
Niby jakiegoś szczególnego ciśnienia na następne dokonania Japonic (zredukowanych w międzyczasie do dwóch) nie miałem, ale oczekiwania po ostatnich dokonaniach były u mnie naprawdę spore. Jak to wyszło w praniu? Wrażenia na gorąco prosto z murawy.
The End - Piękny, ponury kawał Doom Metalu. Lubię to.
Rubbish CG202 - Lecimy w blackmetal. To jest nowa koncepcja brzmienia BM. To jest nowa koncepcja sztuki ;)
Abberation - Bardziej standardowy numer. Jest znana z dwójki Deptana Mysz i znów coś tam sobie popiskuje. Średnio-szybkie tempo i mniej CF/HH niż w podobnych kawałkach Girlhammer.
Sober - kolejny powrót Deptanej Myszy w sumie utwór dosyć podobny do poprzedniego, jeno wolniejszy nieco.
Entropy G35 - tutaj mamy najwięcej wczesnego GallCrustHammer obecnego na wczesnych nagraniach. Typowe umpa-umpa w wykonaniu tej kapeli.
Wander - Wsiadamy z powrotem do Walca. Jedzie on niestety wśród raczej monotonnego krajobrazu. Jedzie...Jedzie...Coś kurwa dojechać nie może.
108=7/T-NA - płynne rozwinięcie podróży Walca. Pojawia się zmęczenie i jakieś omamy. Ta prosta szosa zaczyna się coś wydawać coraz bardziej kręta. Wschodzi księżyc i nad głową przelatują nietoperze mieszkające w pobliskich jaskiniach. Nasz Walec jednak dzielnie prze dalej w nieznane mimo, iż coraz bardziej oblepiają go pajęczyny rozpięte pomiedzy rosnącymi drzewami...
Niestety suma sumarum album nie rozwija za bardzo nowofalowo-psychodelicznych motywów, które były w moim odczuciu największą siłą Ill Innocence. Całościowo to raczej regres niestety, tyle że nie da się dwa razy wejść do tego samego ścieku i wobec braku Helhammer, który gdzieś się w międzyczasie rozpuścił nieco nie dając powrócić do źródeł, zespół utracił nieco ze swojej wyrazistości.
Nijaka środkowa część albumu ciągnie go sporo w dół. Nie wiem, gdzie ta drone/psychodela o której wyczytałem w jakiś pierwszych bzdurnych "materiałach prasowych" album jest wszak bardzo zachowawczy. Generalnie rozczarowanie, tym większe, że początek bardzo fajny, a i poprzedni płytex dawał sporą nadzieję na coś unikalnego, ale po ostatnim dziele podejrzewam, że był to szczyt możliwości tego zespołu.
The End?