Nie da się też ukryć, że Ribot zawsze był jakoś tak w cieniu wielkich. Wymieniany w trzeciej kolejności, sesyjny gitarzysta współczesnych mozartów i beethovenów, którego solowa twórczość zawsze przechodziła obok uwagi mediów (nawet tych alternatywnych), a... no kurwa, niesłusznie. Moim nieskromnym zdaniem jest to gość z ponadprzeciętną wyobrażnią muzyczną, że o technicznych umiejętnościach nie wspomnę. Świetnie podsumowują tę ubiegłoroczną płytę słowa Krzysztofa Wójcika:
Tutaj standardowo wrzucę też zajawkę:Prawdopodobnie, żeby rzeczywiście poznać sygnalizowany na początku secret of Marc Ribot’s power, trzeba byłoby spędzić ponad trzydzieści lat na nagrywaniu bardzo pojechanych płyt z najróżniejszymi artystami, mieć sześćdziesiątkę za pasem, umiejętności wirtuoza i muzyczną fantazję niepokornego nastolatka. Prawdziwą przyjemnością jest jednak to, że tej płyty wcale nie trzeba rozumieć, nie trzeba umieszczać jej w kontekstach, bo materiał niezależnie od tego broni się sam.
" onclick="window.open(this.href);return false;