyscy wiemy kto stoi za sterami więc nie ma mowy o żadnej ściemie, prosto przed siebie, jak z kałacha ''The Eve of battle'', ''Operation Z'', ''Red wolves of Stalin'' czy ''Full scale war''. ''General winter'', ''Berlin'', ''Kamikaze'', ''Tokyo napalm holocaust'' oraz ''Ordered eastward'' - za takie szlagiery, noszące tak piękne tytuły powinno się dawać nagrody – szczególnie lecząc kaca. Exhumed, przedziwnie przemkneło - nie wiem jak, kiedy co gdzie i jak. Nie skupiłem się na nich więc nie bedę wnikać. Sodom, jeden z nieświętej trójcy niemieckiej tego dnia. Wujek Tom i ekipa, wiecznie żywi i zakonserwowani jak ogórek do wódki pokazli na co ich jeszcze stać. Set wręcz bezbłędny, sami zobaczcie: ''In war and pieces'', ''The vice of killing'', ''Outbreak of evil'', ''The saw is the law'', ''Sodomized'', ''Agent orange'', ''The art of killing poetry'', ''Blasphemer'' i hit w postaci ''Remember the fallen''. Istna machina czasu, jedyne czego mi zabrakło w tym secie to ''Ausgebombt''. Tuż po 21ej zaskoczenie festiwalu jak dla mnie - Septic Flesh. Zespół totalnie olewany przeze mnie, a jednak na ich występie znalazłem się przez przypadek i tak zostałem. Jak zwykle flagi na tyłach, jakże modne ostatnio fikuśne atrakcje na statywach do mikrofonów i muzyka która naprawdę się obroniła. Ostre uderzenie w postaci ''The Vampire form the Nazareth'' po czym ''Communion'' oraz ''The great mass''. To co pokazali zaczeło naprawdę do mnie przemawiać, ''Virtues of the best'', ''Unbeliever'', ''Pyramid god''. Publika została namówiona nawet na mini ''wall of death'' w greckim wykonaniu. ''Lovecraft''s death'', ''Oceans of grey'', ''Persepolis'' i cały set zakończony ''Anubis''. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Jedno jest pewne - przy najbliższej okazji nie omieszkam zaliczyć ich wytępu i tyle. Kreator - po raz kolejny nie bedę wnikać bo nie ma po co. Czysta moc w postaci ''Hordes of chaos'', ''Warcurse'', ''Endless pain'', ''Pleasure to kill'' i innych hitów. Był na celowniku ''Enemy of god'' czy ''Flag of hate''. Nie pozostawiam komentarza i tyle. 23:15, czas na Headliner''a Festiwalu jak dla mnie (i wielu innych). Bolt Thrower, jednen z najważniejszych zespołów death metalowych w historii, wszyscy przygotowani do bitwy, intro znak do ataku i totalnie wręcz kultowe ''The IV th crusade'' na początek. Cios poniżej pasa jak dla mnie, wszytko jak zwykle zagrane z jak największym luzem, ''Rebirth of humanity'' oraz wręcz kultowe ''Mercenary''. Karl jak zwykle w wyśmienitym humorze miotający się po scenie. ''At first light'', ''World eater/Cenotaph'', ''Anti-Tank'', zero konkurencji tego wieczoru. ''When glory beckons'', ''Salvo'' oraz wspólnie odśpiewany ''No guts no glory''. Powrót do klasyki z jedynki w postaci ''In battle there is no law'' po czym ''The killchain/Powder burns'' i ''Pride''. Oczywiście bisy w postaci ''War/Remembrance'', ''...for victory'' oraz klasycznego ''This time it''s war''. Pozamiatane, nie było jeńców, a nam zabrakło słów w słowniku na opisanie tego co widzielismy. Koniec dnia drugiego, zakończonego dosyć luzackim podejściem do Triptykon.

    Niedziela – chyba najbardziej wyluzowany dzień festiwalu, zero napinki, biegania pomiędzy scenami. Nie wiem jakim cudem udało mi się wstać i załatwić wszystkie czynności niezbędne dla człowieka do prawidłowego działania. Na totalnym luzie i generalnie wyłącznie z ciekawości pojawiliśmy się na dosyć wczesnym występie grind''owego Last Days of Humanity. Konkretna dawka ekspresyjnego, totanie chaotycznego i naładowanego energią grindcore. Załoga totalnie zgrana z rodzynkiem w postaci pani obsługującej gitarę basową. Wartym odnotowania był sposób w jaki owy rodzynek obsługiwał swój instrument. Tak Panowie, z gracją, seksapilem i uśmiechem na twarzy - cóż, byliśmy zachwyceni. Przelotem udało się wbić na Atheist. Nie powalili i szczerze mówiąc, po tym co widziałem jakieś dwa lata temu, nie oczekiwałem po nich zbyt wiele. Radośnie i wręcz piknikowo zrobiło się podczas wystepu Arkona. Wokalistka jak zwykle odziana w skóry, noże i inne tego typu zbójeckie sprawy dosyć konkretnie zabawiła publikę. Czego innego mogliśmy się spodziewać? ''Ot serdsta ku nebu'', ''Goi rode goi'', ''Stenka na stenku'' cała seria bliżej mi nieznanych utworów którę szczerze mówiąc brzmiały naprawdę dobrze (stwierdzam nie będąc fanem). ''Po syroi zemle'', przyrywane jakże bliskim naszemu sercu okrzykiem ''Dawaj!!'', ''Yarilo'', ''Kupala i kostroma''. Jakoś od niepamiętnych czasów nie byłem za black metalem, ale to co zobaczyłem, a raczej usłyszałem, przyczyniło się do chwilowej zmiany poglądu. Tsjuder, wizualnie nie odbiegający od swych psubratów, tym jak zabrzmiał zmusił mnie do zatrzymania się na ich występie. Naprawdę sprawnie i z jajem zagrany metal, który nic a nic nie miał skopanego brzmienia (niestety nie mogłem dorwać setlisty). Tuż po nich na sąsiedniej scenie Ghost. Tak, tak skandynawski wynalazek w postaci martwych biskupów wspomaganych przez naszych krajan z Witching Hour Prod. Cóż, nie tylko moje skojarzenia, ale leciało na odległość Kingiem Diamondem pomieszanym z doomowymi pomrukami sam nie wiem kogo – tyle w tym temacie (dodam że interesujące zjawisko). Grave - po raz kolejny zespół ten pokazał, że z roku na rok, z płyty na płytę wraca do dawnej świetności (tej za czasów Jörgena). Kawał konkretnego prawdziwego death metalu, na start ''Deformed'', ''In love'', ''For your god'', macie pytania !?! Strzał prosto w pysk, bez ostrzeżenia. ''Obscure infinity'', ''Hating life'', ''Into the grave'', ''Extremely rotten flesh'', ''Day of mourning'' oraz ''Haunted''. Dwa lata temu po ich występie na Brutal Assault myślałem że z lepszym setem nie wylecą – myliłem się! Jedyne co pozostało to tylko czekać na kolejnych dinozaurów. Ciary na plecach i są na scenie – Morgoth. Wielki powrót po latach i możliwość nadrobienia faktu braku tej kapeli na liście ''koniecznych do zaliczenia''. Panowie mimo tych kilku lat na karku dali radę i to jak. ''Body count, ''Exit to temptation'', ''Unreal imagination'' i moment, w którym to zakręciła się łezka czyli ''Isolated'' oraz ''Sold batipsm'' - to były czasy. ''Suffer life'', ''Burnt identity'', ''White gallery'' - pozamiatane po raz kolejny. Dla zasady zaliczony Judas Priest (bo jak, trzeba te uszy zobaczyć), po czym konkretnie pojechany Electric Wizard, który swoją drogą dzięki muzyce oraz ''światłom'' stworzył chyba najbardziej ''gęstą'' atmosfere na festiwalu. Na koniec Ozzy - zgodnie z zasadą, że zobaczyć trzeba i tyle. Opeth oraz Cradle of filth spędzony przy drinkach. Mocno zmęczeni padliśmy. Veni Vidi Vici.

    Sumując, festiwal bardzo ale to bardzo dobry, totalnie światowy poziom serwowanej rozrywki i jej jakości – polecam. Duży rozrzut estetyczny dzięki któremu można było spotkać wspaniałych fanów muzyki z całego świata bez zbytecznej napinki (z małymi wyjątkami o których nie ma sensu wspominać). Tak więc, Rendez-vous l''année prochaine!

    tekst i zdjęcia: Paweł MigalDodał: Olo

Najnowsza recenzja

Sovereign

Altered Realities
Co za debiut! Jestem absolutnie zauroczony tym co zaserwowała ta norweska ekipa i absolutnie nie dziwię się, że Dark Descent nie zwlekała z kontraktem. Dotychczasowe doświadczenie muzyków Sover...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...