Ale do rzeczy.
Dirge z Francji. RYM twierdzi, że grają atmospheric sludge metal, cokolwiek to znaczy. Trzeba jednak przyznać, że trochę racji w tym sformułowaniu jest, choć oczywiście nie oddaje ten termin całej ich muzyki. Tagi niezbędne do zrozumienia ich twórczości to Neurosis, Cult of Luna, Isis, a także Godflesh. Francuzi w niezwykle zręczny i intrygujący sposób łączą w swojej muzyce sludge, z pierdolnięciem doom metalowym, a to wszystko przeplatają różnymi przeszkadzajkami do tego stopnia, że ich dwie ostatnie płyty można uznać wręcz za post-rockowe, co jednak w tym kontekście nie jest wadą; wręcz przeciwnie, urozmaica to doskonale ich pomysł na muzykę, czyniąc ją przez to dużo ciekawszą i bardziej wielowarstwową.
Powiecie zapewne, że straszne truizmy opowiadam, bo takie coś można powiedzieć o każdym zespole sludgowym. Jesteście jednak w błędzie. Albowiem Francuzi, mimo iż do samych dźwięków podchodzą w sposób zbieżny z Neurosis, to jednak robią to na swój sposób co zdecydowanie słychać. Nie ma tutaj mowy o kopiowaniu czy przeklejaniu pomysłów. Dirge zdecydowanie znaleźli sposób na siebie i wiedzą jak dobrze eksploatować wszystkie zakamarki rejonów około sludgowych. Wiedzą jak przeplatać łomot i hałas, z dobrymi, bardziej nastrojowymi, przejściami, które budują świetny klimat, a całość spinają w pasażach, przy których łatwo wpaść w trans. Teraz może słów kilka o samych płytach:
Dirge – Down, Last Level, 1998

Na tej płycie słychać, że dopiero siebie szukają. Słychać też bardzo wyraźne wpływy Godflesh (nie tylko z powodu braku żywej perkusji), dużo tutaj hałasu i niesamowitych sprzężeń. Cholernie lubię ten album za jego nieposkromioną energię i nietłumiony wkurw, to się po prostu czuje. Ale i na tej płycie nie brakuje już zalążka ich stylu; gitary, mimo iż do najlżejszych nie należą, próbują jednak wygrywać nieco więcej niż proste power chordy, które tak bardzo dewastują słuchacza. Chyba ich moja ulubiona płyta, na równi z krążkiem ostatnim.
Dirge - Blight and Vision Below a Faded Sun, 2000

Do zespołu dołącza żywa perkusja, a panowie konsekwentnie rozwijają pomysły z poprzedniczki, skupiając się jednak na ciężarze, co wychodzi im naprawdę zacnie. Chociaż obiektywnie należałoby pewnie uznać, że ta płyta nie jest może nowatorska, a jedynie niezła. Nie pomaga też fakt, że znam ją w sumie najsłabiej z ich wszystkich płyt, dlatego jej mini-recenzje skończę w tym miejscu.
Dirge - … And Shall the Sky Descend, 2004

Płyta, na której już bardzo wyraźnie słychać ich styl. Jeżeli poprzednia opierała się na ciężarze, którego i tutaj nie brakuje, tak ta płyta stawia na klimat, budowany w różnoraki sposób. Więcej tutaj sampli, smaczków instrumentalnych, skrzypiec czy wreszcie damskiego wokalu (który w sumie jest tutaj tylko smaczkiem) i dużo wyraźniej słychać, że panowie doskonale wiedzą, co chcą przekazać. Osobiście uważam, że ten krążek jest po prostu świetny i po nim Francuzi zasługują, żeby wymieniać ich jednym tchem razem z gigantami z Neurosis (nie, nie przesadzam, chociaż wiadomym jest, iż Neurosis zawsze gra tylko w swojej lidze, cała reszta jest oczko niżej).
Dirge – Wings of Lead over Dormant Seas, 2007

Z tą płytą mam pewien problem. Albo muszę mieć dobry dzień, że jej posłuchać. Jest to naprawdę kolosalne dzieło, dwie płyty, ponad dwie godziny muzyki. Druga płyta przy tym, to jeden, tytułowy utwór. Nie sposób w tak długim czasie cały czas interesować pomysłami, zatem płyta nie jest niestety wolna od mielizn. Chociaż te nie trafiają się znowuż tak często (może w trzecim utworze). Druga płyta za to wynagradza odrobinę znudzonym odsłuchem pierwszej. Trzeba jej (drugiej płyty) słuchać koniecznie w całości, w nocy, w słuchawkach. I bardzo głośno. Wtedy naprawdę można poczuć tę muzykę, zobaczyć wszystkie te krajobrazy tak misternie budowane przez muzyków. Trans jest najlepszym określeniem drugiej płyty, chociaż mam świadomość, że czasami jak się nie ma co napisać, to używa się właśnie tego określenie; jednak uważam, że idealnie oddaje ono zawartość drugiej płyty.
Dirge - Elysian Magnetic Fields, 2011

Dzieło kompletne. Wszystkie najlepsze motywy z ich poprzedniej płyty, tutaj zostały skondensowane, solidnie oszlifowane I tym samym wyszło coś kolosalnego. O ile gotowy byłem już przy trzeciej płycie stawiać ich przy Neurosis (no dobra, trochę za), tak za tę płytę już nie mam wątpliwości. To naprawdę jest poziom światowy, nieosiągalny dla wielu. Doskonałe proporcje ciężaru i klimatu, całość okraszona świetnym brzmieniem. Ta płyta wciąga i to bardzo.
To z mojej strony tyle. Zapraszam do dyskusji.