Norwegia, Norwegia i po Norwegii. A raczej samo Oslo. Powiem krótko - chyba najlepszy city break, jaki miałem przyjemność doświadczyć.
Trochę powodów pozamiastowych, które się na to złożyły: dobre zdrowie, nietypowo wysoka na mnie przed-organizacja i minimalny bagaż (mały plecak - nawet nie jakoś szczególnie pełny), udana pogoda, generalnie super.
Zacznijmy tak: Oslo do zwiedzania jest proste jak drut, chyba najprostsze miasto, jakie odwiedziłem. Najtańszy hostel, jaki znaleźliśmy, znajdował się 7 minut z buta na nabrzeże i w podobnej odległości od większości atrakcji typu Muzeum Narodowe, Biblioteka Narodowa, promy na wyspy itd. Tylko do Folkemuseum było daleko, ale ono ogólnie jest trochę poza miastem. W Oslo jest tak, że bilet na komunikację miejską służy do wszystkiego: autobusy, tramwaje, metro, promy (!) na wysepki.
Transport - fantastyczny. Te promy są genialne. Kupujesz zwykły bilecik jak na autobus i płyniesz na wyspę, prom co 15 minut (!). Te wyspy to zdecydowanie najlepsza natura znajdująca się w okolicy i widać, że zarówno turyści jak i mieszkańcy o tym wiedzą i radośnie tam się wybierają na spacery.
Kasa - jak można się spodziewać - Oslo wymaga worka pieniędzy. Za 5 nocy we dwoje w najtańszym hostelu zapłaciliśmy 2000 zł, fajki 70 zł, bilet jednorazowy 20 zł, znaczące muzea 75-80 zł, nieduży obiad w McDonaldzie 50 zł na głowę, w jakimś lepszym miejscu typu dobry ramen raczej 100 zł na głowę, więc mimo centusiowania szło nam 500-650 zł dziennie, cokolwiek byśmy nie robili, bo jeszcze trzeba kupić jakieś zapasy, pamiątki itd.
Ludzie bardzo przyjaźni - nawet pan z 7eleven zagadywał ot tak, by sobie pogadać. Nie bardzo mi to pasowało do spodziewanego skandynawskiego chłodu, ale może trafiliśmy na wyjątkowych ludzi.
Multi-kulti dość duże - nie wiem, czy to turyści czy mieszkańcy, ale w takim McDonaldzie można się poczuć jak w Afryce łamanej przez Arabię. Im lepszy przybytek, tym wyraźnie włosy konsumentów się rozjaśniają.
Co zobaczyliśmy:
1. Biblioteka Narodowa - ponieważ była wystawa o black metalu ,,Bad Vibes", jak tutaj na forume wskazał jeden z kolegów. Super sprawa tak pooglądać sobie oryginalne listy Deada, nagrania z norweskiej telewizji o procesie Varga i masę innych artefaktów. W dodatku wystawa jest darmowa.
2. Muzeum Narodowe - duże, ale nie przytłaczająco wielkie - z hajlajtów oczywiście ,,Krzyk" Muncha oraz jego ,,Madonna", czyli rzecz znane każdemu fanowi sztuki oraz przede wszystkim jeden ze świętych graali każdego fana muzyki satanistycznej, czyli "Åsgårdsreien" Arbo z okładki "Blood Fire Death" (swoją drogą - "Hammerheart" znajduje się w Manchesterze). Poza tym oddzielny pokoik dla Kittelsena (głównie), którego niestety nie było wiele, ale za to kilka klasycznych black metalowych okładek można tam też znaleźć (m.in. Nokken z okładki Burzum "Thulean Mysteries"). Na sam koniec sztuka nowoczesna, czyli zgniecione kartony po bananach wstawione w ramę za szkło, tak żeby wizytującemu nie było smutno, że to koniec
3. Folkemuseum - poza tym, że jest tam ten cały stave church, to raczej nic rozwalającego mózg. Ot, skandynawski skansen, fajne chatki, fajna huśtawka, ale ogólnie to nie bardzo chciało mi się tam już chodzić i w dodatku sranie mnie strasznie cisnęło. W sklepiku fanty typu sweterek za 2000 zł, niestety nie chcieli naszego samochodu w zamian więc wyszedłem w tej samej bluzie co wszedłem.
4. Hrimnir Ramen - żarciarnia - niby ramen, ale robiony na skandynawską modłę z jakimiś lokalnymi produktami, generalnie wszystko jest kiszone, fermentowane itd. na miejscu, co jest dość niecodzienne. Sam ramen pyszny, fakt, ale trzeba trochę na niego czekać i jest w pizdu drogi (sama zupa 100 zł, jak chcesz coś do tego jeszcze się napić czy deserek, to raczej 200 zł na głowę).
5. Helvete, czyli Neseblod Records - trochę z jakiegoś powodu nie chciałem się tam wybrać i został na koniec, ale myliłem się totalnie - mekka i niezrównane doświadczenie. Mieć przed sobą na wyciągnięcie ręki te wszystkie oryginalne demówki z początku lat 90 i móc je kupić (oczywiście za miliony), to robi wrażenie. Nawet kilka dungeon synthowych kaset się znalazło, aczkolwiek niedużo. Fenriza nie stwierdzono. Zagadałem się z dziewczyną sprzedającą ten stuff tak, że nie zauważyłem kolejki za mną (właściwie to ona się rozgadała). Obowiązkowe zdjęcie z piwnicy przy napisie "black metal" zrobione.
6. Wyspy - szczególnie Gressholmen. Havedoya i Bleikoya są w porządku również, ale w Gressholmen jest jak w raju, albo jak w jakiejś mapie z hirołsów gdzie twórca chciał użyć wszystkich możliwych naturalnych obiektów - naliczyliśmy na tej malutkiej wyspie kilkanaście różnych rodzajów grzybów, masę różnych jagód, kwiatów, no co krok praktycznie to jakiś nowy teren. Ludzi też nie jakoś strasznie dużo. Generalnie fantastyczne miejsce i jedno z moich ulubionych na ziemi.
7. Park Vigelanda - no fajne te rzeźby, ciekawe, zwłaszcza na moście, ale ogólnie to odkrycie, że to najpopularniejsza atrakcja Norwegii, trochę mnie zdziwiło. W klimacie raczej trochę jak Central Park na Manhattanie, masa ludzi, grille, muzyka z głośników etc.
8. Domkirke - słabizna totalna jak dla mnie - weszliśmy i wyszliśmy - jak coś świetnego nam uciekło, to trudno, byliśmy już zmęczeni.
Focie za chwile.