Najnowsze recenzje

  • Mastectomy - "Supreme Art of Extermination"

    2021 / EP
    Rotten Music
    Poland
    Mastectomy - Supreme Art of Extermination Imponująca jest cierpliwość, pracowitość i oddanie jakie Adam wkłada w swoją twórczość. W stylistyce brutal-slam-gore-czy-co-tam-sobie-dodacie-jeszcze death metalu czuje się przy tym jak pocisk z javelina w ruskim czołgu i nie ustaje w serwowaniu nam kolejnych krwawych scenariuszy muzycznych. Podoba mi się ten konsekwentnie dawkowany, niezbyt szybki groove i cedząca się sadystycznie brutalność, żonglerka aranżacyjnymi pomysłami i nurzanie się w chorej patologii naszej rzeczywistości. Nie będę Wam wciskał kitu o wybitności Mastectomy, ale będę też bronił przed sprowadzeniem go do kolejnego sztampowego brutalizera z syntetycznymi blastami, silikonowymi maskami zombie i sztuczną krwią - co powiecie w zamian na historie o dzieciach z Leningradzkiego, wnikliwą wiwisekcję psychiki różnych seryjnych zabójców, czy… pochwałę pracy policjantów? No tak, niezbyt poprawne politycznie podejście lidera Mastectomy do pewnych tematów może nie ułatwiać mu drogi do sukcesów wydawniczych, ale cóż gorszego może nas spotkać niż kiszenie się we własnej, zbiorowej jednomyślności? Odstawiając dyskusje światopoglądowe na bok - tego co dostajemy z logiem Mastectomy słucha się po prostu z przyjemnością. Słychać ciągły progres twórcy pod względem instrumentalnym i koncepcyjnym. Po raz kolejny pochwalić muszę programowanie bębnów i ich naturalny charakter - współczesna technika produkcyjna na pewno ma tu swoje znaczenie, ale wyczucie tematu i umiejętność składania wszystkiego w jedną sensowną całość to jednak zupełnie inna sprawa i Adam może być tylko dumny z tego co wychodzi spod jego ręki.

    www.rottenmusic.net
    www.facebook.com/Mastectomy666
    mastectomy1.bandcamp.comOlo / 6Posłuchaj / oglądaj
  • Malignant Altar - "Realms of Exquisite Morbidity"

    2021 / 1cd
    Dark Descent Records
    USA
    Malignant Altar - Realms of Exquisite Morbidity Pochodzący z Houston Malignant Altar to stosunkowo nowa nazwa na tamtejszej scenie. Powstali w 2018 roku i zdążyli od tego czasu nagrać tylko dwa dema. W ich składzie znajdziemy jednak muzyków, którzy z niejednego pieca głośnik zjarali - zainteresowanych wszystkimi detalami odsyłam na Metal Archives, ale może wystarczy Wam fakt, że przewijają się tam takie nazwy jak choćby grindcore’owy Insect Warfare, kompletnie odmienne stylistycznie - Oceans of Slumber, czy też grające zajebisty, lovecraftowski old school death metal Church of Disgust. Ci ostatni są zdecydowanie najbliższym odnośnikiem dla Malignant Altar, ale trzeba powiedzieć, że ogólnie teksaska scena ekstremalna od zawsze charakteryzowała się specyficznym ciężarem riffów jak i ciekawym podejściem do sekcji rytmicznej i “Realms of Exquisite Morbidity” zdecydowanie wpisuje się w te standardy. Zwalające z nóg obuchy gitar przetaczają się w ponurym walcu przechodzącym w masywne mielony, a wreszcie w gęste, mordercze blasty - no tak, to w skrócie klasyczny opis sztampowego -ation death metalu, ale jednak jakość pomysłów, wykonania i brzmienia, z którą mamy tu do czynienia świadczy o tym, że Malignant Altar stawiają sobie poprzeczkę zdecydowanie ponad masowo produkowaną przeciętność. Riffy, solówki, skład tego wszystkiego do kupy - we wszystkim czuć fajny, całościowy zamysł, a na szczególne wyróżnienie zasługuje zwłaszcza praca bębnów, której aranżacyjne wyrafinowanie nadaje kompozycjom wyjątkowej gęstości i wynosi cały album na inny poziom death metalowej abstrakcji. No i produkcja - czytelna, pełna soczystego ciężaru, doskonale podkreślająca siłę tych utworów w pełnym spektrum częstotliwości. Doskonały debiut, którego nie powinno się przegapić.

    darkdescentrecords.bandcamp.com/
    www.facebook.com/DarkDescentRecords/
    www.darkdescentrecords.com/store/index.phpOlo / 8Posłuchaj / oglądaj
  • Anatomia - "Corporeal Torment"

    2021 / 4cd
    Me Saco un Ojo Records
    Japan
    Anatomia - Corporeal Torment Synergia brutalności z pogrzebowymi zwolnieniami to rzecz jasna nic nowego w oldskulowym death/doom, ale Anatomia (mam nadzieję, że nie muszę nikomu przypominać, że mówimy tu o muzykach z zajebistego Transgressor) przez lata doprowadzili to do dosyć oryginalnej formy, gdzie proporcje pomiędzy tymi faktorami rozłożone są już nie w obrębie pojedynczych utworów, ale CAŁEGO albumu. “Corporeal Torment” startuje więc morderczym, przegniłym buldożerem, a kolejne kompozycje zwalniają stopniowo i cierpliwie, zamieniając się coraz bardziej w powolną torturę. Coraz lepiej wypracowywane z albumu na album aranżacje, coraz odważniej wprowadzane ambientalne dodatki, rozwleczone w długie pomruki growle - to wszystko nadaje obecnie muzyce Anatomia niesamowitego, transcendentalnego charakteru. Ostatecznie to właśnie w tych grobowych interwałach złowrogi klimat gęstnieje najbardziej, wchodząc na zupełnie nowy poziom dźwiękowo zobrazowanego horroru. Narzędzia, którymi posługują się przy tym Japończycy są surowe, brudne, a ich operatorzy nie przejmują się brakiem precyzji, upatrując cel swojego działania bardziej w wydobywaniu esencji z każdej pojedynczej frazy. Ogólna atmosfera zyskuje jednak tym bardziej na autentyczności i namacalności doznań, a dźwięki ostatniego, 21-minutowego utworu wydają się już ciągnąć w nieskończoność tak bardzo, że pogrążony w kontemplacji tej powolnej kaźni umysł, po zapadnięciu ciszy wciąż nie przestaje nasłuchiwać. Czy to już naprawdę koniec? Czy oprawcy na pewno odeszli? Czy jest tu ktoś kto może już odpiąć te cholerne łańcuchy?

    anatomia.bandcamp.com
    www.facebook.com/pages/ANATOMIA/166448756742258
    www.mesacounojo.com/
    www.facebook.com/mesacounojo
    mesacounojo.bandcamp.com/Olo / 8Posłuchaj / oglądaj
  • Sněť - "Mokvání v okovech"

    2021 / 1cd
    Blood Harvest Records
    Czech Republic
    Sněť - Mokvání v okovech Czeska odpowiedź na fiński death metal? Lepiej późno niż wcale, a może nawet teraz lepiej, w czasach gdy kult fińskiej sceny ponownie trafia na należne jej ołtarze. Prażanie ze Sněť grają tak, jakby po całych dniach nic nie robili tylko słuchali Demilich, Convulse, Undergang, kąpali się w bagnach i wygrzebywali stare trupy na opuszczonych cmentarzach. A nad tym ich pełnym klasycznej, death metalowej flegmy graniu wisi oczywiście potężny cień nieśmiertelnego Autopsy, przypominając komu zawdzięczamy ratunek przed plastikowymi, ultratechnicznymi blastorobami. Sněť nie grają szczególnie oryginalnie, nie chorują na usilne udziwnianie i wychodzenie poza utarte schematy, ale to co robią robią po prostu z klasą, pomysłami i produkcją godną topowych przedstawicieli gatunku - co jak na debiutujący zespół już jest bardzo dużo. Choć może źle to zabrzmiało bo w przypadku “Mokvání v okovech” w ogóle nie ma mowy o jakichś tłumaczeniach “jak na debiut…”. To jest po prostu znakomity krążek, który udowadnia, że można wciąż przyciągnąć słuchacza graniem niekoniecznie skomplikowanym, za to doskonale zbalansowanym rytmicznie, ze znakomitymi harmoniami gitar i z bardzo dojrzałym brzmieniem, świadczącym o właściwym rozumieniu obranej estetyki przez muzyków.

    snet.bandcamp.com/
    www.facebook.com/snet6666/
    www.facebook.com/BloodHarvestRecords/
    www.bloodharvest.se
    bloodharvestrecords.bandcamp.com/Olo / 8Posłuchaj / oglądaj
  • Thy Worshiper - "Bajki o Staruchu"

    2021 / CD
    Pagan Records
    Poland
    Thy Worshiper - Bajki o Staruchu Nawet nie będąc wielkim fanem dotychczasowej twórczości Thy Worshiper, nawet jeżeli cały folk metal, staje komuś regularnie ością w gardle, to nie można odmówić tej ekipie otwartości, oryginalności, konsekwencji i intrygującej, specyficznej tylko dla nich poetyki i pomysłu na przetwarzanie ludowych motywów. Thy Worshiper jest poza tym jednym z tych twórców, których muzyczny klucz doskonale wpasowuje się w zapadki słuchowych potrzeb jesienią, w dni dżdżyste, gdy pola i lasy zasnute szarówką i mgłami, a światło dnia bezwolnie poddaje się ciężarowi zmroku. Polskojęzyczne zespoły w ogóle potrafią bardzo dobrze zsynchronizować się z jesiennymi klimatami, co częściowo wynikać może ze specyfiki naszego języka, który często określany jest przez osoby z zachodu jako przypominający szelest suchych liści. Thy Worshiper, poprzez ten swój wiedźmiński, polski dark/folk potrafi rozszerzyć magię tej pogodowej aury na rejony wewnętrzne, poszukując gdzieś głęboko źródeł tego ponurego odczuwania - sięgając do pierwotnych, dziecięcych lęków i bajkowo-etnicznych mroków. Co do samej muzyki to generalnie nie jesteśmy tu świadkami, żadnej stylistycznej rewolucji. Znów słyszymy mariaż dzikiego, ludowego ‘spiritualis’ z metalową treścią, który w moim odczuciu dopiero od “Klechd” został wreszcie właściwie ujarzmiony, a granice stylistyczne skutecznie rozmyte. Te metalowe fragmenty nie brzmią już jak nagle wciśnięty nogą przester - co więcej, bardzo często tego przesteru nie musi w ogóle być, a intensywność materii wcale na tym nie traci. Pracujący ciężko w tle bas, zdecydowanie usprawnione w stosunku do poprzednich materiałów brzmienie gitar, zróżnicowanie technik gry, dobrze zbalansowany aranżacyjny wypas z momentami wyciszenia - tego się naprawdę słucha całkiem nieźle i z zaangażowaniem. Świetnie w tym kontekście wypada szamańska “Baba Jaga”, krótkie, ale treściwe “Cień”, “Gra w Kości”, a po iluś przesłuchaniach zaakceptowałem nawet “O Kwiatku na Grobie”, w którym partia żeńskiego refrenu z rymowanką “kocha, lubi, szanuje…” drażniła mnie z początku swoją nachalną chwytliwością, nieodzownie przywodząc na myśl folkowe chałtury Brathanków i im podobnych. Oczywiście właśnie w tej dychotomii stylistycznej, w pojedynku dziecięcej, bajkowej naiwności z 'bestią' ukrytą gdzieś w cieniu, we mgle, a czasami po prostu w głębszej warstwie tej niewinności, w tym dysonansie tkwi zarówno sedno uroku muzyki Thy Worshiper, jak i jej przekleństwo - potencjalna niestrawność dla niechętnego na zbyt zniuansowany przekaz odbiorcy. Warto jednak przekonać się samemu jak sprawnie Thy Worshiper łączy, pędzi i pichci w swym muzycznym kotle te odległe składniki. Zwłaszcza teraz, gdy aura sprzyja, staruch patrzy, a Bóg gra w kości. Najebany. Napierdolony. Sztywny w chuj. To im się udało.

    thyworshiper.bandcamp.com
    www.facebook.com/thyworshiper
    www.thyworshiper.com
    pagan-records.com
    www.facebook.com/paganrecords
    www.youtube.com/user/paganrecordsOlo / 8Posłuchaj / oglądaj
  • David Vincent - "Uwolnić furię. I am Morbid"

    2021 / Autobiografia
    Wydawnictwo Vesper
    USA
    David Vincent - Uwolnić furię. I am Morbid David Vincent, chyba każdy z czytających ten tekst wie o kogo chodzi. Dużo można by pisać o tym człowieku, mocno wyróżniającemu się na tle sceny death metalowej i nie tylko. Tymczasem David Vincent postanowił oszczędzić nam tego trudu i napisał sam o sobie. Napisał w bardzo dobrym stylu, gdyż autobiografię czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Wszyscy, którzy oczekiwali po tej książce ciekawych faktów z działalności najważniejszego zespołu z jakim związany był Vincent, czyli Morbid Angel, znajdą je. Czytelnik dowie się, jak to się wszystko zaczęło, skąd wziął się w kapeli Pete "Commando" Sandoval, jak plotły i rozplatały się ścieżki Vincenta i Morbid Angel. Poza tym sporo chwilami pikantnych wspomnień z tras koncertowych, jak i codziennego życia zespołu. Osobiście bardzo liczyłem na przybliżenie bodaj najbardziej kontrowersyjnego okresu w dziejach Morbid Angel, gdy Vincent powrócił na jego łono i w efekcie tego powstał "Illud Divinum Insanus". Moje oczekiwania zostały sowicie wynagrodzone. Do tej pory byłem pewien, że to właśnie nasz bohater odpowiada za, delikatnie mówiąc, niezbyt trafione eksperymenty. Jakże się myliłem! Ale, tyle w temacie, nie chcę psuć zabawy czytelnikom. Oczywiście życie Davida Vincenta to nie tylko Morbid Angel. Autobiografia zaczyna się tam, gdzie zaczyna się życie każdego z nas i biegnie jego wyboistymi śladami. Vincent pisze o swoim dzieciństwie, szkole, dorastaniu i bardzo ciekawych epizodach z życia w którym nie było już Morbid Angel. David Vincent to bardzo oryginalny typ człowieka. Nawet, gdy podejmuje się pracy zawodowej niezwiązanej z muzyką, to nie ma mowy by wybrał pospolite zajęcie. A gdy już do muzyki wraca, to zdarza mu się zostać piosenkarzem country. "Uwolnić furię. I am Morbid" to nie tylko opowieść o uciechach ziemskich. To także podróż w duchowy świat Vincenta. Autor sporo pisze tu o swoich poglądach, przekonaniach. Z książki wyłania się postać człowieka bardzo pewnego siebie, mocno zakorzenionego w swoim "ja". On sam pisze o sobie miejscami bardzo krytycznie uderzając w refleksyjny ton, zdaje sobie sprawę ze swego wybujałego ego. Oczywiście jest przede wszystkim bardzo pewny siebie, przekonany o swoich racjach i wartości swych osiągnięć. W końcu to David Vincent, jedna z najbardziej charakterystycznych postaci na death metalowej scenie. Książka powstała w czasach zarazy i zapewne dzięki wirusowi, który sparaliżował cały świat David Vincent znalazł czas, by spisać historię swojego dotychczasowego życia. Warto znaleźć czas, by się z nią zapoznać.

    vesper.pl/zapowiedzi/779-uwolnic-furie-i-am-morbid-david-vincent-joel-mciver-oprawa-twarda-9788364373725Robert Jurkiewicz /

Najnowsza recenzja

Sovereign

Altered Realities
Co za debiut! Jestem absolutnie zauroczony tym co zaserwowała ta norweska ekipa i absolutnie nie dziwię się, że Dark Descent nie zwlekała z kontraktem. Dotychczasowe doświadczenie muzyków Sover...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...