MALIGNANT TUMOUR, CHORZÓW, LEŚNICZÓWKA, 02.04.16

zareklamuj koncert / wrazenia z koncertow...

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed

ODPOWIEDZ
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15789
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

MALIGNANT TUMOUR, CHORZÓW, LEŚNICZÓWKA, 02.04.16

04-03-2016, 10:20

Wiem, że dla co poniektórych daleko, ale są również osoby ze Śląska i być może będą zainteresowane tym koncertem. A okazja ku temu to urodziny Bottom, kapeli, która dała czadu podczas gigu z Spasm i Nuclear Vomit. Tym razem doborowe towarzystwo będą uzupełniać:

Malignant Tumour
The Dead Goats
Nuclear Vomit
Ass To Mouth
Straight Hate
Junk Fuck Militia
Abnormal Sickness
Bottom

Początek godz. 18, koniec trudny do przewidzenia. Cena jeszcze nieznana, ale podejrzewam, że nie będą to jakieś straszne pieniądze.
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15789
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: MALIGNANT TUMOUR, CHORZÓW, LEŚNICZÓWKA, 02.04.16

02-04-2016, 12:53

Ominął mnie wczorajszy koncert Nile, więc trzeba sobie to jakoś odbić, tym bardziej że cena biletu wynosi 20 złociszy. Jak urodziny, to urodziny, pewnie bedzie uroczysty apel, kwiaty, laurki, wspólne śpiewanie sto lat i szampan Piccolo.
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15789
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: MALIGNANT TUMOUR, CHORZÓW, LEŚNICZÓWKA, 02.04.16

02-04-2016, 17:24

Konfetti jest? Jest. Płyty przesłuchane? Jawohl. Zaproszenie? Po chuj, to akurat niepotrzebne. Dobry humor? Jest. Czas się zbierać, Panowie...
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15789
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: MALIGNANT TUMOUR, CHORZÓW, LEŚNICZÓWKA, 02.04.16

03-04-2016, 12:03

Na plakatach wśród patronów medialnych widniało wśród innych też logo Masterful Magazine, więc z początku kombinowałem, że może wezmę słoik ogórków i jakoś wkręcę się na tą zacną imprezę - trzasnę relację jak to było towarzysko sympatycznie, alkoholowo beztrosko, a muzycznie bardzo dobrze, ale raz, że nie miałem ogórków, dwa , to można było znaleźć w tłumie godnego następcę króla. Ale to tak na marginesie, nawet gdybym te ogórki miał, to zanim bym doszedł do klubu, to pewnie bym je zeżarł, bo miejsce to usytuowane było w samym środku chorzowskiego Central Parku ;-) Miejsca może niekoniecznie strasznie dużo, ale wystarczająco by pomieściły się wszystkie kapele, a także swoje kramy rozłożyli Przemek z Mad Lion i Wojtek z Deformeathing, dzięki którym mogłem uzupełnić swoją kolekcję o kilka płyt a ich konto zasilić moimi zaoszczędzonymi dukatami. No dobra, zacznijmy ten grindowo deathowy maraton.

Jak już wspomniałem, trzeba było do klubu troszkę drogi doczłapać, a że o dziwo, seans tej muzycznej masakry rozpoczął się punktualnie ( Ło matko jezusowa, punktualnie o 18!) to spóźniłem się jakieś pół godziny z okładem. W takim wypadku przeoczyłem występ grindowego Abnormal Sickness, który zapewne zaprezentował publiczności całą zawartość swojej płyty i pewnie kilka kawałków promocyjnych z nadchodzących splitów, hehhe... cóż, nie można mieć wszystkiego, raz już ich widziałem jak grali przed Squash Bowels i zapewne dali radę. Następnie na deskach zaczęli instalować się kolesie z Junk Fuck Militia, którzy wystąpili bez basisty. Do moich uszu dobiegł w miarę szybki grind, ale jak to bywa w przypadku kapel rozpoczynających, pojawiły się drobne problemy techniczne. A to wysiadł mikrofon, a to brzmienie nie takie, przez co ich występ stracił nieco na mocy. Źle nie było, rzekłbym - poprawnie. Każda z kapel miała jakieś 40 minut na zaprezentowanie się chorzowskiej publiczności po czym grzecznie schodziła ze sceny.

Zaraz po nich zainstalowała się kolejna załoga, która borykała się z bolesnym brakiem basisty. ( Pomór czy epidemia jakaś?) Niebawem wydadzą swój pełny debiut u Wojtka z Deformeathing, a mowa oczywiście o Straigh Hate. Cóż tam mogliśmy usłyszeć... z tego co pamiętam to nawet dość dobry grind, na moje pokaleczone ucho lepszy od swych poprzedników, wokalista dość mocno zaangażowany, biegał, skakał, wrzeszczał do mikrofonu, ludzie się nawet rozruszali, wszak piwo zaczęło powoli działać... miło się ich słuchało, nawet się pokuszę ich sprawdzić jak wydadzą pełniaka.

Kolejna odsłona to kapela dla której w głównej mierze tu przyjechałem - zaprezentowali się jako pierwsza kapela którą widziałem tego wieczora z basistą - Ass to Mouth. Tych sympatycznych panów widziałem dobre kilka lat temu, bodajże jeszcze przed albo krótko po wydaniu debiutu, więc sporo się u nich zmieniło. Zresztą, zmiany są dość świeże, bowiem w Chorzowie zaprezentowali nowego wokalistę, który zagrał z nimi dopiero trzeci koncert! Nowy wokal gardło ma zdrowe, na scenie prezentuje się jak rasowy pojeb, więc wszystko w jak najlepszym porządku. Zespół okrzepł, widać że są dobrze zgrani i na żywo potrafią niszczyć tak samo, jak na kapitalnej płycie "Degenerate". Jeśli jeszcze ktoś nie widział ich na żywca, cóż, to nie wstyd, polecam się wybrać, natomiast jeśli ktoś zna, ale olał ich występ z jakichkolwiek powodów, powinien spłonąć rumieńcem wstydu. Bo jak można nie cieszyć mordy, kiedy na żywo prócz kilku starych kawałków można było usłyszeć wszystkie moje ulubione kawałki z "Degenerate"???? Jeden z najlepszych występów wieczoru, mówię całkiem poważnie. Ach, byłbym zapomniał - usłyszałem tego wieczora także trzy nowe utwory które pojawią się na nowej płycie, która zostanie wydana chuj wie kiedy, jeśli trzymać sie terminologii zespołu. Mam nadzieję, że wkrótce uraczą nas tym materiałem, bo na żywo kopało to dupę zawodowo.

Potem przyszła kolej na solenizantów. Stuknęło im 21 lat, więc są pełnoletni pełną gębą, dlatego też mogą sobie pozwolić na spożycie napojów wyskokowych. Z tego też powodu nie grali na końcu, bo podejrzewam, że niekoniecznie zaprezentowaliby się w pełni trzeźwi. No ale takie prawo solenizanta, więc nie marudzę. Z początku myślałem, że to bedzie kolejna kapela bez basisty, bo zobaczyłem tylko dwóch gitarzystów i perkusistę, którzy przygotowywali się do występu, znikli natomiast gdzieś wokaliści i basista. Już ich posądzałem, że przeholowali z trunkami i właśnie koledzy próbują ich dobudzić, ale okazało się, że oprowadzali kolesi z Malignant Tumour po planetarium. Na próbę zagrali cover Terrorizera, "Fear of napalm", i aż szkoda, że nie zagrali go w całości. Zagrali z przytupem, jeb jeb jeb, kilka prostych i większość zgromadzonych leżała na deskach. Pod koniec seta publika odśpiewała wspólnie sto lat i panowie ustąpili scenę swoich czeskim kompanom tworzącym ten jakże uroczy hałas.

Malignant Tumour. Kapela, która rozpoczynała swój bój przez podziemie od niszczącego grindu, by z czasem odejść nieco od mielonki w kierunku bardziej niezobowiązującym i luzackim. Podejrzewam, że użytkownik Gore Obsessed byłby zachwycony ich wizerunkiem jak i muzyką którą tworzą. Podczas ustawiania brzmienia troszkę wkurzyli akustyka rzucają w jego kierunku hasła typu "ty chuju", albo " nic na scenie nie słychać kurwa"; "jesteś dobry? to ustaw" i tym poodbne, co trochę panowi od gałek napsuło krwi. Koniec końców, jakoś się ustawili, i kazali poczekać publice jakieś cztery minutki. Po czterech minutkach powrócili, całkowicie odmienieni, peruki, sztuczne wąsy, katany z milionem naszywek i old school pełną gębą. I jak nie do końca lubię ich w tym zabawowym image, a płyty z ich ostatnimi dokonaniami goszczą u mnie rzadko, to powiem szczerze, na scenie rozpierdolili. Chamski, toporne, siermiężne, bez jakichkolwiek ozdobników, śmierdzące wódą i piwskiem kawałki rozhulały zebraną publikę. Taki grind'n'rollowe Motorhead... Takie utwory jak "Saddam Hussein is rock'n'roll" na żywo sprawdzają się doskonale, pełna zabawa, luz, i wygłupy na scenie. Zaproszenie tej kapeli to był strzał w dziesiątkę, na serio. Były jaja, i to niewąskie, ale panowie już schodza ze sceny, bo wiedzą, że po nich będą jeszcze grać kolejne kapele. Dali się wywołać na bis, po czym zaprosili zebranych na 25 lecie działalności zespołu w Ostravie - o ile dobrze pamiętam, wystąpią tam 15 listopada (???). Za datę głowy nie dam, ale trzeba będzie pomysleć nad wyjazdem.

Po Malignant przyszła kolej na reprezentantów śmierć metalu made in Szwecja. Z tego co się zorientowałem, sporo osób przyszło właśnie zobaczyć The Dead Goats, mimo zmęczenia ostro ich dopingowali. Ja jednak jakoś tak nieczuło do nich podszedłem - może to przez fakt, że pora była już dość późna, może przez to, że nie do końca mi ta muzyka podeszła, może jeszcze huczało mi w uszach "Saddam Hussein is rock'n'roll"... nie wiem, ale mimo, że od strony technicznej nie można było nic zarzucić, to jednak nie do końca mnie porwali. Było przyzwoicie, może w innych okolicznościach sprawdzili by się lepiej, ale bez większych emocji niestety. Nie rzucajcie we mnie kamieniami, ot, po prostu, nie każdemu wszystko musi się podobać.

Około pierwszej w nocy zainstalowali się miłośnicy trzody chlewnej, po raz kolejny mogłem zobaczyć na żywo jak sie prezentuje Nuclear Vomit. Z przykrością trzeba jednak powiedzieć, że tym razem nie zabili, co skutecznie im się udało chociażby podczas koncertu ze Spasm w lutym. Po pierwsze, pora była już dość późna, ludzie zmordowani muzycznym maratonem, a szampan Picollo o którym wczoraj wspomniałem nie podziałał na wszystkich jednakowo łagodnie. Poza tym, jak zaczęli grać to z początku wszystko sprzęgało, ginął gdzieś wokal Karola, od Grubego wokal był za głośno, gdzieś zanikała gitara, i w zasadzie otrzymaliśmy sporą dawkę łomotu i hałasu, od którego piszczało w uszach i bolała głowa. Akustyk bezradnie rozłożył ręce, panowie wokaliści trochę podkurwieni, bo widzieli i słyszeli co się dzieje, ludzie jakoś do zabawy się nie garnęli... po kilku minutach albo kilkunastu, czas jakoś tak dziwnie płynął, brzmienie się poprawiło, i mogli odegrać swoje mordercze pieśni ku chwale golonki i spirytusu. Było tylko dobrze moim zdaniem, pamiętając jaki rozpierdol zrobili wcześniej spodziewałem się więcej, ale nawet największym kapelom zdarzają się słabsze dni, więc wybaczam.

Potem było pół litra... na scenie oczywiście, ale to była już propozycja dla najtwardszych z najtwardszych, najwytrwalszych i najbardziej niezniszczalnych, szczerze powiedziawszy, nie wiem co też twór o tak bliskiej naszemu sercu nazwie tworzy, ale podejrzewam, że było to coś jajcarskiego na sam koniec imprezy. Cóż, okazało się że nie jestem aż takim twardzielem i nastąpiła moja teleportacja do domu. To znaczy ewakuacja... zresztą nieważne, Nuclear Vomit to była ostatnia kapela którą zobaczyłem wczorajszego wieczoru, albo dzisiejszej nocy, gwoli ścisłości. Zachęcająca cena, fajny dobór kapel, miła atmosfera, cudnie niskie ceny płyt - to wszystko sprawiło, że imprezę można zaliczyć do naprawdę udanych. Cieszy mnie to, że grind core na Śląsku wraca do łask, bo w ostatnich dwóch miesiącach zaliczyłem tutaj cztery koncerty, czemu mogę tylko przyklasnąć. Mam nadzieję, że wkrótce znowu coś będzie grało, bo brakowało mi takich imprez. Dzięki za przeczytanie tej relacji,pisał to stojący na posterunku specjalny wysłannik forume dla Masterful Magazine. Do widzenia państwu.
ODPOWIEDZ