21-10-2017, 16:53
Piątek idealny termin na koncert, THRONEUM w stolicy nie grał od ponad siedmiu lat, więc nie zastanawiałem się ani chwili czy przybyć.
W Voodoo jeszcze nie miałem przyjemności niczego obejrzeć. Ostatni raz byłem w tym lokalu 11 albo 12 lat temu kiedy jeszcze nazywało się to No Mercy (?). Zaliczyłem wtedy kilkanaście browców i chłostę od DEAD INFECTION. Sam nie wiem jak wróciłem na kwadrat.
Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór wydaje mi się, że ostatecznie dotarło nieco poniżej setki osób. Mignął mi Mittloff, był Inferno, któremu podziękowałem za WITCHMASTER i cztery pierwsze albumy AZARATH, na co odpowiedział, żebym ich jeszcze tak szybko nie skreślał. :) Zapomniałem mu cholera powiedzieć, że "Rebel souls" i "Coronation" wpychają się z impetem do TOP 20 polskiego deathu.
Do biletów wziąłem na wejściu nowy numer R'Lyeha wraz z jakąś płytką Kły "Taran-Gai" (będę dziś sprawdzał) i piersióweczką wody brzozowej (666% woltażu), Chwilę później wraz z Konopnickim opróżniliśmy nasze sztuki na stronie. Wcześniej poszło parę piwek. Sprzyjało temu monstrualne opóźnienie, bo grający jako pierwszy ARMAGH zaczął chyba kwadrans przed 21:00, gdzie pierwotnie start zapowiadano na 19:00... Z góry założyłem, że na miejscu zrobię zakupy płytowe i tak dzięki stoisku Old Temple nabyłem ostatni (świetny, jak się właśnie przekonuję) materiał gwiazdy wieczoru oraz (wreszcie!) drugi album chicagowskiego MALAS "Path to Holocaust". Już sprawdzony. Rozpierdala jak debiutancki "Conquest" z 2005 r., o którym gdzieś tam na 85 stronie działu "Opinie o płytach i zespołach" wala się zakurzony wątek założony przeze mnie 29 lat temu. Dzięki Godz of War przytuliłem bardzo sympatyczną kompilację epek nakurwiającego najlepszy thrashcore na świecie pochodzącego z Memphis EVIL ARMY. Nie chcą chuje od 11 lat nagrać drugiej płyty to szpadel im w ryj. Lepszy rydz niż nic.
Wracając do samego koncertu - ARMAGH tworzą bardzo młodzi ludzie, którzy chyba bardzo lubią bardzo stary metal jaki znajdziemy na "Welcome to Hell", "Bathory", "I.N.R.I." i jeszcze 235 innych płytach, których w tym miejscu nie chce mi się przywoływać. Wszystko to doprawione szczyptą wibracji charakterystycznych dla skandynawskiego blacku z połowy lat 90-tych. Na scenie ruch, energia i witalność. Widać, że mają już pewne doświadczenie i wszystko się klei należycie. Koszulki nie kupię, logo nie wytatuuję, być może nie postawię nawet ich nagrań na półce, ale słuchało się z przyjemnością i nie sposób zarzucić jakichś braków. Może tylko charyzma sceniczna nie ta co u wielkich. Być może jest to do nadrobienia.
Występki SACROFUCK i NEKKROFUKK niestety mi uciekły. Piłem i gaworzyłem ze słynną poetką przed klubem, a kiedy wróciliśmy do środka ku naszemu niemiłemu zaskoczeniu produkowali się już Bytomianie. Na szczęście opróżniali dopiero pierwszy lub drugi magazynek, więc na wspomnienie naszego niewątpliwego faux pas nie cisną mi się do oczu łzy. No nic, ważne, że dostałem po mordzie pociskami takimi jak: "Rites of Forefathers", "Infernal Tanks Attack", "Godless Antihuman Evil" czy "Pure Total Death". To wszystko są już prawdziwe klasyki gatunku czy się to komuś podoba czy nie. Na scenie obłędny amok i CHARYZMA, której próżno było szukać u rozpoczynających masakrę warszawiaków. Pod sceną ostry młyn rozkręcony przez kilka osób (zderzenie z tą kolumną niedaleko sceny kiedyś doprowadzi kogoś do zgonu) i barierki rozhuśtane jak w lunaparku. Mogli dojebać jeszcze coś z poniższej listy: "Reign of War", "Black Leather Whore Fucks", "All Fucking Blood Shed", "The Unholy Ones", "Funeral", ale przy takiej dyskografii nie da rady czegoś nie pominąć.
Ogólna refleksja taka: miałem głupie wrażenie, że jest to jednak bardziej elektryzujący publikę zespół. Pamiętam jak w połowie ubiegłej dekady cała masa ludzi się brandzlowała nad ich kolejnymi materiałami, coś dało się jeszcze wyczuć w powietrzu podczas ich pierwszego koncertu kiedy w Progresji supportowali ASPHYX. Teraz widzę, że albo był to klasyczny internetowy szum albo spora część ich fanów wyparowała w taki czy inny sposób. W każdym razie z tego balonu zeszło prawie całe powietrze.
Tuż przed wyjściem złapałem jeszcze w wejściu do sali Tomasza i w związku z motywem na jego t-shircie pogaworzyłem na temat jednego z najgenialniejszych zespołów na świecie, czyli meksykańskiego SARGATANAS. On z kolei powiedział, że SADISTIK EXEKUTION to dla niego absolutny top. Był drugim tego wieczora, po Mr Promińskim. :)
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka: w klubie są dwa oddzielne skrzydła, każde ma swój bar i scenę. Rzeźnia była na prawo, na lewo natomiast miał miejsce jakiś zlot nastolatek. Miałem wrażenie, że średnia wieku wynosi 15-16 lat. Kiedy opuszczałem klub grubo po północy, jako jeden z ostatnich uczestników koncertu, te panienki wciąż bawiły się w najlepsze. Nie było widać, żeby zamierzały nawet pomyśleć o wdrożeniu choćby wstępnych przygotowań do rozpoczęcia procedury zbierania się do wyjścia. Nie wiem czy to kwestia elektronicznej smyczy trzymanej twardą rodzicielską ręką, jaką w ciągu ostatnich kilkunastu lat stał się telefon komórkowy, ale zastanawiające to wszystko z punktu widzenia rodzica, którym jestem.
Only SŁUCHANIE płyt is real!