
W zasadzie nie bardzo chce mi się już na masterfulu zakładać tematy o bardzo dobrej muzyce, ale tym razem zrobię wyjątek. Będzie to też swego rodzaju papierek lakmusowy, jeśli chodzi o kondycję samego masterfula.
Gnod poruszał się po tylu stylach, że właściwie swoim dorobkiem mógłby obdzielić setki innych zespołów, zaczynając od ambientów poprzez noise, psychodelę, na rocku kończąc. Nowa płyta to KOLOS trwający prawie dwie godziny, który równie dobrze mógłby nagrać ZORN albo PAINKILLER. Kilka numerów może także przywoływać na myśl Billa Laswella. Krótko pisząc, płyta jest w chuj wymagająca i śmiem twierdzić, że w obecnych czasach, nagrywanie utworów powyżej 15 minut graniczy z muzycznym samobójstwem. Teraz liczą się raczej chwytliwe szybkie strzały, dlatego samo budowanie atmosfery i utrzymywanie jej przez niemal 120 minut w przypadku "Infinity Machines" to ciężka próba dla słuchacza.
Nie będę wam streszczał całej płyty, bo w tym przypadku każdy zinterpretuje ją po swojemu. Dodam tylko, że jeśli ktoś lubi Lyncha, a z muzyki: Guapo, "Bitches Brew", Throbbing Gristle i artystów wymienionych wyżej, nie powinien być "Infinity Machines" zawiedziony.
Spodziewam się w temacie Longinusa, Drona, Vulture pewnie z przekąsem stwierdzi, że plumkanie, Harlequin kupi album i sprzeda po trzech miesiącach. Reszta niech żałuje. Nic lepszego w tym roku nie wyszło.