Dziś koncert / Inqisition, Demonical
Dziś koncert / Inqisition, Demonical

Tour report



Najnowsza recenzja

Sovereign

Altered Realities
Co za debiut! Jestem absolutnie zauroczony tym co zaserwowała ta norweska ekipa i absolutnie nie dziwię się, że Dark Descent nie zwlekała z kontraktem. Dotychczasowe doświadczenie muzyków Sovereign w takich kapelach jak m.in. Nocturnal Breed, czy Execration na pewno pozwala oczekiwać kompozycji powyżej średniej ligowej, ale ten materiał dostarcza wszystkiego tego, czego zawsze oczekiwal...





Brodequin

Harbinger of Woe
Niczym notoryczny morderca, który w ekstatycznym transie opowiada śledczym o tym, co w momentach szaleństwa robił z dziesiątkami swoich ofiar, tak Brodequin postanowili opowiedzieć nam po 20 latach o swoich nieludzkich praktykach z pierwszych trzech płyt - utrzymywania ofiar na krawędzi agonii w przerażającej pokucie tortur zgniatania, wyrywania, wbijania i rozrywania, ale teraz nadając...





  • Grinding Incursion Tour 2004 - part I - Parricide, Mental Demise

    2004-05-06
    Należy zacząć od tego, że trasa ta była przygotowywana od jesieni zeszłego roku, ale do pierwszej daty nie było wiadomo, kto ze składu Parricide pojedzie, i czy w ogóle damy radę pojechać. Jakkolwiek, udało się i jesteśmy z tego powodu bardzo dumni. Pojechaliśmy w składzie: Zając-voc, Albert-g, Tomek dr, i ja (Piotr-g). Całość zaplanował i przygotował Ed Yeremenko z Torment Inc. Promo - Group, który jest również menedżerem Mental Demise. Nas reprezentował Przemek z Mad Lion Records. Wszyscy z Mental Demise, jak i Edek okazali się świetnymi ludźmi i świetnymi kompanami na trasie (dzięki za wszystko przyjaciele!!!). Ważnym faktem jest też to, że była to pierwsza trasa na Ukrainie o takim zasięgu i z taką muzyką. Zostaliśmy więc pionierami (he, he).

    03.03.2004 - IVANO-FRANKOVS'K

    Tego dnia nic się nie kleiło, w biegu załatwialiśmy ostatnie sprawy, a to w pracy, a to na uczelniach itd. Wyjechaliśmy później niż planowaliśmy, odstaliśmy jeszcze swoje na granicy, później okazało się, że na Ukrainie czas przesuwamy o godzinę do przodu - spóźnienie rosło. Zaraz za granicą w Dorohusku przywitaliśmy się z Edem, Genkiem (dr), Sanią - Festerem (g) i Saszką - Starym (voc). Jura był kierowcą busa. Było już ciemno, droga nienajlepsza, więc 300 kilometrów jechaliśmy 8 godzin. Po drodze wypiło się tutejsze piwo oraz "balzam" alkohol 40 % ale kupowany w aptekach - lek na wszystko. Stawaliśmy też parę razy "passać" nie mylić ze ssaniem. Wiedzieliśmy, że w połowie trasy Zając musi wracać do Polski na egzamin, więc Saszka już wiedział, że będzie nas wspierał na kilku koncertach. Dostał discmana na uszy i zaczął się uczyć naszych numerów. Organizator koncertu, co chwila dzwonił do Edka w obawie, czy zdążymy. Nie zdążyliśmy, przyjechaliśmy przed pierwszą nad ranem i tu spotkaliśmy Sergeja - Bolta (bg) oraz Jurka (g). Dowiedzieliśmy się, że za koncert nie dostaniemy pieniędzy, ale może zagrać jedna kapela, bo czekało jeszcze jakieś 200 osób (ponad 300 poszło już do domu). Chłopcy z Mental Demise dali nam pierwszeństwo, jako gościom i szybko zainstalowaliśmy się na deskach. Backline kiepski, ale monitory i przody spoko, słyszalność dobra. Reakcja publiczności znakomita, szybko minęło 40 minut plus bisy i koniec imprezy. Później pierwszy szok, masa ludzi, pozowanie do zdjęć, rozdawanie autografów. Później okazało się, że to norma, nikt z nas nie przypuszczał, że panuje tam tak wielki głód na brutalne dźwięki. Później kolacja, parę piwek i do hotelu.

    04.03.2004 - UZHGOROD

    Wstaliśmy rano, bo czekała nas bardzo długa podróż i to przez ośnieżone Karpaty. Chwilę po tym jak ruszyliśmy, nastąpił drugi punkt integracji. Byliśmy już w komplecie, więc pękło kilka flaszek, kilka piw oraz kilka paczek zajebistych sucharów. W jakiejś górskiej wiosce zepsuł nam się samochód. Wiedzieliśmy, że naprawa potrwa chwilę, więc udaliśmy się do sklepu, tam nabyliśmy wódkę, chałwę i czekoladę. W dobrych nastrojach dojechaliśmy do Uzhgorodu, a na miejscu się okazało, że organizatorom wymówiono lokal parę godzin przed koncertem, ale spoko w trzy godziny znaleźli nowy i zdołali jakimś cudem skierować doń ludzi. Frekwencja dopisała, przyszło około 300 osób. Rozkładamy z Przemkiem stoisko, robi się tłoczno, ale towar się nie sprzedaje. Koncert otwierał znany ukraiński zespół Castrum, dobry koncert zagrał też Globalised Abstruse - dwóch wokalistów, świniaki, brutalny przekaz. Mental Demise widziałem raz przedtem w Białymstoku i wiedziałem, że zmiażdżą - nie myliłem się. Pozamiatane! Padł jeden z dwóch wzmacniaczy, przyszło więc nam grać z jedną gitarą z linii ale okazało się to niczym strasznym. Dobre brzmienie, słyszalność dobra, ludzie szaleni i koniec. Znów krótki bis i spoceni schodzimy ze sceny. Przebijamy się przez tłum ludzi, znów autografy, fotki. Docieram do stoiska i okazuje się, że sprzedały się koszulki, parę płyt, a więc mamy już środki na udany wieczór. Jedziemy do hotelu, a tam już jest przygotowane party, szwedzki stół i morze wódki i piwa. Jak w średniej wielkości pokoju zmieściło się 40stu uczestników imprezy do końca pozostanie tajemnicą.

    05.03.2004 - day off

    Wstaliśmy rano i ruszyliśmy do stołówki na pierwszy na Ukrainie ciepły posiłek, delikatne piwko, herbata i ruszamy dalej. Okazało się, że bus miał poważną awarię i kierowca noc spędził w warsztacie, jakkolwiek wszystko jest już dobrze. Jedziemy ponownie przez Karpaty w kierunku Lwowa. Mijamy przydrożne stoiska, gdzie prywatni wytwórcy sprzedają wina własnej roboty. Delikatna degustacja i decydujemy się na zakup trzech 1,5 litrowych butelek, co za godzinę okazuje się totalnym błędem, ponieważ kończy się ono zbyt szybko. W stacji benzynowej uzupełniamy zapasy, później w nocnym klubie, w którym można kupić słoninę (sało) i cebulę. Sało, cebula, wódka to prawdziwy kult. Porządnie chwyceni docieramy do Lwowa, tam instalujemy się w mieszkaniu Maszy i imprezy ciąg dalszy przy zajebistych pierogach z serem i ziemniakami.

    06.03.2004 - L'VIV (Lwów)

    Rano idziemy do stołówki na ciepły barszcz i pierogi, wszystko jest tanie i znakomite, później do klubu na próbę. Klub nie posiada sceny, nie jest to jednak problem, nie raz graliśmy na glebie, ale umowną granicę sceny oddzielają długie niskie ławki, a tuż przed "sceną" siedzi akustyk z mikserem. Podczas koncertu zmagał się on z tłumem skaczącym mu po plecach. Rozstawiamy stoisko, jest zainteresowanie i towar nieśmiało zaczyna schodzić. Sprzęt nie najlepszy, ale dźwięk znakomity, wszystkie kapele brzmią selektywnie i mięsnie, a przy tym ciężko. Grają miejscowi Dogma i Ambivalence oraz ponownie Globalised Abstruse. Ambivalence to zespół, gdzie Masza gra na gitarze, to jej pierwszy koncert z trzepaniem łbem. Mental Demise jak zwykle zabił, znakomite brzmienie, ruch, brutalność, oni w każdych warunkach wypadają bardzo dobrze. Kolej na nas, słyszalność dobra, brzmienie super, reakcja ludzi znakomita, pod nogami masę kabli, co poważnie ogranicza poruszanie się po scenie. Pierwsze trzy numery śpiewa z nami Saszka z M.D., który ostro trenuje przed przyszłymi koncertami bez Zająca. Wypada bardzo dobrze, bardzo brutalnie, wiemy już, że da sobie radę. I ponownie bisy i autografy, foty, w Polsce takich maniaków już nie ma. Koncert oglądało około 200 osób, mało jak na wielki Lwów. Wracamy do Maszy, a tam okazuje się, że organizatorom ukradziono kasę na koncercie około 300 $, więc dodatkowo przy małej frekwencji straty są dość wysokie. Wieczorem mieliśmy przystopować z alkoholem, ale się nie udało, relacje polsko - ukraińskie są już bardzo dobre i już wiadomo, że nic tego nie zmieni, że będziemy przyjaciółmi i to nie tylko podczas wspólnej trasy.

    07.03.2004 - RIVNE (Równe)

    Rano śniadanie u Maszy, pieczone ziemniaki i kurczak, do tego zimna kiełbasa i chleb. Na Ukrainie wszystko się je z chlebem, później herbata, kawa i odjeżdżamy. Jedziemy przez centrum miasta, jest odnowione, piękne, zatrzymujemy się na foty. Ale czas nagli, a w Równem czekają na nas. Podróż minęła spokojnie, trzeba było odespać lwowskie harce. Przy wjeździe do Równego czeka na nas miejscowy organizator - Saszka. Jest nieco trącony, ale szalenie sympatyczny. Zaczynamy od wizyty w wysokiej klasy restauracji i jemy tam znakomity posiłek plus oczywiście flaszka na wzmocnienie ale tylko jedna. Później do hotelu, tam wypakowanie, toaleta, tudzież prysznic. Następnie do busa i do klubu. Klub jest prywatny, bardzo undergroundowy, nazywa się Jama, ma dobrą scenę, niezłe piece, bębny i przody, które stoją z tyłu. Jest też możliwość zarejestrowania muzy na żywo. Warunki są świetne, jest duży zaciszny pokój dla kapel. Rozstawiamy z Przemkiem stoisko, towar schodzi jak burza jeszcze przed koncertem. Jeszcze przed koncertem podpisujemy płyty, bilety, ręce, plecy, Zając nawet prezerwatywy podpisywał, jestem w ciężkim szoku, nigdy nie spodziewałbym się takiego przyjęcia. Ludzi przybywa, jest już około 300 osób. Dziś grają tylko dwie kapele, a więc Mental Demise instaluje się na scenie i ... ano jak zwykle, bardzo selektywnie, potężnie, żywiołowo i bardzo profesjonalnie, ci kolesie to równy brutalny mechanizm. Grają cover Terrorizer i Zając wskakuje na wokal, skacze ze sceny, a pod sceną amok. Czas na nas, zaczynamy i od pierwszej sekundy tłum napiera tak, że zajmuje już podest, nam kurczy się miejsce na scenie. Podczas koncertu ciężko jest coś dokładnie zobaczyć, ale wiem, że trwało prawdziwe szaleństwo, co chwila przelatywali obok mnie ludzie, fruwały nogi, części ubrań. Czysta brutalność. Saszka zna już pięć numerów Parricide, na scenie jest brutalny i żywiołowy, a dźwięki, które wydaje z siebie są chore, nieludzkie. Na scenie jest strasznie gorąco, istna sauna, jesteśmy mokrzy, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni, bisy, później jeszcze raz i koniec. I znów masa ludzi, ściskają nas, poklepują, rozdajemy autografy, wspólne foty. Wokół masa pięknych kobiet, Zając z Tomkiem mają takie branie, że nie mogą sobie poradzić. A na zapleczu szykuje się impreza; miażdżąca wódka "Miarkow" , kultowe sało i nie mniej kultowe ogórki małosolne. Pojednanie osiąga punkt kulminacyjny, pijemy bruderszafty i jest po prostu zajebiście. Pakujemy stoisko, instrumenty i jazda do hotelu po drodze zahaczając o nocny sklep. A w hotelu do rana impreza, Genek i Edek to zajebiści kumple i mam wrażenie, że znamy się od zawsze.

    08.03.2004 day off

    Wstaliśmy około południa, a w hotelu już nas wita masa ludzi, która imprezowała z nami poprzedniego dnia. Jest też Sasza, właściciel "Jamy". Bierzemy graty i jedziemy do baru na posiłek. Tam jemy świetny barszcz ukraiński i schabowy z ziemniakami. Dziś "prazdnik" (święto), po polsku Dzień Kobiet, a tu dzień wolny od pracy. Chodzą kobiety z kwiatami, są piękne, uśmiechnięte i urocze. No to zjeżdżamy do Jamy, tam mamy nieograniczony kredyt na browar w barze ale ja postanawiam zrobić sobie przerwę, tego dnia wypiłem tylko trzy piwa. Robimy sobie sesję nagraniową. My gramy cały set koncertowy z Saszką na wokalu, Mental Demise z Zającem. Za moment słyszymy efekt w głośnikach, brzmi dobrze. Ciekawe w jakiej formie się to ukaże na Ukrainie (che,che). Potem zabawa, już przyszły laski, już są tańce, śpiewy. Przemek ograł w szachy dziewięciu śmiałków. Jest miło, ale dochodzi trzecia nad ranem. Pakujemy się do busa, ostatnie foty, pożegnania i w drogę. Przed nami Winnica.

    09.03.2004 - VINNITSYA (Winnica)

    Podróż przespaliśmy, i dobrze. Na miejsce dotarliśmy przed południem, spotkaliśmy się z Igorem, wydawcą najlepszego ukraińskiego magazynu "Terroraiser", świetnym człowiekiem i organizatorem. Pojechaliśmy do hotelu, potem do stołówki, potem do klubu i znów do hotelu na odpoczynek. Spałem jak dziecko ze cztery godziny, czas jednak na koncert. Dziś grał znany nam już zespół ze Lwowa - Dogma oraz Theatre of Shadows. Scena profesjonalna, światła też, odsłuchy spoko, bębny dobre ale brak pieców. Czas na Mental Demise. Nic nowego tu nie napiszę, zniszczenie i pożoga, Zając wskakuje na Terrorizer, pod sceną amok. Chłopcy z Mental Demise to zawodowcy, zawsze równo, zawsze brutalnie, zero potknięć. Czas na nas, teraz dopiero widzę ile przyszło ludzi, później się dowiedzieliśmy, że było blisko 500 - szok. Na scenie słyszalność niezbyt dobra, odsłuchy bardziej przeszkadzają niż pomagają, ale z przodu jest mięcho pierwszej klasy (dowiedzieliśmy się o tym dopiero po koncercie). Ludzie szaleją, są skoki ze sceny, Zając skacze również kilkakrotnie, wskakuje Saszka na kilka numerów, jest bardzo brutalnie. Pada piecyk, na którym gra Alek, wpina się w linię i tak gramy już do końca. Gramy bis i koniec imprezy. Dziś mieliśmy problem z rozłożeniem stoiska ze względu na policję skarbową, więc Przemek sprzedawał towar dopiero od momentu, kiedy wyszliśmy na scenę. Znów podpisywanie biletów, plakatów, kaset i foty. Spotkaliśmy kolesia z Polski ze Zgorzelca, który studiuje w Winnicy. To był ostatni koncert z Zającem, dziś w nocy miał wracać do domu. Po koncercie odjazd do stołówki i do hotelu. Masa piwa, masa wódki, masa ludzi, opowiadanie kawałów - okazuje się, że znamy te same, co Ukraińcy. Nadszedł czas odjazdu Zająca, była trzecia nad ranem. Nie oznaczało to jednak końca imprezy, jednak musieliśmy ją kontynuować bez naszych przyjaciół z Mental Demise, ponieważ jechali oni do Mołdawii tej nocy na koncert. My nie mieliśmy wiz więc odwołano nasz udział. Okazało się, że włamano się nam do busa i ukradziono torbę. Strata była bolesna, bo w torbie był procesor Festera, mikrofony, equalizer i przewody. Wartość wszystkiego to ponad 700 $. Daliśmy więc chłopakom nasze efekty i pojechali. Tymczasem świtało, a i wódka się skończyła. Poszliśmy do sklepu, później jeszcze raz. Postanowiłem się położyć i właśnie wszedł Igor by zawieść nas na posiłek. Pojechaliśmy więc ...

    10.03.2004 day off (dla MENTAL DEMISE - KISHINEU - MOLDOVA)

    Restauracja była przygotowana na nasz przyjazd, stolik zarezerwowany. Zjedliśmy kultowy barszcz i kotlet z frytkami. Jakoś się jeszcze na nogach trzymałem, łyk piwa i pojechaliśmy zwiedzać okolicę. Pojechaliśmy do muzeum Pierogowa, dziewiętnastowiecznego chirurga, który robił operacje nawet na otwartym sercu. Wyglądał całkiem nieźle jako zabalsamowany. Później do sklepu muzycznego podpisywać płyty - kolejny szok, i faktycznie przyszli ludzie. Później do hotelu i ponownie impreza, jednak w punkcie kulminacyjnym odcięto mi zasilanie, po prostu zgasłem. Ocknąłem się na chwilę w pociągu, później na dworcu w Odessie, drogę do Sewastopola przespałem. Chłopcy mieli ze mną sporo kłopotów, była policja, a Ukraińcy śpiewali na peronie "jebać GKS". Przemek ich nauczył. Po prostu masakra. Nasi przyjaciele z Mental Demise nie mieli w Mołdawii łatwego życia. Kierowca dwa razy przekroczył prędkość, byli ścigani przez policję, nawoływani przez megafony do zatrzymania się, potem policjant z gotowym do strzału kałasznikowem wrzeszczał "dieńgi dawaj", musieli dać. Identyczny scenariusz przeżyli dwa razy. Jak już wrócili na Ukrainę, wyzywali się od Mołdawiaków. "Ty Moldowa" to była najgorsza obelga pod słońcem. Mimo wszystko sam koncert był dobry, przyszło 150 osób. Sprzęt i brzmienie - wypas. Ale Mołdawię przeklinali.

    11.03.2004 - SEVASTOPOL

    Dojechaliśmy wieczorem, a klub okazał się wypasionym nocnym klubem z przeróżnej maści klientelą, metalowców było niewielu, ale ludzie dopisali, było ponad 400 osób. Alek z Przemkiem rozstawili stoisko i powoli towar zaczął się sprzedawać. Sceny nie było, był podest na bębny i małe 60 watowe piecyki Peavey na wysokich sztycach. Okazało się, że jest to festiwal, kapele prezentują bardzo różny poziom, z blisko dziesięciu kapel, tylko trzy były metalowe, nawet miejscowy zespół (nazwy nie pamiętam), zapowiedziany jako death/grind, grał w black-thrashowych klimatach. Dopiero Mental Demise pokazał jak brzmi rasowa brutalna muza, zostawili ludzi w ciężkim szoku, choć grali niezbyt pewnie, nic nie słyszeli ale show zrobili taki jak zawsze, profesjonalny i miażdżący. Nikt się nie bawił wszyscy stali z otwartymi japami, dostępu do muzyków bronili wielcy ochroniarze ustawieni co metr tyłem do nich, co skutecznie ograniczało widok. Później wyszliśmy my i był to pierwszy koncert z Saszką za mikrofonem. Wyszedł w czapce terrorystce, zabrzmieliśmy świetnie, ciężko i brutalnie ale selektywnie, a Saszka okazał się miażdżąco brutalnym frontmanem. Tomek jak zwykle zaszokował wszystkich swoją grą na bębnach. Już zdołał się przyzwyczaić do komentarzy typu "ty nienormalnyj" lub "to co robisz to nonsens". Ludzie zmiażdżeni, zupełnie nie przygotowani na taką muzykę. Dowiedzieliśmy się później, że to pierwszy koncert z udziałem brutalnych kapel w tym mieście. Udzieliłem wywiadu do lokalnej telewizji, Genek był tłumaczem, dowiedziałem się, że rok 2004 jest na Ukrainie "Rokiem Polskim", stąd ten wywiad. Dostałem SMSa od mamy Tomka, że musi wracać do Polski w sprawie egzaminu koniecznego w jego nowej pracy. Sprawa nie do przełożenia. Obliczyliśmy, że dwa koncerty zagramy bez niego. Załamka. Po koncercie pojechaliśmy do sklepu i na prywatną kwaterę na nocleg. Chłopcy z Mental Demise i Tomek poszli spać do dwóch miłych dziewczyn, my z kierowcą, Przemkiem i Edkiem do kwatery. To był najgorszy nocleg w moim życiu, nie było wody, musieliśmy się zachowywać cicho i byliśmy szpiegowani i pouczani. Koszmar. Na szczęście noc minęła szybko i szybko się wynieśliśmy.

    12.03.2004 day off

    Pojechaliśmy do chłopców z Mental Demise, zjedliśmy śniadanie, parę miarek zajebistej czarnej wódki krymskiej i ruszamy zwiedzać Sewastopol. Świetne miasto, morze, podróż promem, żegnamy dziewczyny i ruszamy do Ewpatorii. Po drodze zatrzymujemy się na wzgórzu Sapun, które zostało zamienione w muzeum, a podczas Drugiej Wojny Światowej toczyły się tam krwawe boje. Sporo sprzętu, haubice, czołgi i obowiązkowa wódka i toast za poległych. Taka tradycja. Robi się późno, ruszamy więc dalej, nocleg mamy u Sergeja z Mental Demise, a po drodze wstępujemy do kompleksu wypoczynkowego "Słoneczko" gdzie odbywa się letni festiwal METAL HEADS MISSION, gdzie mieliśmy grać w zeszłym roku ale mieliśmy kłopoty personalne. Może w tym roku się uda. Docieramy do Ewpatorii, jemy dobrą gorącą kolację, kąpiel i spać. Sergeja młodszy brat jest dj'em w miejscowym klubie, więc Sergej z Saszką idą się zabawić. Pobawili się, bo następnego dnia przespali całą podróż.

    13.03.2004 - DNIPROPETROVS'K (Dniepropietrowsk)

    Wstajemy, jemy znakomite śniadanie i w drogę, przed nami ponad 500 kilometrów. Po drodze mijamy stepy, morze Czarne, morze Azowskie. Chłopaki z Mental Demise kupują suszone ryby, morskie Byczki. Wali smrodem cały bus, dla nich rarytas, dla nas ohyda. Ponoć najlepiej smakują z piwem. Alek spróbował ikry (nie mylić z dobrze wszystkim znanym kawiorem) przy jednym z przydrożnych straganów i o mało pawia nie puścił. Wkrótce wyjeżdżamy z Krymu, mijamy Dniepr w Zaporożu, progi na Dnieprze robią wrażenie. Docieramy do Dniepropietrowska, klub jest wielki, przypomina aulę. Ludzie dopisali w ilości jakieś 350 osób. W garderobie kultowy posiłek: sało, chleb i piwo. Alek z Przemkiem rozkładają kram. Sprzęt za cichy w stosunku do wielkości sali. Grają poszczególne kapele, słychać niewiele. Sergej i Jurko są zawodowcami, jeśli chodzi o nagłaśnianie, biorą sprawy w swoje ręce i wyciągają maks z tego sprzętu. Mental Demise brzmi już nieźle. Na scenie żywioł, pod sceną też, znakomity set, jak zwykle zresztą. Później kolej na nas, słyszalność na scenie niemal zerowa, odsłuchy działają ale wszystko trzeszczy, podobno z przodu jest dobrze, podobno, bo tu przody są z przodu. Saszka spisał się bardzo dobrze, Tomek jak zwykle przykuwał uwagę nietuzinkową grą na bębnach. Ludzie pod sceną szaleni. Bis i schodzimy. Znów tłum ludzi, rozdawanie autografów, zdjęcia, wywiad do zina. Towar ze stoiska schodzi dobrze, skończyły się kasety Parricide. Mamy tu zapewniony nocleg ale decydujemy się na wyjazd do Lisiczanska, miasta skąd pochodzi cztery/piąte składu Mental Demise.

    14.03.2004 - LUGANS'K

    Nad ranem docieramy do Lisiczanska, tu się dzielimy i tak ja, Tomek i Alek idziemy do domu Genka, Przemek i Edek do Sani - Festera, kierowca i Sergej do Jurka. Mamy czas, by wziąć kąpiel, zjeść ciepły posiłek (kultowy barszcz i warienniki, czyli pierogi z ziemniakami i serem) oraz nieco się zdrzemnąć. Wieczorem ruszamy do odległego o 70 kilometrów Luganska. Tu okazuje się, że koncert odbędzie się w sali widowiskowej w szkole, sprzęt jest niezły, piece kiepskie, na próbie decydujemy się grać z linii. Ludzi przybywa, Przemek z Edkiem rozstawiają stoisko. Chcemy udać się do sklepu ale nie ma szansy wydostać się z klubu, jest taki napór ludzi. Dostaliśmy garderobę w klasie lekcyjnej, zaczyna się koncert, najpierw kapela punkowa, później legenda ukraińskiego podziemia Datura, dobry brutalny koncert, muza w klimacie Deeds of Flesh. Na scenie Mental Demise, ogień jak zwykle, żywioł jak zwykle. Chłopcy są tutaj u siebie, mają tu ogromny szacunek. Ludzie szaleją, sala pełna, nawet popa widziałem, który przyszedł z dzieckiem, bawił się znakomicie. Czas na nas, Saszka wychodzi bez czapki, przedstawia nas i jedziemy, słyszalność dobra, brzmienie z przodu dobre, wszystko mija szybko, na scenie jest bardzo gorąco, reakcja ludzi świetna. W połowie setu na scenę wchodzi gość i wręcza mi karteczkę, napis brzmi - "powiedzcie coś po polsku" biorę mikrofon i coś tam mówię, pod sceną śpiewają "jeszcze Polska nie zginęła", miazga po prostu. Kończymy, jeszcze tylko bis i schodzimy. Zwijamy stoisko, rozdajemy autografy, robimy foty, to ostatni koncert z Tomkiem, następne dwa gramy z bębnami z płyty. Idziemy do naszej garderoby, wkrótce wjeżdża jedzenie, zajebiste zapiekanki i gorzałka. Zsunięte są ławki, na stole kiełbasa i panienka z gwizdkiem sędziego przywołująca przy jego pomocy do porządku i zawiadująca wódką, kiełbasę kroi brzytwą, a wszystko to w sali lekcyjnej, na ścianie tablica, napisy "Ypok 1, Tiema: brutal death/grind w Ukrainie", obok tablica z hymnem ukraińskim - masakra. Okazało się, że na koncert przyszło blisko 1000 osób ale wszyscy nie weszli, po prostu się nie zmieścili, w pewnym momencie ochroniarze powiedzieli stop, reszta do domu, no szok po prostu. Wsiadamy w busa i wracamy do Lisiczanska. Kierowca myli drogę i w rezultacie robimy 120 kilometrów zamiast 70ciu.

    15.03.2004 day off

    Wstaliśmy około południa, Genek przyniósł bilet dla Tomka, który o 14tej miał pociąg do Kijowa. Wkrótce pojechał. Przed nim 33 godziny drogi do domu, na szczęście tylko jedna przesiadka. Zjedliśmy kultowy barszcz z kultowym sałem i niemniej kultową cebulą oraz obowiązkowym chlebem. Potem kotlety z ziemniakami i ogórkami małosolnymi oraz chlebem. Wieczorem mieliśmy wieczorynkę (po prostu imprezę wieczorem w knajpie), było więc nieco czasu. Obejrzeliśmy u Genka "Ogniem i Mieczem" w polskiej wersji językowej na DVD, super - tak daleko od domu. Nadchodzi wieczór, idziemy do knajpy, mamy tam specjalne fory. Lokal zwykle zamykany o 8mej jest otwarty tylko dla nas i to aż do zwałki. Tym razem pijemy piwo, jest dobre, świeże, nie pasteryzowane, jakiego w Polsce już od lat nie ma. Cena miażdży - 60gr za pół litra. Na stół znów wjeżdżają byczki, a więc smród zalał całą knajpę, jest wędzona ryba i świetne suchary. Impreza rozwija się dobrze, są już wszyscy, chłopcy przyszli ze swoimi dziewczynami, wszystkie piękne. Drogi do domu Genka już niestety nie pamiętam.

    16.03.2004 - KHARKIV (Charków)

    Opuszczamy gościnny Lisiczansk, przez dwa dni Genek i jego urocza dziewczyna Marika rozpieszczali nas, dzięki za wszystko przyjaciele. Jedziemy do Charkowa, dziś bardzo ważny koncert, a my nie jesteśmy już Parricide, tylko jakimś projektem. Gramy bez pałkera, bez basu, z wokalistą ukraińskim, kiszka po prostu. Organizator jest niezadowolony i jest to zrozumiałe. Klub jest wielki i profesjonalny, sprzęt zawodowy, piece, odsłuchy i światła, wszystko miażdży, ale wiem, że my dzisiaj nie zmiażdżymy. Okazuje się, że tego dnia jest jeszcze jeden koncert w innym miejscu, a tu w klubie będą grały kapele ultra prawicowe, co według miejscowych, tłumaczy niską frekwencję. Było około 150 osób. Mamy dwa wyjścia; albo nie gramy wcale albo gramy w takim składzie, w jakim możemy. Organizator - Dima (przy okazji menedżer kultowej hordy Nocturnal Mortum) decyduje; grajcie, ale bez barabanów (bębnów) zagracie pierwsi. Nie ma problemu, gramy pierwsi, i brzmimy bardzo dobrze i potężnie, bębny obsługuje Genek przy konsolecie, na wokalu Saszka i Sergej, robią straszne zamieszanie, ratują nasz koncert. Zajebiści kolesie, dzięki nim jakoś się obroniliśmy. Następny grał Runes Of Dianceht, swastyki na gitarach, koleś krzyczał ze sceny "sieg", kolesie pod nią odkrzykiwali "heil" i prawe ręce w górę. Pierwszy raz coś takiego widziałem. Później Astrofaes, również black metal ale mniej nazi, makijaże i szybkość. Później Mental Demise brzmienie super na scenie żywioł ale nie są zadowoleni, nie wiem dlaczego. Na stoisku spory ruch, idziemy z Dimą do baru, tam poznaję chłopaków z Nocturnal Mortum, pijemy wódkę, później pękają trzy flaszki zajebistego koniaku, który jest zmrożony i pity z sokiem. Świetny barman zna masę sztuczek, miło popatrzeć jak nalewa sok i koniak. Później do busa i na nocleg do dziewczyn plus cała ekipa z Nocturnal Mortum i Astrofaes, kolacja wypas, pieczony kurczak w ilości ogromnej i masa wódki. W rogu stoi szafa, a w niej wielki pyton łyka króliki bez popitki. W życiu tak wielkiego gada nie widziałem. Alek z Genkiem idą spać do busa. Z Przemkiem zasypiamy na kanapie, wstaję połamany.

    17.03.2004 - ZAPORIZHZHYA (Zaporoże)

    Wstaliśmy rano, resztka kurczaka, herbata i został jeszcze litr wódki. Przyda się by utopić łzy po koncercie, kolejnym bez Tomka i Zająca, na szczęście ostatnim wybrakowanym na trasie. Zatrzymujemy się w barze na kultowe ... wiadomo co. I ruszamy do Zaporoża. Okazuje się, że kierowca znów gubi drogę, pojechaliśmy w przeciwnym kierunku około 40 kilometrów. Ale mu się dostało od chłopaków, jechali już po nim bez żadnych ogródek. Dotarliśmy w końcu do klubu, który okazał się domem kultury. Garderobę mieliśmy w sali baletowej z lustrami i barierkami. Sprzęt słaby, przody z tyłu, ludzi ze dwie i pół setki. Grają poszczególne kapele, w końcu czas na Mental Demise, jak zwykle profesjonalnie, żywiołowo, dźwięk niezły ale trochę trzeszczy. Czas na nas, słyszalność zerowa, za mikrofonem Sergej, wokalu nie słychać. Genek obsługuje bębny, ale występują kłopoty, discman coś tam przerywa, gramy nierówno, w końcu dźwięk się stabilizuje i jakoś kończymy ten nieudany set, ale jesteśmy strasznie niezadowoleni. Koncert jest filmowany do lokalnej telewizji, a tu taki syf. Ludzie bawili się świetnie, ale my wiemy, że to nie było to, co chcielibyśmy im dać. Później udzieliłem wywiadu do telewizji, a Genek jak zwykle był tłumaczem. Przemek tego dnia sprzedał sporo stuffu, co było zupełnie nie do przewidzenia. Za chwilę zaczęła się impreza w naszej sali baletowej, kiełbasa, wódka, nasz litr z Charkowa też się przydał, skuliśmy się dość porządnie. Później w busa i do Kijowa, wszyscy poza kierowcą zasnęli, do Kijowa jest 500 kilometrów, na rano będziemy na miejscu.

    18.03.2004 - KYIV (Kijów)

    Wiele godzin później, gdy przebudziłem się w busie, a było już jasno, zobaczyłem drogowskaz i okazało się, że do Kijowa mamy 395 kilometrów. Kierowca zboczył z drogi i okazało się, że jeździliśmy ponad 300 kilometrów wokół Zaporoża. Teraz dopiero zaczęła się jazda na kierowcę, mieli chłopcy używanie. Za kierownicę wskoczył Jurko i po południu dotarliśmy w końcu do Kijowa. Z Genkiem i Saszką zapragnąłem zwiedzić sklepy militarne w Kijowie, byliśmy w dwóch. Masakra, można nawet kupić kałasznikowy, pepesze, maximy, wszelkie insygnia z drugiej wojny światowej, wypas ale ceny wyższe niż w Polsce. Klub jest domem kultury, ale sprzęt jest bardzo dobry, promocja koncertu też, plakaty wydrukowane na kredowym papierze. Wkrótce Edek z Alkiem jadą na dworzec kolejowy odebrać Tomka i Zająca. Reszta idzie się umyć po męczącej podróży. Wkrótce witamy się z Tomkiem i Zającem. Zając przywiózł polskie pieczywo i kiełbasę, po prostu miód w gębie. Rozstawiamy stoisko, towar schodzi jak burza, to najlepsze miejsce na trasie pod względem sprzedaży. Zaczyna się koncert, ludzie dopisali - przyszło blisko 600 osób. Z kapel zapamiętałem zespół, z którym już graliśmy w Charkowie, mianowicie Tessaract z dziewczyną na wokalu. Dość brutalny ten jej wokal, muza taka sobie ni wolna ni szybka, średnio brutalna ale panna dość wyrazista na scenie i bardzo aktywna w odróżnieniu od reszty jej kumpli z kapeli. Oczywiście Mental Demise z doskonałym brzmieniem, a na scenie masakra, pod sceną również, Zając wskakuje na cover Terrorizer, bardzo dobry set, schodzą zadowoleni. Wychodzimy, piec na którym gram przesterowuje i nic nie da się zrobić, poza tym okrutnie sprzęga. O.K. zaczynamy, nareszcie w pełnym składzie, na scenie słyszalność dobra, reakcja ludzi doskonała, mimo, że tego dnia grało siedem kapel i wszyscy są już zmęczeni. Na scenie jest strasznie gorąco, pot po prostu zalewa mi oczy, kapie z łokci, koszmar. Koniec setu, jeszcze bis i schodzimy. Nie mam nic suchego na sobie, piwo się skończyło, podpisujemy plakaty, płyty, robimy foty z maniakami, powoli się pakujemy i ruszamy na nocleg. Tomek z chłopakami z Mental Demise do jakiegoś kolesia, ja, Przemak, Alek, Zając i kierowca do Edka. Tam dobra gorąca kolacja, 0,75 litra Miarkow na sen, zasłużony prysznic i spać.

    19.03.2004 - GOMEL (Homel) Białoruś

    Rano, pakowanie, później po resztę chłopaków i na granicę. Dotarliśmy tam około 15tej. Dobry czas wydawałoby się, ale okazało się, że kierowca nie dopełnił formalności związanych z licencją na przewóz osób przez granicę. Edek dzwonił do firmy, ale szef był pijany, niczego nie załatwił. Mili ukraińscy celnicy przepuścili nas, ale schody zaczęły się po białoruskiej stronie. Edek musiał zapłacić 190 $ za kwity dla kierowcy, a i tak trzymali nas na granicy około 7 godzin, piesek szukał narkotyków, później staliśmy bez celu i przyczyny. W końcu pozwolono nam jechać. Do Gomela dotarliśmy akurat na koniec koncertu. W lokalu miała być za chwilę dyskoteka, grać nam nie pozwolono. Jemy coś tam w tym klubie, pakujemy się i ruszamy do Mińska. Nocleg w busie gdzieś przy drodze na poboczu nie należał do najbardziej udanych na trasie.

    20.03.2004 - MINSK (Mińsk) Białoruś

    Rano docieramy do Mińska, na peryferiach czekamy na organizatora. Jest po dwóch godzinach. Jedziemy do stołówki na michę. Później na kwaterę. Kwatera wypas, telewizor, kuchnia, łazienka z ciepłą wodą. Czas na relaks. Później do klubu. Klub też wypasiony, sprzęt znakomity, dźwięk, masa ludzi, ponad 600 osób. Bawią się świetnie, na scenie przeważa black metal i heavy metal. W końcu wychodzą chłopcy z Mental Demise, z takim brzmieniem jeszcze ich nie słyszałem. Zając wskakuje na Terrorizer. Doskonały show, światła, perfekcyjne wykonanie, schodzą bardzo zadowoleni. Zaraz po nich instalujemy się na scenie, na scenie komfort jak rzadko, wszystko słychać, ludzie reagują znakomicie od pierwszych dźwięków. Atmosfera jest świetna, kończymy, jeszcze tylko bis i schodzimy, to był zdecydowanie najlepszy koncert na trasie. Podobno brzmieliśmy bardzo dobrze. Po nas gra jeszcze miejscowa gwiazda heavy, power metal, są bardzo profesjonalni, ale ludzie masowo wychodzą. Grają cover Kinga Diamonda, wyszło świetnie. Stoisko funkcjonuje tylko podczas naszego występu ze względu na policję skarbową i groźbę konfiskaty towaru. Sprzedaje się kilka koszulek i płyt. To był dobry dzień. Pakujemy się do busa i ruszamy na zakupy, to nasza zielona noc na trasie, więc trzeba kupić jakiś alkohol. Genek protestuje przeciw zakupom białoruskiej wódki, ukraińska jest tu trzy razy droższa niż na Ukrainie. Nie mamy kasy, kupujemy białoruską. Wracamy na kwaterę, jemy pierogi, a za chwilę ja z Zającem oraz Genek i Saszka z Mental Demise idziemy do studia radiowego udzielić wywiadu na żywo. Kawał drogi piechotą, ale na miejscu okazuje się, że warto było. To nowe studio radiowe, pomieszczenia i sprzęt - wypas. Siedzimy tam z pół godziny, prowadzący nie zauważa światełka, i słówko "blat" (kurwa po polsku) idzie w eter, jest kupa śmiechu. Pogadaliśmy i wracamy na kwaterę. Właśnie w TV na rosyjskim kanale leci jedynka "Psów", wersja totalnie zwalona poprzez ugrzeczniony dubbing, porażka. Zero kurwa...- kurwa! Wsiadamy do busa i jedziemy na Ukrainę, zaczyna się ostatnia impreza na trasie, ale wcale nie jest wesoło, jutro wracamy do domów.

    21.03.2004 - LUTS'K (Łuck)

    Rano jesteśmy na granicy, znów kłopoty, ale udaje nam się po trzech godzinach wjechać na teren Ukrainy. Zatrzymujemy się w sklepie, nareszcie, pierogi, żiwczik (najlepszy napój jabłkowy na świecie, tani jak wszystko tutaj i bez konserwantów jak wszystko tutaj) oraz słodkie bułki z kefirem (tu przypomniał mi się polski kefir jakieś 15 lat temu jak go jeszcze w szklanych butelkach sprzedawano). Wjeżdżamy do Łucka, mamy problem ze spotkaniem organizatora, ale poznaje on Zająca przez okno busa i jedziemy do klubu, który okazuje się szkołą. Znów dostajemy garderobę w sali lekcyjnej. Tego dnia bardzo się śpieszymy, chcemy zagrać pierwsi przewidując kłopoty na granicy polsko - ukraińskiej. Przemek rozstawia stoisko, już widać ludzi w koszulkach trasowych, ludzi przybywa. W sumie przyszło prawie 300 osób. Udaje się nam wynegocjować z organizatorem, że zagramy jako drudzy. Pierwsza kapela gra coś jak nu metal z gramofonem i innymi przeszkadzajkami, ale z fajną panną. Później my. Wiosła z linii, odsłuch przeszkadza, ale zaraz na pierwszym numerze dźwięk się stabilizuje, słyszalność niezła, ludzie pod sceną bawią się świetnie, koncert filmuje lokalna telewizja. Saszka wchodzi na scenę i z Zającem śpiewają "...But Sick". W pewnym momencie robi się tłoczno na scenie, to wpadają na scenę chłopcy z Mental Demise w samych bokserkach i walą łbami, totalny odjazd, ale zamieszanie, ale niespodzianka, ludzie pod sceną w amoku. Koniec, gramy bis i faktycznie koniec, koniec trasy, koniec zabawy. Schodzimy ze sceny, w garderobie z Zającem udzielamy wywiadu dla telewizji, ale jest już przygotowany przez naszych przyjaciół z Mental Demise pożegnalny posiłek, kultowo narezana (pokrojona) kiełbasa, chleb i 11 kubków z wódką. Wszystko to na biurku nauczycielskim. Dziękujemy im za show, jaki nam zgotowali podczas koncertu i przystępujemy do ostatniej, symbolicznej kolacji. Pijemy wódkę, jemy kiełbasę z chlebem, atmosfera jest podniosła. Zżyliśmy się podczas tych prawie dwudziestu dni, wznosimy toasty. Chłopcy z Mental nigdy nie piją przed koncertem, ale teraz sytuacja jest specjalna, dla większości z nich to pierwszy raz. Żegnamy się, pakujemy, żegnamy, masa ludzi na boisku szkolnym, wchodzimy do busa. Odjazd. Edek jedzie z nami. W centrum Łucka robimy zapasy na drogę, kupujemy pamiątki z Ukrainy, głównie wino i wódkę. Na granicę przyjeżdżamy o 21szej, w Polsce jest 20sta, jutro do pracy. Żegnamy się z Edkiem, świetny koleś. Kolejka jest kilometrowa. Dajemy w łapę, wraca celnik Ukraiński i mówi spokojnie "jeszcze dycha" dostaje i już jesteśmy w kolejce na odprawę po polskiej stronie, a tu masakra, wolna amerykanka, wyścigi, a kolejka prawie się nie przesuwa. Granicę przekraczamy po 4tej nad ranem, o 5tej jestem w domu. Witam się z żoną, biorę kąpiel, jem polską jajecznicę z polskim chlebem ,serem żółtym i polskim masłem. O 6stej wychodzę do pracy, koniec bajki, zaczyna się szare normalne życie.

    PODSUMOWANIE

    Była to najlepsza, najlepiej przygotowana trasa, w jakiej nam było dane uczestniczyć. W życiu nie mieliśmy takiej frekwencji i tak doskonałego przyjęcia, w życiu nie rozdałem tylu autografów. W życiu nie widziałem tylu pięknych kobiet, nie wypiłem tyle i tak dobrej wódki, nie zjadłem tyle sała, tyle barszczu i chleba do wszystkiego. Pierwszy raz zapijałem wódkę kefirem - zajebista sprawa, polecam. Pierwszy raz byłem tak daleko od domu. Chłopcy z Mental Demise są świetni, pomagali nam, traktowali jak gości, Genek zrobił nam wszystkie foty koncertowe, pożyczaliśmy sobie sprzęt, wspólnie przygotowywaliśmy posiłki, jedliśmy i spaliśmy i piliśmy. Saszka zaśpiewał z nami 4 koncerty, Sergej dwa. Genek obsługiwał bębny z CDRomu. Gościli nas w swoich domach. Sporo się od siebie nauczyliśmy. Wiem, że jeszcze się nie raz spotkamy i zagramy na jednych deskach. Parę powiedzonek stało się hasłami trasy, jak na przykład: do kierowcy "kak budesz tak jechat do Zimbabwe dojediosz", lub o babci autostopowiczce, której nie zabraliśmy "babuszka w autobusie to nie jest dobrze" lub pochodne "wnuczka w autobusie to jest dobrze". Przeżyliśmy masę zabawnych sytuacji i ogólnie było bardzo wesoło. Było to bardzo ważne doświadczenie, mam nadzieję, że nie ostatnie. Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do zorganizowania tej trasy, głównie Edkowi i Przemkowi, ale także wszystkim lokalnym organizatorom. Igor z Winnicy to przykład profesjonalizmu i serca wkładanego w organizację, pierwszy raz spotkałem się z tak doskonale zorganizowanym koncertem i zapleczem. Dziękujemy naszym kompanom z Mental Demise, z którymi wspaniale spędziliśmy czas, rządzicie przyjaciele. Dziękujemy też wszystkim szalonym maniakom, którzy tak wspaniale reagowali na nasze koncerty, mam nadzieję, że zapamiętacie nas na dłużej. Dzięki!!!
    I to już wszystko, sporo tego tekstu, ale to i tak tylko ułamek tego, co tam przeżyliśmy, jesteśmy bardzo zadowoleni z tej trasy i z faktu, że możemy się tym podzielić na łamach Masterfula. Nie muszę chyba zaznaczać, że ten raport to tylko moje subiektywne odczucia przelane na papier, inni uczestnicy trasy, czy koncertów mogli zapamiętać pewne rzeczy inaczej, co jest raczej naturalne. Pozdrawiamy wszystkich maniaków brutalnej muzy!!!


    autor: Piotr/Parricide


    Dodał: Olo

Najnowsza recenzja

Sovereign

Altered Realities
Co za debiut! Jestem absolutnie zauroczony tym co zaserwowała ta norweska ekipa i absolutnie nie dziwię się, że Dark Descent nie zwlekała z kontraktem. Dotychczasowe doświadczenie muzyków Sover...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...