01-10-2017, 23:27
No i po wydarzeniu. Ludzi sporo, wszystkie koncerty się odbyły. Garść uwag:
- Octopussy - takie trochę kwadratowe stare granie, chociaż jakiś feeling panowie mają. Może kiedyś, na razie tak sobie. Nie obejrzałem do końca, bo poszedłem do drugiej sali (tak, festiwal pełną mordą, grali na dwie sceny) na...
- Black Anvil - po tych wszystkich ochach i achach, także na forume, spodziewałem się bardzo dobrego występu i... początek jakoś to nawet potwierdził, mocno, surowo, z fajnym oszczędnym oświetleniem, ale im dalej w las, tym bardziej się nudziłem, a ich czyste wokale są dla mnie na żywo nie do strawienia. Źle nie było, ale tylko gdy szli w napierdalanie, bo w bardziej melodyjnych fragmentach niepokojąco zaczynało to przypominać metal dla nastolatek z problemami emocjonalnymi. Porównując do - umówmy się - nieco podobnego Cobalt, to panowie nawet nie mieli startu. Po zakończeniu występu, fajce i zakupieniu piwa skok do małej sali na...
- Father Murphy - pani i pan, patrzą sobie w oczy, pani obsługuje przeszkadzajki i czasami uderzy w bębenek, pan hałasuje na gitarze, przez co duet mocno zbliża się do sceny drone. Do tego oboje śpiewają. Wokalnie intrygujące, szczególnie pani. Pan wygląda jak Nick Cave dwadzieścia lat temu. Obiecujące, ale jeszcze nie, chociaż w brutalnym, dołującym przekazie przebili Black Anvil wielokrotnie. Uroki festiwalu: oczywiście wokół znajdzie się masa ludzi, którzy tuż pod sceną muszą sobie urządzać dyskusje. Kurwa, mają do dyspozycji dwie sale, palarnię, przestrzeń przy merchu i obszerne podwórko. Przeszkadzało to trochę. Temat jeszcze powróci, podobnie jak sami muzycy.
- Spoiwo - takie tam postrockowe pitolenie. Niby wszystko poprawnie, ale ja już to słyszałem, chociaż z płyt w ogóle nie słucham takiej muzy, a na żywo Spoiwa jeszcze chyba nie widziałem. Przejadło się, i tyle. Wracamy do małej sali na główną atrakcję, czyli...
- Jarboe - Mocno już podstarzała, ale wciąż w formie; dostała kwiatka od fana na samym wstępie - miły akcent. Na scenie z muzykami Father Murphy. Trzeba było chwili, żeby wgryźć się w ten niełatwy występ, ale jak już złapało, to mocno. Wokalnie wspaniale, klimat, przekaz, wszystko jak trzeba - koncert wieczoru. Poza ludźmi, którzy znowu postanowili pogadać o dupie Maryni, kefirach (tak kurwa, o kefirach! przypomina mi się przerwana przeze mnie dyskusja o cebuli na koncercie Anneke van Giersbergen) i chuj wie o czym jeszcze. Ale rozumiem, to nie muzyka dla plebsu :D Przynajmniej reagowali na mniej lub bardziej grzeczne prośby o uciszenie się. Plus dla organizatorów (brawo!), że poprzestawiali czasówkę tak, że można było w całości obejrzeć zarówno Jarboe, jak i...
- Furię - Dobrze. To już piąty ich koncert (tak twierdzi mój brat, ja pamiętam tylko cztery, a piąty kończy się gdzieś na Witchmasterze, a Furia pojawia się tylko w pojedynczych obrazach). Dobre brzmienie, dobra setlista (m. in. Opętaniec, Ogromna moc, Kosi ta śmierć, Za ćmą w dym, Zabieraj łapska, Ciało), klimat. Ten ostatni niszczony ponownie przez ble ble ble, dobiegające z każdej strony w spokojniejszych momentach. W takich chwilach rozumiem Plastka. Pod koniec nagle wysiada nagłośnienie - wszystko poza sekcją. Chwila przerwy, naprawy, panowie wracają i kończą. Było OK, ale chyba pora na odpoczynek, jeśli chodzi o Furię.
- Tides from Nebula - nic nie mogę powiedzieć, grali w pełnym składzie, słuchałem ćwiercią ucha i wyszedłem przed końcem, ale chyba nie było źle.
Czekam na trzecią edycję, tym razem z jakimś naprawdę mocnym uderzeniem na koniec, chwała za zebranie tej mocno różnorodnej grupy kapel w jednym miejscu za rozsądną cenę.
Where did we go wrong?
How did we go wrong?