Najnowsze recenzje

  • Compos Mentis - "Quadrology of sorrow"

    2000 / 2demo
    Dania
    Compos Mentis - Quadrology of sorrow Połączenie melodyjnego death metalu, melodyjnego black metalu i tradycyjnego grania klimatycznego może wzbudzać skrajne odczucia - od zachwytu u jednych, po totalny niesmak u drugich, a u jeszcze innych, podobnie jak i u mnie, oba uczucia będą ze sobą nieustannie walczyć w bólach i męczarniach. Produkcja jak na demo cholernie wycacana - wręcz nachalnie przekonywująca do siebie przejrzyście melodyjno-agresywnymi gitarami i perwersyjnie dopieszczoną perkusją. Do tego dochodzą jeszcze uprzestrzeniające całość klawisze i, nawet muszę przyznać, że nie za bardzo przesłodzona patetyczność, które to decydują w dużym stopniu o tym, iż muzyka Compos Mentis nabiera jako takiej atmosfery. Było nie było, lepsze to od typowo szwedzkiego melodyjnego death metalu, który został tu uatrakcyjniony o elementy charakterystyczne dla dynamicznego, klimatycznego grania czy też "ładnego" black metalu. Można powiedzieć, iż mamy tu takie mocno wyłagodzone Dissection z silną klimatyczną podstawą, którą znaleźć by można choćby na płytach Crematory, włoskiego Graveworm czy nawet Cradle of Filth. Z pewnością znajdzie się wiele osób, którym muzyka Compos Mentis przypadnie do gustu - bez złośliwości żadnej twierdzę, iż będzie to raczej młodsze pokolenie metalowej ciżby, któremu tego typu patenty jeszcze się nie przejadły, ale i weteran, zanim jeszcze nieprzyjemnie mu się odbije, z zadumą przygłaszcze przy tej muzyce swą brodę. Warto nadmienić, iż zespół ma już od jakiegoś czasu kontrakt z Lost Disciple i na początku tego roku ukazał się już ich pełnoczasowy album "Fragments Of A Withered Dream", o którego zawartości nic niestety nie jestem w stanie powiedzieć i nie jestem pewien czy po 18 minutach "Quadrology..." mam ochote na jeszcze większą dawkę tego duńskiego kompostu. Chyba w dobie walki konkurencyjnej z Europą lepiej będzie wspierać wcale nie gorsze, rodzime produkty - nie karmione sztucznymi paszami i nawożone tylko naturalnym nawozem! hehe

    www.composmentis.dkOlo / 6
  • Arallu - "The war on the wailing wall" / "Satanic war in Jerusalem"

    2000 / 1&2CD
    Izrael
    Arallu - The war on the wailing wall A niech idą fałszywe hordy do lasu, niech siedzą w kapciach przed telewizorem, niech staną się wirtualnymi wojownikami na swoją mierną, bezczynną, bezowocną miarę, niech sączą w domowym zakątku bananowe wina. Bo oto nadchodzi prawdziwy, autentyczny, jedyny kult - izraelski Arallu. To oni są prawdą i wybrańcami posiadającymi wiedzę, o której inni nie mają pojęcia. To oni są wojownnikami na polu walki. To z pustyni, a nie z lasu pochodzi Jego Wysokość Czart. To oni wam otworzą wasze mętne oczy i wskażą drogę. Amen.
    Między moim lewym, a prawym uchem przelewa się muzyka z promo, które składa się z dwóch ostatnich albumów Arallu - "Satanic war in Jerusalem" wydanego w poprzednim roku oraz "The war on the wailing wall" z 1999 roku. Powiem wam, że ciężka to dla mnie recenzja. Wydaje mi się, że albo jestem komercyjną świnią, albo Arallu po prostu zatrzymał się w rozwoju i gra coś, co do mnie po prostu już nie trafia. Ksiakieś to surowe i w ogóle. Zespół z premedytacją kultywuje rodzaj black metalu, który oparty jest na podstawowym instrumentarium wygrywającym podstawowe rytmy, które i ja bez pojęcia o graniu na gitarze byłbym w stanie do jutra opanować. Do was teraz należy decyzja, czy jest to atutem zespołu, czy po prostu ślepym i świadomym aktem buntu przeciw wyżelowanym chłopcom ze Skandynawii. Dodam, że momentami wydaje mi się, że gdyby osiągnęli surowsze brzmienie, to powiedział bym, że to jakaś nowa, początkująca kapela nagrywająca dema w garażu na czterośladzie. Szczęśliwie produkcją tej płyty zajął się Ze'ev z Salem, który wyciągnął ile się da z Arallu.
    Muszę przyznać, że słucham tego teraz n-ty raz i moje zdanie na temat zespołu zmienia się tak samo szybko jak ich muzyka, która jest monotonna i dość nieciekawa. Jeśli dodam otoczkę zespołu i ich wypowiedzi, to coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że z nimi jest coś nie tak. Owszem da się tego słuchać i słucham tego promo już dłuższy czas, ale będę nadal w przekonaniu, że jest to odległa druga liga muzyki black metalowej.
    Poprzednia płyta "The war on the wailing wall" w sumie różni się od nowego krążka obecnością automatu perkusyjnego, który w wypadku tego zespołu jest trochę irytujący. Sumując mam tutaj 75 minut muzyki, która możliwe, że gości w moich uszach po raz ostatni. Tylko dla oddanych black metalowców!

    listen.to/arallupiotrek / 6
  • C.A.D. - "Deadnation"

    2000 / cd
    Downfall Records
    Słowacja
    C.A.D. - Deadnation Nazwa CAD, w przeciwieństwie do 'muzyki' proponowanej pod tym szyldem, mówi mi tyle, co klasyczne nic. Tak samo nie wiem czy w składzie tego cuda występuje kilku debili czy jeden mądrala, który zrobił na miękko to gówienko... Jestem także ciekaw, jakich kitów nawciskali szwedzkiej Downfall, że ta wydała im płytę. Po kilkukrotnym splądrowaniu uszami, oczami jak również i myślami "Deadnation" nawet nie mam ochoty wnikać w szczegóły. Bo, w co tu tak naprawdę wnikać?.... Grind? Tak, grind można powiedzieć dla formalności, ale grind z punkowocore'owymi ozdobami. 23 numery prostoty, to dla CAD pewnie duma i 'nic co głupie nie jest mi obce' jest ich mottem w 'muzycznej' wędrówce. Zresztą same tytuły sugerują swoistą głupotę - "Punk As Piss" czy "Cigarettes? - No thanx". Kontynuując, przytoczony "Punk As Piss" zaczyna się wybornie. Wchodzi koleś do latryny, rozpina rozpór, leje, kaszle, przez chwile zastanawia się, zapina rozporek i spuszcza mocz w siną dal. To tylko jeden z wielu introsów, jakie poprzedzają większość numerów na "Deadnation". Zespół był ponadto tak bardzo 'oryginalny', że powycinał jakieś teksty z czeskich bajek o Goofy'm oraz fragmenty starych przebojów i poupychał to marnie w swojej muzie. Standard w konstrukcji kawałków - 30 sekund oklepanej przez miliony introdukcji i potem dwie minuty nudnego napierania grindem. Słówko rozpaczy nad brzmieniem "Deadnatin". Sound będący wynikiem wizyt w dwóch studiach jest, jest tak 'dobry', że słychać jak goście się mylą, jak koślawo pałker gra i tym podobne. Nie skorzystali z możliwości ukrycia braku swych umiejętności - chwała im, chcieli być prawdziwi. Jednak elementem, który przoduje na tej płycie CAD'a jest wokal. Ha, i to, jaki! A raczej, jakie, bo jest tu różnorodna interpretacja wokalna. Od kwiczenia, piszczenia, przez różne zsamplowane wokale (pewnie znajomych wykolejeńców, porzuconych niemowląt, jak i nawet zwierząt hehe...) do schematycznego wrzasku z otworu. Najbardziej wesoło jest jednak w momentach, kiedy CAD serwuje nałożone na siebie wokale. Czyli praktycznie przez ponad połowę płyty. Jak lubię grindową mielonkę, po CAD już nie sięgnę... Macie jedną piątą skali i zastanówcie się nad sobą...chyba, że tak lubicie piosnki w stylu "Hamburger Woman"...

    downfall_records@hotmail.comTomash / 2
  • Flesh Made Sin - "Scenery of death"

    2000 / 1demo
    Holandia
    Flesh Made Sin - Scenery of death Thrash wraca! I to w stylu przekonywującym jak jasna cholera. Ten holenderski kwartet w ciągu piętnastu minut usiekł więcej dobrych myśli w mojej głowie niż połowa black i death metalowych pozycji które przez ostatnie sto lat przewinęły się przez mój zardzewiały cd-rom. W tej muzyce płonie ten sam ogień, który co niektórzy moga pamiętać z najlepszych thrashowych płyt lat osiemdziesiątych. Possessed, Kreator, Destruction, Slayer - to jest właśnie wyznacznik tego czego możecie się spodziewać po Flesh Made Sin - z nowszych rzeczy można by też spokojnie wymienić Merciless albo Maze Of Torment, z których brzmieniem mocno kojarzy mi sie ten materiał. Jest kurwa ostro, jest wściekle i równocześnie chwytliwie - jest po prostu pięknie i zjadliwie jak diabli. Nie znajdziecie tu na pewno skocznych melodii, nie znajdziecie deathowego zestawu mięsiwa ale i tak nie będziecie się w stanie powstrzymać przed zdemolowaniem świeżo posprzątanego na święta mieszkania. Zespół nagrał już w tym roku nowy materiał ("Masterwork in Blood") i ponoć nie spuścili z tonu. Za to ja spuszczam się na myśl, że może już wkrótce będzie mi dane napieprzać dynią przy nowszych thrashowych mecyjach z naklejką "made in Holland".


    Olo

    www.fleshmadesin.nl; fleshmadesin@yahoo.comOlo / 9
  • Deathless - "The Time To Be Immortal"

    2000
    Goldtrack Records
    Hiszpania
    “The Time To Be Immortal” do najświeższych propozycji metalowego rynku nie należy, bowiem płytkę zdążył już pokryć dwuletni kurz. Trochę stara, ale minimalnie jara, hehe… A mamy na niej melodyjny, szybki death/thrash, trącający szwedzką szkołą z pierwszej połowy lat 90-tych. W zasadzie nie powinno być w tym nic nadzwyczaj zaskakującego, skoro Deathless skorzystał z usług sławnego kiedyś Sunlight i przy pomocy Tomasa Skoksberga zarejestrował „The Time…”. Piątka tych Hiszpanów zdaje się być jak najbardziej przesiąknięta szwedzkim death metalem (ale na szczęście nie tym miodowatym, do bólu melodyjnym) oraz klasycznym thrashowym graniem. Wystarczy posłuchać dokładniej solosów i gitar prowadzących w niektórych numerach, a odpowiedź na pytanie o inspiracje muzyków Deathless pada tak szybko, jak ciepły pierd po grochówce. Owszem, muza Deathless jest w porządku, cieszą te kawałki, przyjemnie się ich słucha. Są tu pewne pomysły, ale wielu innych zdążyło się już wcześniej przed Deathless takowymi pochwalić. Słychać to, że goście z Deathless starali się, chcieli spłodzić dobry kawałek muzyki w postaci „The Time To Be Immortal”. Według mnie, udało się to połowicznie. A to z tego względu, że słucha się tej płyty przyjemnie, a prawdę powiedziawszy, nie jest to nic odkrywczego… Tylko po prostu kolejna, średnia płyta.

    www.goldtrackrecords.com; www.deathless.esTomash / 6
  • Mahavatar - "mind hypnotic vision towards revolution"

    2000 / cd
    USA
    Najbardziej poważnym błędem jaki popełnia Mahavatar to rozsyłanie tego nagranego w 2000 roku materiału. Od tamtej pory mogli bowiem nabrać dość dużego dystansu do tych 14 minut i nagrać coś znacznie bardziej reprezentatywnego. Brzmienie jest cienkie jak dupa węża, muzyka - klimaciarskie heavy połączone z lekkim thrashem i power metalem - prosta jak drut, ale to wszystko jest i tak drobiazgiem w prównaniu do linii wokalnych tego krążka, które w konkursie na najbardziej beznadziejne wokale metalowe zwyciężyłyby chyba w przedbiegach. Lizza śpiewa jak gruba Jolka po 2 winach i seksie z 3 żulami, która chce podrobić Sandrę z Guano Apes. Nie cierpię wokalistek, które starają się być na siłę zbuntowane i agresywne a efektem tego jest jedynie jakieś dziwne półryczenie, półśpiewanie. Jest tu jeden numer - "The Time Has Come", który zdecydowanie wyróżnia się od reszty pomyślunkiem, ciekawym rozwojem sytuacji, przyjemnie transowymi orientalnymi melodiami i - przede wszystkim - nie zepsutymi wokalami. Za ten kawałek podnoszę ocenę aż o 2 punkty i jedyne czego mogę życzyć grupie Mahavatar to tego, aby podążała właśnie tym śladem. Niestety z pozostałych 3 utworów każdy jest z zupełnie innej beczki i na każdym osoba nazywająca się bardzo szumnie wokalistką eksperymentuje sobie w różny sposób. Poziom muzyków nie pozwala im niestety wykroczyć poza pewne granice, ale należy ich przynajmniej pochwalić, iż w odróżnieniu od zatrudnianej przez nich śpiewaczki znają swoje możliwości dosyć dobrze i słusznie eksplorują regiony muzyczne jak najbardziej dla nich dostępne. Przy sporym nakładzie pracy, bardziej krytycznym podejściu do swoich wytworów i zmianie maniery wokalnej frontmanki, grupa Mahavatar ma szansę na zainteresowanie swoją muzyką szerszej grupy osób. Zważywszy na bardzo pozytywne reakcje ludzi, którzy widzieli ten zespół na żywo na pewno nie mogę ich całkowicie skreślać. No i ten kawałek "The Time Has Come" ... smaczny, smaczny - naprawdę trochę w nich wierzę.

    Mahavatar P.O.Box 314 JAF Station New York, NY 10116; info@mahavatar.net; www.mahavatar.netOlo / 3.5
  • Carcinosi - "Drawned through the portal of war"

    2000 / 2demo
    Brazylia
    Nie wiem jak to się dzieje, ale poniektóre kapelki pochodzące z Ameryki Południowej mają swój czar i urok. Mimo średniej jakości nagrania, wstawkom wywołującym uśmiech politowania (vide jakoweś bomby, samoloty, wybuchy - wszystko to już było tyle razy...) kolejne Belzebuby z Brazylii zaskarbiają moją sympatię. Jak łatwo się domyśleć Carcinosi gra brutalny death metal inspirowany Krisiun, Rebaelliun i Morbid angel. Dokonania tych ostatnich szczególnie dodają smaczków muzyce Carcinosi, szczególnie połamane sola i walcowate zwonienia. Zaś z krajanów z Krisiun Brazylijczycy przejęli tempa i tę swoistą diabelskość. W ogólnym rozrachunku Carcinosi wypada odpowiednio brutalnie i jadowicie, tak jak trzeba. Nic dodać, nic ująć, kolejny dobry zespół z Ameryki Południowej, który przy odrobinie szczęścia może wypłynąć na szersze wody. A że materiał ma już 2 lata na karku, ja już czekam na kolejny, który może powalić.

    Rafael Bruno; Rua Afonso Pena; 103/22 Azenha; Cep: 90260-020 Porto Alegre - RS; Brazil; e-mail:carcin@zaz.com.br; www.carcinosi.cjb.neta.p / 7.5
  • Corvus Corax - "The Atavistic Triad"

    2000 / cd
    Dark Symphonies
    USA
    Ci, którzy pamiętają, i w których wciąż drzemie nostalgia za starymi produkcjami Septic Flesh, In The Woods albo Nightfall mogą w ciemno zgłaszać się do włoskiej Dark Symphonies po produkcje Corvus Corax a na pewno nie będą narzekać. Zespół ten nie wnosi absolutnie nic nowego do kanonu muzyki klimatycznej - to rzecz pewna. Jednak mimo wszystko nie wyłączyłem płyty "The Atavistic Triad" po 15 minutach. Jest w niej bowiem ta specyficzna, szczera, nie związana w żaden sposób z aktualnymi trendami atmosfera. Mroczne, kilkunastominutowe kompozycje łączą w sobie surowy dark, majestatyczny doom i od czasu do czasu black, rodem ze starych demówek Limbonic Art. Brzmi to wszystko jak nie z tej epoki, ale w tym tkwi właśnie sedno zrozumienia tej muzyki. Nie jest to mega-produkcja - nie znajdziemy tu miażdżących brzmień gitar albo nowoczesnych klawiszy, jednak na szary, mglisty dzień albo zasnuty chmurami wieczór "The Atavistic Triad" wydaje się być bardzo odpowiednią pozycją. Jestem daleki od padnięcia na kolana, ale nie mogę też znaleźć niczego, co by mnie w jakiś szczególny sposób od tej płyty odpychało, a to już czasem jest bardzo dużo.

    www.darksymphonies.comOlo / 6
  • Silent Stream Of Godless Elegy - "Themes"

    2000 / 3cd
    Redblack
    Czechy
    Zaprawde powiadam Wam - takich oto zespołów powinno więcej powstawać na scenie doom metalowej. Wydawało by się, iż z połączenia metalowego instrumentarium ze skrzypcami i wiolonczelą już nic ciekawego wyjść nie może - a jednak! Silent Stream Of Godless Elegy w dosyć ciekawy sposób wplątują czasem folkową, a czasem orientalną melodykę w swoje przedziwnie skoczno-mozolne, ale ciężkie riffy. Powstaje muzyka, którą, wbrew temu co głosi bio zespołu, ośmielę się nazwać radosną i pełną optymizmu. Nawet żeńskie chóry, tu i ówdzie się pojawiające, są (co jest raczej rzadkością) bardzo udane - i często bardzo nietypowe. Można powiedzieć, iż 'Themes' oparta jest mocno na klasycznych podstawach gatunku, ale zagranych w sposób ciekawy, pociągający i wyraźnie wyróżniający ich z tłumu. Cholernie mnie ta płyta rajcuje i z przekonaniem wciągam Silent Stream Of Godless Elegy na listę zespołów, których następnych płyt będę wypatrywał ze sporym zainteresowaniem.

    Redblack prod., Kopecna 7, 602 00 Brno, Czech Republic, www.redblack.czOlo / 8
  • Oligarquia - "Nechropolis"

    2000 / cd
    Destroyer Records
    Brazylia
    Niewiele oczekiwałem po "Nechropolis" sugerując się poziomem reprezentowanym przez dwa pozostałe zespoły (Genocidio i Torture Squad), których płyty razem z Oligarquia otrzymałem w paczce od Destroyer Records. Wyglądało mi to na jeszcze jedną trzecioligową, nikomu nie potrzebną kapelę z garażu. Wrażenie zostało spotęgowane gdy na zdjęciu zobaczyłem dziewczynę. Nie jestem jakąś szowinistyczną świnią (chyba...), ale moim zdaniem kobiety (z pewnymi wyjątkami) o metalu pojęcia nie mają. Na szczęście dla Oligarquia Carolina nie udziela się piskliwo - wokalnie, tylko o dziwo szarpie sześć strun! A i dźwięki jakie wykonuje z trzema kolegami są dla mojego ucha dużym zaskoczeniem! Plus dla niej! Na dzień dzisiejszy nie potrafię wymienić zbyt wielu kapel, które nadal grają w tak archaiczny sposób. "Jak?" - zapytacie. "Całkiem do rzeczy!!!" - odpowiem. Oligarquia najwięcej pożycza od swoich krajanów z Sarcofago, oraz troszeczkę z demówkowego okresu Impaled Nazarene. "Nechropolis" to w przeważającej części nawałnica hałasu, w której wszystko wali się na łeb, a najprzyjemniejsze, że wcale nie chce przestać. Cenię sobie baniaki prujące zdecydowanie do przodu, nie baczące na techniczne niuanse, dudniący bas, w kółko powtarzane riffy, nierzadko działające na tej samej zasadzie, tj. najpierw kilkudziesięciosekundowy, walcowaty wstęp, a później już tylko jazda na maksa. Oczywiście są i wolniejsze fragmenty, w których band potrafi się odnaleźć bez utraty siły i dynamiki. "Nechropolis" rekomenduję maniakom drwiącym ze zniewieściałego, melodyjnego metalu lat obecnych!

    artourq@hotmail.com, absuss@brfree.com.brm.k / 7
  • Horde of Worms - "Wormageddon"

    2000 / ep
    Bloodbucket productions
    Kanada
    Jeżeli myślicie, że wszystkie metalowe grupy z Kanady grają brutalny death/grind to się oczywiście za bardzo nie mylicie, ale okazuje się, że są też wyjątki. Horda Robali w ciągu niecałych dziesięciu minut rozpętuje bowiem i owszem - brutalne piekło, jednak osadzone dosyć mocno w brzmieniach i klimatach charakterystycznych dla szybkiego black metalu. Całe szczęście nie dostajemy powtórki z norweskiej rozrywki. Chłopcy nie noszą zbroi, a w trosce o swoją cerę nie malują sobie buziek żadnymi pomadami i nie wykrzywiają się nadzwyczaj groźnie, gdy skieruje się na nich aparat fotograficzny. Ba, nawet rogatego stwora wydają się nie czcić w swych wyryczano-wyskrzeczanych lirykusach, a to już dla wielu może być za wiele. Jeśli dodam, że Robale dosyć często przepuszczają swoją muzykę przez death metalową miazgownicę to chyba skutecznie zniechęcę do nich wszystkich poszukiwaczy kultowych sensacyji. Krótko mówiąc - 'Wormageddon' to szybki, brutalny black/death na naprawdę niezłym poziomie, skierowany raczej do nieortodoksyjnych fanów klasycznej rzezi. Ci jednak będą musieli dodatkowo przełknąć fakt użycia jako sekcji rytmicznej programowanych bębnów. Nadmienię, iż jest to dosyć słyszalne i osobnicy bardzo uczuleni na tego typu wynalazki powinni darować sobie próby strawienia tego co Horde of Worms tak ładnie z siebie wydala. W ten prosty sposób grono potencjalnych odbiorców zawęża nam się znacznie i niedługo okaże się, że jedynymi zanteresowanymi są zapaleni spinningowcy, którzy szukają robaków na niedzielny wypad na ryby. A więc drżyjcie płocie, karasie, brzany i sumy - wasi oprawcy szykują wam prawdziwy horror.

    www.hordeofworms.com ; wytw.:Bloodbucket Productions, 1 Anglesey Blvd Suite B, Islington, Ontario, Canada M9A 3B2Olo / 6
  • Inhumate - "Growth"

    2000 / cd
    Grind Your Soul/Mad Lion
    Francja
    Francuzi z INHUMATE charakteryzują się tym, że mają nieźle zrytą psyche. A przy tym tworzą grind na bardzo dobrym, światowym poziomie. Niespełna 33 minuty i 17 utworów określa ich styl w trzech krótkich słowach - łap, bij, zabij - i tak też robią. Może i takich zespołów jest na tym świecie sporo, ale ważne jest to żeby wybierać te najlepsze, a takim bez dwu zdań jest INHUMATE. Gatunkowo ortodoksyjni, jednak bynajmniej nie w guście Carcass, produkują całkowicie szczerą dawkę hałasu w nieco amerykańskim kształcie z masywnym brzmieniem i szybką pracą... wszystkiego. Na "Growth", owszem znalazł się porządny kawał agresji, choć raczej tylko dla maniaków takowej muzycznej patologii. Niestety, a może na szczęście, w dzisiejszym świecie prawie wszystko jest patologią, dlatego "Growth" polecam zdrowym. Na przystosowanie do realiów, w których żyjemy.

    inhumate@ifrance.comBartosz Donarski / 7

Najnowsza recenzja

Sovereign

Altered Realities
Co za debiut! Jestem absolutnie zauroczony tym co zaserwowała ta norweska ekipa i absolutnie nie dziwię się, że Dark Descent nie zwlekała z kontraktem. Dotychczasowe doświadczenie muzyków Sover...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...