
Jeśli spojrzałbym wstecz na sam początek lat 90-tych, to wśród płyt które odcisnęły na mnie największe piętno, prócz "Human", "Beneath the remains", "Deicide","Harmony corruption", "False" musiałbym umieścić także "Cursed". "Cursed" to właściwie debiut długogrający niemieckich młodzieńców którzy zachwycili się rodzącym się wtedy death metalem, albowiem dwa poprzedzające wydawnictwa to po prostu epki. Jak sobie przypominam, pierwszy raz spotkałem się z tą nazwą w programie Vanessy Warwick na kanale MTV, wtedy, kiedy ta stacja emitowała jeszcze muzykę a nie jakieś badziewiaste programy pseudo rozrywkowe. Kumpel nagrywał na VHS "Headbangers ball" po czym kaseta krążyła wśród spragnionych mocnych wrażeń młodych adeptów death metalowej sztuki. Wtedy też moje gały ujrzały teledysk do "Isolated" i "Sold baptism". Zwłaszcza ten pierwszy, ze swoim mocarnym zwolnieniem i jeszcze lepszą solówką zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Byłem kupiony.
W tamtych czasach niepodzielnie na rynku rządziły kasety z Barona i Taktu, więc po trwających troszkę czasu poszukiwaniach udało mi się dorwać ich nagrania. Wszystko, począwszy od świetnej okładki, poprzez otwierające album złowieszcze intro, na szlagierze "Isolated" skończywszy, który to stał się niemal hymnem moim i kumpla, wszystko to sprawiało, że ten album gniótł nam jaja bez żadnego znieczulenia. Co sprawiało, że "Cursed" tak mocno wbił się w podświadomość metalowej gawiedzi mimo tak ogromnej i trzeba to przyznać, wydającej kultowe w tej chwili materiały, konkurencji? Może fakt, że Morgoth był czymś oryginalnym na tamtejszej scenie - to znaczy, owszem, grali death metal, ale na swoją modłę, nie kopiowali innych, mieli swoją recepturę i chętnie ją wykorzystywali. Ich muzyka zawarta na tym krążku w porównaniu do wcześniejszych epek, okrzepła, stała sie bardziej dojrzała, to już nie tylko samo naparzanie, ale także majestatyczne zwolnienia, doskonałe, chociaż trzeba przyznać, proste solówki, i przede wszystkim to co sprawiało, że włos się jeżył na głowie podczas słuchania - cmentarny klimat.
Muzyka którą znajdziecie na tym albumie nie powala na kolana techniką, nie aspiruje do miana kamienia milowego gatunku, nie jest też pozycją która ze względu na swoją brutalność czy nieokiełznaną szybkość wpisałaby się w annały metalu wyjątkowymi zgłoskami. Nie, death metal który tu usłyszycie, nadal toporny, w średnich tempach, dzisiaj już nieco archaiczny, zachwyca tyle prostotą, co właśnie doskonałym wyważeniem brutalnej muzyki, niezbyt nachalnych melodii, doskonałych riffów , świeżych pomysłów i wspominanego już wcześniej klimatu. To album z którym mam masę wspomnień, a podejrzewam że spore grono czytelników i użytkowników Masterfula darzy go prawdziwym sentymentem. To chyba opus magnum tej kapeli, płyta która pokazała, że Niemcy też potrafią grać taką muzykę i potrafią zaznaczyć swoją obecność na scenie. Szkoda, że nie poszli za ciosem. Wydany później "Odium" jakoś mnie nie zachwycił, albo, by być uczciwym nie trafił do mnie należycie, może musiałbym do niego powrócić i przesłuchać kilka razy. Natomiast "Feel sorry for the fanatic" to bardzo odważny krok w kierunku eksperymentów albo klasyczny przykład znudzenia ciężką muzyką i chęcią grania czegoś nowego, zgodnego z nowymi trendami, tyle że moim zdaniem, eksperyment nieudany. Po tej wątpliwej przygodzie z nieco nowoczesnym i zmieniającym zupełnie profil kapeli brzmieniu, zespół poszedł do piachu.
I fajnie że powrócili - chciałbym usłyszeć na żywo szlagier mojej młodości, czyli "Isolated". Na nowy album jednak nie czekam z niecierpliwością, a jeżeli już jakiś mają zamiar nagrać, to z obawami i niepokojem. Nagrywając album zachowawczy i taki który zadowoliłby fanów, pewnie musieliby stworzyć mieszankę "Cursed" i "Odium", a szczerze powiedziawszy nie wiem, czy mają na tyle sił, by wykrzesać z siebie dobry kawał muzyki. Natomiast jeśli chodzi o opisywany tu album, to radziłbym go mieć w swojej kolekcji, bo w tej chwili to po prostu klasyk, którego wstyd nie mieć na półce, zwłaszcza jeśli ktoś nazywa się fanem death metalu.