
http://www.metal-archives.com/bands/Incest/55130
INCEST "Misogyny" 1992
Pamiętam jak dzisiaj. Walkman, słuchawki, i grudniowa odwilż - mój pierwszy kontakt ze składanką "Brutal Compilation Vol II U.S.A" autorstwa znanego tu i ówdzie Barta C. (z adekwatnym do faktu, że znajdowały się na niej same death metalowe zespoły z USA zdjęciem Euronymousa w kserowanej wkładce) na której znalazły się Blood Duster, Excoriate, Morbius, Pyrexia, Mule Skinner, Phantasm, Excrescent, Cross Fade, Excruciating Terror, Meat Shits, Mortician, Burial, Gruesome Fate, Incision, Disinter, Morgion, Immortal Fate i Mortician. Dziś sam jestem dziadkiem...
Ale ja nie o tym. Trzeci numer kasety. Niby zwykłe intro/przerywnik z nawiedzonymi klawiszami. Nagle dochodzi do tego nieludzki wrzask, Silence! In Darkness! In Death! Cośtam! Darkness! I tak cały numer. Żadnych gitar, żadnego death metalu. Był to zespół INCEST z Texasu i numer "Absorbing The Sadness". Nie mogłem o tym kawałku zapomnieć.
Trochę się naszukałem zanim zdobyłem ich jedyne demo - "Misogyny" na kasecie. Cztery numery wyrwały mnie z butów. Wspaniały death metal, niedaleki dokonaniom Morbid Angel, Necrovore, Nocturnus (klawisze), ostatnio odkrytego przez publikę (i przeze mnie) Timeghoul + momenty kojarzące się z Burzum, a wszystko to z jednym z najmocniejszych, najbardziej histerycznych, patologicznych, nieludzkich i rzygających wokali w historii tej sceny (autorstwa Agonacesa Raya Fausta).
Gdyby się nie rozpadli... Gdyby nagrali płytę... Gdyby... W sumie nie wiadomo, ale podejrzewam, że byłby to kult ponad kulty.