Dwaal - "Gospel of the Vile" 2020 / 1CD DARK ESSENCE RECORDS NORWAY
Post metal i sludge/doom metal to modne ostatnio kierunki, ale, do cholery - koniecznie zróbcie w pierwszych rzędach jeszcze miejsce dla norweskiego Dwaal. Sam fakt, że ta płyta to debiut już robi wrażenie. To jest poziom, do którego większość zespołów dochodzi przez lata, a Dwaal mają na koncie przecież zaledwie jedną, wydaną własnym sumptem epkę, a wcześniej tylko jedno demo - wszystko na przestrzeni zaledwie kilku ostatnich lat. Skład zespołu nie jest spowinowacony z żadnym innym, większym lub mniejszym bandem, którym mogliby podeprzeć się w bio, za to, zamiast gwiazdorskiego projektu dostajemy ponad godzinę wspaniałej muzyki - pulsującej gęstym i zawiesistym, z jednej strony surowym, z drugiej monumentalnym, post-doom-metalowym klimatem. Muzyki dojrzałej melodyjnie, aranżacyjnie i koncepcyjnie mimo, że główny scenariusz nie zakłada formalnie żadnych niespodzianek - powoli narastające, masywne spiętrzenia wkręcające zwoje mózgowe rozkręcajacym się transowym charakterem, a po kulminacyjnym katharsis gasnące do minimalistycznych złagodzeń podszytych niepokojącym poczuciem obecności uśpionego tylko na chwilę niebezpieczeństwa. Im dalej w album, tym riffy, mantryczna rytmika, partie wokalne i przede wszystkim depresyjna melodyka wgniatają słuchacza w coraz głębsze pokłady beznadziei i rozpaczy, niczym ruchome piaski nieuchronnie wciągają ofiarę w swoje trzewia. Kończąca ten album suita “Descent” (płytę rozpoczyna utwór “Ascent”) więzi słuchacza w swoich powoli zaciskających się przez ponad szesnaście minut szponach pozostawiając go na koniec kompletnie wyzutego z ochoty do jakiejkolwiek innej czynności poza doczołganiem się do przycisku ‘play’, aby znów pozwolić Dwaal na topienie swojego umysłu w tym dźwiękowym grzęzawisku.
Na nowej płycie znajdziecie numer "Krasnodar Kitchen", opowiada on o zakochanych ptaszkach – Dmitry i Natalii Baksheevy z Rosji. Para przyznała się do kilkunastu morderstw od 1999. Podczas przeszukania znaleziono zdjęcia przedstawiające świąteczną kolację, gdzie dekoracjami stołu były ludzkie części ciała.
Czy damy radę wpasować się w panujące dzisiaj trendy tego nie wiem. Mam nadzieję, że tak i płyta zdoła troszkę namieszać i odbije się to echem w środowisku. Mam też nadzieję, że będziemy w stanie pokazać, że scena ma się dobrze i zachęcić innych do tego że warto coś robić mimo tego, że się mieszka daleko od siebie.
Jest old school, bo nie zagraliśmy ani jednego oryginalnego dźwięku, kawałki są krótkie, jest w nich mnóstwo thrashu i punka, szczypta death metalu – to dla wielu będzie właśnie przepisem na grindcore, zmieniają się tylko proporcje. Nie boli nas ta łata, nie chce nam się też szukać innej.