Świat Bez Końca

Chcesz zaprezentowac zespół, strone... to właśnie tutaj

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed

ODPOWIEDZ
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

01-08-2018, 12:27

Marrakesz, Maroko: Talizmany i Stragany, cz. 2

Obrazek

O tym, jak opuściliśmy Dżami al Fama, po czym zgubiliśmy się w medinie, a następnie znaleźliśmy sklep z amuletami oraz co tam się znajdowało.

Młodych ludzi interesują horrory, a ja byłem młody. Zostałem zaproszony do środka i z zaproszenia skorzystałem. Jak to mówił wielki poeta, nie wierzę w rozum – za to wierzę w czary i zabobony. Wpadłem więc do sklepu jak Alicja do króliczej nory i na drugą stronę lustra. Nie chciałem realizmu, którego tam nie było – chciałem magii, która w tym miejscu lała się ze ścian.

- To są kolce jeżozwierza. Używamy ich jako talizmanu. Obok jego ususzona głowa – puste oczodoły patrzyły na mnie, a otwarty pysk wydawał się krzyczeć.

- Suszona wiewiórka – wskazał kolejny suwenir Pan Szrama. Nie wiedziałem, co można zrobić z suszoną wiewiórką. Rytuały? Położyć ją na środku pentagramu, by przywołać górę orzeszków, albo duchy Chipa i Dale'a?

- To dziecko sowy – faktycznie, ku mojemu zdziwieniu, w małej klatce znajdowała się sowa pigmejka, znana u nas jako sóweczka. Gdy tylko zbliżyłem się, uciekła przestraszona w kąt klatki. Nie stresowałem jej więcej.

- Wąż pustynny – to akurat mogła być zwykła wylinka, ale nie znałem się na tym.

- Wysuszony kameleon. Skorpiony. A tutaj trzymam zęby – otworzył pudełko, które zafascynowałoby dentystę każdego krańca świata – to są zęby lwa. A to geparda. A to lampart.

Zęby lwa były faktycznie imponujące, ale nie kupiłbym ich z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem prawie pewien, że lew nie oddał ich dobrowolnie na fotelu dentystycznym. Po drugie, nie chciałbym odkryć po powrocie, że mój potężny magiczny amulet to tak naprawdę szabla dzikiej świni.

Nie mogłem kupić wiele, biorąc pod uwagę, że praktycznie wszystko i tak zostałoby zarekwirowane na lotnisku. Pożegnałem się więc wzrokiem z sóweczką – zbyt drogą, bym ją mógł kupić i pozwolić odlecieć w ciemność nocy.

Koniec części drugiej i ostatniej.

Obrazek
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

08-08-2018, 15:32

Marrakesz, Maroko: Wyzwanie.

Obrazek

O tym, jak pożegnaliśmy się z Marrakeszem, a następnie podjąłem wyzwanie wiszenia na drążku oraz czy osiągnąłem sukces.

To był nasz ostatni wieczór w Marrakeszu. Po raz ostatni spacerowaliśmy po Dżami al Fama, głównym placu miasta. Ostatnie razy mają to do siebie, że budzą refleksje. Ten wyjazd był skrajnie różny od samotnego wyjazdu sprzed trzech lat, kiedy dojechałem autostopem na Saharę. Byłem lepiej przygotowany, wiedziałem czego się spodziewać i z rozrzewieniem wspominałem wszystkie ośle błędy przeszłości. Popełniłem ich tyle i tak wielkich, że nie miałbym moralnego prawa skrytykować największego błazna, jakiego znam. Tak jak ta sytuacja ze sprzedawcą haszyszu w Tangierze... No, ale to zupełnie inna historia...

Zapaliłem ostatniego, pożegnalnego papierosa marki Marquis, po czym zaczęliśmy opuszczać plac. Na jego skraju znalazło się jednak coś, co przykuło moją uwagę. Dwóch biznesmenów (w Maroku prawie każdy jest biznesmenem, ponieważ prawie każdy prowadzi biznes – nawet jeśli jest to tylko sprzedaż chusteczek) zmontowało drążek do podciągania. Dokoła zgromadził się tłum gapiów, którzy dopingowali wiszącego na owym drążku chłopaka. Próbował być dzielny, ale po chwili puścił rurkę, a gapie zabili brawo.

- Przepraszam, o co w tym chodzi? Można coś wygrać? – spytałem zaaferowany.

- To kosztuje pięć dirhamów (ok. 2 złotych) – odparł chłopak z widowni.

- No dobra, ale co można wygrać?

- Tu jest napisane – pokazał na tabliczkę, z której wynikało, że jeśli wytrzymam 5 minut dyndania na rurce, wygram 100 dh (40 zł).

- 5 minut to kupa czasu, więc zadanie raczej niewykonalne. Prowadzący na pewno wie, co robi, żeby nikomu nie zapłacić – pomyślałem – ale z drugiej strony, pięć dirhamów to żaden pieniądz. Można się zabawić.

Wbrew myślom o zabawie, potraktowałem zadanie podejrzanie poważnie.

- Czy ktoś ma chusteczkę? – spytałem tłum. Ktoś miał. Moje spocone dłonie nie miały szans, jeśli bym ich nie wytarł.

Ściągnąłem buty i włożyłem do nich okulary. Jak na niewinną zabawę, przygotowanie było dość ceremonialnie. A niech tam! Wręczyłem obsłudze pięć dirhamów i podszedłem do drążka.

Hop w górę! Mocny chwyt. Odruchowo zacząłem liczyć sekundy. Już po kilku zrozumiałem, w którym szczególe tkwi diabeł. Dziesięć sekund. Drążek był nienaturalnie gruby, dwa razy grubszy, niż drążek u mnie w domu. Dwadzieścia sekund. Goła rura bez ogumienia nie trzymała dłoni, ba! Ślizgały się na niej – metalu wyślizganym przez kto wie jaki czas dłońmi innych uczestników. Całe skupienie na mięśniach! Trzydzieści sekund. To już nie mięśnie decydowały o chwycie, tylko mokra od potu rurka.

Koniec. Spadłem. Uśmiechnięci gapie zaklaskali, ale ja nie byłem zadowolony. Gdybym tam mieszkał, to znając moje zacięcie, trenowałbym przez rok by wrócić i zgarnąć te 100 dirhamów.

Gdy o tym myślę, nie potrafię się nie uśmiechnąć pod nosem.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

14-08-2018, 18:31

Fez, Maroko: Next time don’t smoke if you don’t want to buy!

Obrazek

Jak niemiłym sposobem uliczny sprzedawca haszyszu próbował wymusić pieniądze.

A przecież wyszedłem tylko kupić kilka placków.

I papierosa. Jednego. Marquisa. Tańszego niz znane marki i bardziej lokalnego, bo nie widzę sensu palenia Marlboro będąc w Afryce. Poszedłem więc do ulicznego stoliczka, przy którym sprzedawano papierosy na sztuki.

– Un Marquis, sil vu plaise.

Don’t you want to try hashish? – kolega sprzedawcy pokazal mi skręta, którego trzymał w ręce. Był juz odpalony.

Thank you. I have headache after this stuff – to była prawda – większość lokalnego zielska nie daje mi nic poza ochotą na wymioty.

No, no! This hashish different, no headache! Where are you from?

Poland. Still no. Thank you.

– Dzień dobry! Come, try! – popisał się znajomością języka Kochanowskiego, o którym z całą pewnością nigdy nie słyszał.

Thank you – odparłem zniechęcająco i odszedłem.

Odszedłem kawałek w stronę mojego hostelu. Noc była juz ciemna, w Polsce godzina 23, tam 22. Usiadłem na progu przypadkowego domu, by spokojnie dopalić mojego Marquisa. Był jak zawsze obrzydliwy, ale Winstony i Marlboro są tam jeszcze gorsze. Z końca ulicy nadciągał z powrotem mój nowy kolega, którego jeszcze nie dość zniechęciłem.

– Dzień dobry! How are you?

Fine, I guess – zaciągnąłem sie Marquisem niezobowiązująco. Już wiedziałem, że awantura nadchodzi małymi krokami, ale doskonale wie, dokąd zmierza.

Want a smoke?

I don’t feel like smoking.

But this, no headache! You smoked bad hashish! This is the best hashish in the WORLD!

Look. I smoked in Tangier, Chefchouen, Marrakesh, Rabat, M’hamid and Essaouira. I know your hash and I have a headache after this.

Nooo, here is the best hash in the world! This is from Ketama! Soft, sweet like honey. Not like in Chefchouen, strong, black, makes headaches. Leave the cigarette and try! – tutaj wyrwał mi resztkę papierosa z ręki i odrzucił. Nie podobał mi się ten bezceremonialny gest.

W sumie, co mi szkodzi parę buchów. Wiem, że będzie chciał za to potem pieniędzy, ale to w sumie jego problem, bo ja nie śmierdzę groszem. Wziąłem skręta i zaciągnąłem się. Faktycznie, trzeba przyznać, ze był niezły, ale wspomnienie palenia z pewnym Berberem kilka dni wcześniej w Essaouirze efektywnie zniechęcało mnie od większego palenia na tej samej zasadzie, na jakiej człowiek struty alkoholem przez jakiś czas ma odruch wymiotny nawet na widok szklanki z napisem ,,Sobieski”.

Small price, not much. Friends from Poland come here and buy from me. This is from Ketama! Pink Floyd, Led Zeppelin, Jimmy Page, Jimi Hendrix come here and smoked – przez chwilę miałem ochotę zaprzeczyć, że jestem prawie pewien iż większość z nich nie żyje, ale powstrzymałem się.

Yeah, I know Morocco is a kind of cult place for hippies.

Exactement! I have small business, this is my home here. Two kids. No tourist price.

Thank you.

– What do you mean, thank you?

– I don’t feel like smoking.

– Ok. So pay me for what you smoked and goodbye.

– Are you kidding me? I took like three smokes [/i]– parsknąłem śmiechem.

– This is not place for jokes, my friend. You don’t pay, you are not my brother – faktycznie, jego poważna twarz sugerowała, że nasze więzy pokrewieństwa wiszą na włosku.

– Well, I’ve never been a family guy anyway – odparłem znudzony, wstając i kierując się w stronę hostelu.

– Goodbye. Next time don’t smoke if you don’t want to buy!
Awatar użytkownika
Lucek
weteran forumowych bitew
Posty: 1401
Rejestracja: 15-04-2009, 17:27

Re: Świat Bez Końca

14-08-2018, 19:50

WHITE POWER !
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

17-08-2018, 21:38

Salé, Maroko: Uśmiech niewielu zębów.

Obrazek

Który to rozdział traktuje o radości pewnego bezdomnego z powodu bycia fotografowanym.

Niektórzy twierdzą, ze robienie zdjęć bezdomnym to cliché. Być może. Cóż jednak poradzić, skoro niektórzy z nich są tak malowniczy? Ty płacisz drobną kwotę i masz ciekawe zdjęcie, bezdomny ma za co kupić jedzenie – wilk syty i owca cała. Poza tym nie uwierzylibyście, jak niektórzy z nich chętnie pozują. Nie zapomnę pewnego krakowskiego bywalca parkowych ławeczek, charakterystycznego przez to, że nawet latem chodzi opatulony niczym… No właśnie. Po zrobieniu mu zdjęcia podał mi rękę i powiedział z nutą dumy:

– Będzie pan zadowolony! Mówią na mnie Yeti!

Tak więc jeśli nie widzieliście jeszcze yeti…

Wspominałem to, gdy wędrowaliśmy po Salé, niezamożnym bracie-bliźniaku stolicy Maroka, Rabatu. Leży ledwie po drugiej stronie rzeki, ale różnica między oboma miastami jest drastyczna. Powiedziałem ,,niezamożnym”? Miałem na myśli ,,nędznym”, bo nic nie jest większe, niż nędza miasta, które składa się głównie ze slumsów.

Ulice pełne były straganów wypełnionych pod kurek wszelakim badziewiem, owocami i warzywami. Mozaika kolorów pokrywała bruk jak kolorowa kołdra. Mozaice kolorów towarzyszyła mozaika dźwięków, kalejdoskop arabskiego harmideru. A na którymś ze skrzyżowań siedział Nędzarz, Żebrak, Dziad Kalwaryjski czy raczej Medyński – nazwij go jak chcesz, łachmany pozostaną te same.

Afrykańskie słońce nie przeszkadzało mu w noszeniu długiego, niebieskiego płaszcza, oraz szafirowego kapelusza pod kolor. Tak sobie teraz myślę, że gdybym zapoznał go z Yeti…

Podszedłem do niego nieśmiało (zawsze muszę pokonywać nieśmiałość), i powiedziałem jedno z niewielu francuskich zdań, które znam:

– Peux je prendre un photo pour X dirham?

Na początku chyba nie do końca załapał, o co mi chodzi, ale to zrozumiałe – jego kariera w modellingu prawdopodobnie dopiero się zaczynała. Wykonał w końcu jakiś niejasny gest, który wydał mi się zgodą.

I tak zacząłem tańczyć wokół niego, szukając ujęć, kadrów, tła. Cóż nie wyczyniał! Jak mądrych min nie robił! Patrzył melancholijnie w obiektyw. Skubał brodę niczym Jeremiasz rozpamiętujący upadek Jerozolimy. I możecie się śmiać, ale wydaje mi się, że przez te kilka minut był szczęśliwy, że z nędzarza stał się barwnym tematem ulicznej fotografii.

Gdy odchodziłem, wciąż wydawał się uśmiechać wszystkimi zębami, które miał. Nie było ich wiele.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 12:21

Taghazout, Maroko: Kozy na drzewach.

Obrazek

O tym, skąd bierze się olej arganowy i którą stroną wychodzi z kozy.

- Nie ma chyba nic, co bezwzględnie chciałabym zobaczyć w Maroku – narzekała odrobinę Marysia.

- Jak to, zupełnie nic? – trochę mnie to zasmuciło.

- No nie, jest kilka rzeczy, które fajnie byłoby zobaczyć, ale nie tak żeby to był jakiś mus. Zazwyczaj mam jakieś pozycje obowiązkowe. W Azerbejdżanie były wulkany błotne. W Chinach był mur chiński.

- W sumie jest jedna rzecz, którą chciałabym zobaczyć, ale teraz się raczej nie da.

- No OK, co takiego?

- Kozy na drzewach – nie trzeba dodawać, że Marysia lubi nietypowe atrakcje.

- A dlaczego teraz ich nie zobaczysz?

- Bo nie ma sezonu. One siedzą tylko na drzewkach arganowych, by jeść owoce. A te dojrzewają dopiero we wrześniu. Czytałam, że pasterze są zobowiązani trzymać je w zamknięciu do tego czasu.

W każdym razie tak powinno być. Wyskoczyliśmy z autobusu w Taghazout, a raczej przy drodze tam wiodącej. Taghazout leży gdzieś między Essaouirą i Agadirem, pośrodku niczego, nad samym morzem. Jest obrazem nędzy i rozpaczy, ale o tym opowiem innym razem. Dla nas najważniejsze było to, że gdy dreptaliśmy dzielnie w zabójczym, południowym słońcu, po drodze spotkaliśmy... Pewnie już się domyślasz.

Nigdy nie ufałem kozom. Mają poprzeczne źrenice, a niektóre potrafią przekręcić głowę o 360 stopni. Nic dziwnego, że zostały symbolem szatana. Te jednak miały tego dnia wolne od śpiewania diabelskiej serenad, bo były zbyt zajęte mieleniem miąższu.

Fakt, nie powinno ich tam być, jednak ktoś je wypuścił na niedojrzałe owoce. Argan to ulubiony przysmak tych rogatych koleżków. Zaczynają od jedzenia tych z najniższych gałęzi, ale te prędko się kończą, a wtedy – hop na górę! Potrafią obsiąść takie drzewko całą chmarą. Zjadają miąższ, ale orzeszki ze środka połykają w całości. Taki orzeszek, trochę sfermentowany i zmiękczony przez przewód pokarmowy ląduje tam, gdzie w końcu każdy pokarm wylądować musi. Kupa zbitych orzeszków poddawana jest przez pasterza dokładnej inspekcji (patykiem), zbierana, a następnie... Używałeś kiedyś kosmetyków z olejem arganowym? Tak? Oczywiście że tak, jest bardzo modny. A zastanawiałeś się, skąd się bierze? No to teraz wiesz, że musi przebyć długą drogę, zanim trafi na nasze twarze i włosy...

Kozy były szczęśliwe, Marysia była szczęśliwa, i ja również byłem szczęśliwy połączonym szczęściem kóz i Marysi. Spod jednego ogona wypadło to, co wkrótce będzie sprzedawane za grube pieniądze jako ,,złoto Maroka".

Obrazek
Awatar użytkownika
Ubzdur
w mackach Zła
Posty: 875
Rejestracja: 16-02-2015, 19:12

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 12:37

To ekskluzywna forma obróbki jest przecież! Najdroższa kawa podobną drogę przechodzi.
Awatar użytkownika
Żułek
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15826
Rejestracja: 10-07-2013, 15:43
Lokalizacja: from hell

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 12:41

[youtube][/youtube]
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.

memberlist.php?mode=&sk=d&sd=d#memberlist
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 12:50

Ubzdur pisze:To ekskluzywna forma obróbki jest przecież! Najdroższa kawa podobną drogę przechodzi.
Kopi luwak, znana również jako kupa luwak. Nie znam tematu osobiście i w związku z tym nie lubię się wypowiadać, ale z tego co czytałem, to kiedyś była eksluzywna bo małpy jadły ją na dziko, a dzisiaj trzyma się je w klatkach i karmi najgorszą kawą, byleby tylko ją zmieliły dupalem.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 12:51

Żułek pisze:[youtube][/youtube]
Dobre, to mój faworyt

[youtube][/youtube]
Awatar użytkownika
Hatefire
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11176
Rejestracja: 21-12-2010, 12:19
Lokalizacja: Katowice - miasto wielkich wydarzeń ;)

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 13:04

Karkasonne pisze:małpy jadły ją na dziko
Akurat zwierzę co przetwarza kawę w bebechach nie ma nic wspólnego z małpami.
Od braci dla braci
Od dobrych dla dobrych
Kacapskiej kurwie
Zawsze chuj do mordy
byrgh
zahartowany metalizator
Posty: 6044
Rejestracja: 09-09-2010, 00:01

Re: Świat Bez Końca

24-08-2018, 13:13

Hatefire pisze:
Karkasonne pisze:małpy jadły ją na dziko
Akurat zwierzę co przetwarza kawę w bebechach nie ma nic wspólnego z małpami.
+1

Obrazek

Tak zwany łaskun muzang (kotowate).
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12152
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Świat Bez Końca

30-08-2018, 12:20

Salé, Maroko: Po prostu kolejny opis biednych ludzi pisany przez bogatego Europejczyka.

Obrazek

Który to rozdział opisuje radość, jaką można dać wielu niewielkim kosztem.

Slumsy Salé – brata-bliźniaka Rabatu, stolicy Maroka – są rozległe i gęste. Co to znaczy – gęste? Znaczy to, że korytarze są wąskie jak w mrowisku. Gdy za bardzo zbliżysz się do mrówki, zostaniesz ugryziony. Z tego samego powodu nie wszedłem nigdy głęboko do slumsów, pozostając na obrzeżach.

Marysia nie chciała iść nawet bokiem, i wcale się jej nie dziwię. Została jednak do tego przeze mnie zmuszona. Z fascynacją patrzyliśmy razem na pseudodomki z dykty, gliny i kamieni, które wydawały się schronieniem dla zwierząt, a nie ludzi. Na jednym z nich, na dachu, znajdował się kurnik. Nie mogliśmy uwierzyć, że ten dach z pleksy jest w stanie utrzymać cokolwiek cięższego niż piórko, nie mówiąc już nawet o całym kurniku. Obok znajdowało się rozwieszone pranie, powiewające jak kolorowe chorągiewki w Tybecie. Pośród suszących się podkoszulków trzepotały i wirowały w wietrze barwne śmieci.

Przechodziliśmy ostrożnie, jakbyśmy chcieli otrzymać Oskara za najlepszy Nonszalancki Krok w historii kinematografii. Za bardzo się jednak staraliśmy, by wyjść przekonująco. Wszyscy mieszkańcy wodzili za nami wzrokiem. Liczne pary oczu podążały za nami po każdej alejce. Udawałem, że ich nie zauważam, albo że wcale mnie to nie obchodzi. Tak, udawałem, nie da się tego nazwać inaczej. Zbyt dobrze pamiętałem, jak trzy lata wcześniej, w tym samym miejscu, byłem przepytywany przez policję. Co zrobiłem? Zdjęcie baraków. Jakoś się z tego wykaraskałem, ale wspomnienie było nieprzyjemne i nakazywało mi zgrywać głupiego, europejskiego turystę, który zapomniał, że na safari jedzie się samochodem, a nie idzie na piechotę, i robi dobrą minę do złej gry.

Udało nam się przejść prawie do końca, kiedy zobaczyłem grupę młodych chłopaków pod jednym z baraków. Jeśli jest coś większego od ich biedy, to jest to ich próżność, i to właśnie miałem zamiar wykorzystać.

– Hej, strasznie fajnie wyglądacie. Mogę wam zrobić zdjęcie? – zagadałem do najstarszego.

Co za radość! Pandemonium! Było ich kilkunastu i pchali się przed obiektyw jeden przez drugiego. Nie rozumieli tego, że zdjęcie trzeba zrobić odpowiednio, dopasować ustawienia, wykadrować. Nie! Oni chcieli zdjęcie już, natychmiast! Teraz moja kolej! Wśród nich był mały chłopczyk, może dwuletni. Wyrywali go sobie do zdjęcia! Trzaskałem w amoku i chaosie jedno za drugim i dobrze, że nie miałem już aparatu na kliszę, który trzeba ustawiać znacznie dłużej, bo nigdy bym nie zaspokoił ich żądzy bycia uwiecznionym. Ciężko mi nawet powiedzieć, ile to trwało – może pięć minut, może piętnaście. Pozowali nawet ludzie na drugim planie! Szaleństwo.

Gdy skończyłem i podziękowałem, rozległy się brawa. Klaskali wszyscy fotografowani, uśmiechnięte twarze, każdy szczęśliwy. Dopiero wtedy zauważyłem, że przez cały ten czas Marysia – stworzenie bojące się gwaru – stała za rogiem, wystając tylko odrobinę, by nie można było powiedzieć, że uciekła. Nie uciekła – wycofała się w miejsce, gdzie rozgardiasz był jakby mniejszy.

Podczas gdy ja robiłem zdjęcia, Marysia odbyła z jednym z podrostków taki dialog:

– Jesteś z nim? – spytał łamaną angielszczyzną o mnie.

– Tak, to mój mąż – powiedziała na odczepnego. Dobrze wiedziała, do czego to prowadzi.

– E tam, mąż! Wyjdź za mnie – rzucił zaczepnie.

– Nie, nie, przecież mam już męża!

– Ale ja cię kocham! Wyjdź za mnie!

Miło mi, że jednak nie postanowiła tam zostać na dobre.

Obrazek
Obrazek
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.
Awatar użytkownika
Lucek
weteran forumowych bitew
Posty: 1401
Rejestracja: 15-04-2009, 17:27

Re: Świat Bez Końca

30-08-2018, 18:00

zuchwały megalomański pigmej, on sie nazywa teraz ŚWIAT BEZ KOŃCA z wielkiej litery na dodatek, niesamowite, pigmeju miałeś wykasować swe posty, skasuj i ten temat, na chuj komu takie coś ?
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12152
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Świat Bez Końca

30-08-2018, 18:14

Lucek pisze:zuchwały megalomański pigmej, on sie nazywa teraz ŚWIAT BEZ KOŃCA z wielkiej litery na dodatek, niesamowite, pigmeju miałeś wykasować swe posty, skasuj i ten temat, na chuj komu takie coś ?
Dziekuje za opinie, cenie sobie każda. Zmieniłem wielkość czcionki, by nie była identyczna z nazwa tematu, by nie wprowadzać konfuzji. Nie mogę wykasować własnych postów, i wątpię by ktokolwiek tego chciał, po ostatniej niefortunnej akcji cięcia postów. Zdrowia:)
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.
Awatar użytkownika
Lucek
weteran forumowych bitew
Posty: 1401
Rejestracja: 15-04-2009, 17:27

Re: Świat Bez Końca

30-08-2018, 18:18

no przecież ty chciałeś wykasowania i domagałeś sie tego, ...
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12152
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Świat Bez Końca

30-08-2018, 18:27

Był to jakiś pomysł, ale jak widać dał katastrofalne skutki, doprowadził do przypadkowego uszkodzenia forum i chociaż na początku na swój sposób mnie to rozbawiło, to jak widać na dłuższa metę był to przykry wypadek przy pracy. Dlatego teraz nie nalegałem już na to, zwłaszcza ze kmoje pomysł stanowiły same w sobie kilka procent forum. Mam wiec nadzieje, ze moja mała emerytura w tym temacie sprawi, ze drodzy forumowicze będą mniej sfrustrowani sytuacja. Pozdrawiam.
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12152
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Świat Bez Końca

06-09-2018, 14:06

Nigdzie i Wszędzie: ,,Wychodek jest przy pańskim pokoju. Proszę powąchać”.

Obrazek

Zdarzyło się to kilka lat temu, kiedy grzebałem w lokalnej bibliotece. Znalazłem tam zapleśniały, starodawny tom, który – jak pokazały pieczęcie – został wypożyczony tylko raz, dwa miesiące po tym, jak się urodziłem – Anno Domini 1988. Dlaczego, nie potrafię powiedzieć, tytuł bowiem wydawał mi się bardzo interesujący. Było to ,,Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII w.” Antoniego Mączka. Autor pisze między innymi o najstarszych zachowanych rozmówkach podróżniczych. Języki były na pewno problemem większym niż dzisiaj, w czasie translatorów, ale podane tam przydatne frazy i dialogi sprawiły nieraz, że jedna brew podniosła mi się znacznie wyżej, niż druga. Wyobraźcie sobie na przykład taki oto dialog:

– Poszedłbym spać. Chodźmy. Pokaż mi wychodek.

– On jest przy pańskim pokoju. Proszę powąchać.

– Och, jak śmierdzi, czujesz?

– Przewyższa lilie zapachem.

– Chodźmy stąd, paskudziarzu.

Zamyśliłem się nad treścią. Próbowałem przypomnieć sobie jakąś sytuację z własnych podróży, kiedy powyższe wypowiedzi mogłyby mi się przydać. Nic nie przyszło mi do głowy, co doprowadza do wniosku, że dzisiejsze czasy są jednak mimo wszystko nudniejsze.

W zajazdach tamtych czasów zdarzało się często, że w razie brakujących miejsc noclegowych, do łóżka dorzucano podróżującym nieznanego towarzysza. Nie, nie kogoś, kogo znasz – przypadkowego całkiem człowieka. Jakie powodowało to problemy, mogę jedynie sobie wyobrazić na podstawie tych oto niezbędnych wypowiedzi:

,,Czy leżymy osobno?”

,,Uwielbiam leżeć osobno”.

,,Uwielbiam leżeć w towarzystwie”.

,,Pan jesteś kiepskim towarzyszem w łóżku”.

,,Nic pan nie robisz, tylko kopiesz”.

,,Całkiem nie mam kołdry”.

,,Pan masz moją poduszkę”.

,,Połóż pan głowę na podgłówku”.

,,Proszę się rozebrać” (do kogo to jest skierowane?)

Pozostaje nam się tylko zadumać i wyobrazić sobie inne trudności, które mogli powodować wszyscy wiercący się, chrapiący, puszczający gazy oraz nadmiernie romantyczni przypadkowi towarzysze łóżka. Czyż to nie fascynujące?
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12152
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Świat Bez Końca

17-09-2018, 18:09

Salé, Maroko: Wielkie gacie mamusi.

Obrazek

Po raz kolejny słońce zabłysło w slumsach Salé i odrobinę się skrzywiło na ich widok. Powiedzieć, że panuje tam bieda, to jak nic nie powiedzieć. Gang karaluchów próbował podstawić mi nogę, by ukraść portfel.

Pisałem już o gromadzie młodzieńców, którzy odkryli swoje powołanie do bycia modelami dopiero przed obiektywem mojego aparatu. Po krótkiej sesji zdjęciowej żegnali nas jak bohaterów, klaskali, gwizdali, cieszyli się. Te fotografie były dla mnie sposobem, by sekretnie ująć tak naprawdę to, co działo się w tle – parciejące chatki z gruzu, kolorowe pranie oraz tych, którzy na zdjęcia zwyczajnie nie zgodziliby się, gdybym poprosił wprost – starszych, kobiety, dziewczyny. Pod tym względem odniosłem sukces.

Ale gdy wróciliśmy tam znów po przechadzce po okolicy, cała przyjaźń i otwartość zdążyły wyparować. Obskoczyli nas znowu ci sami chłopcy, ale już bez większej sympatii. Starszy, czarnoskóry nastolatek zaordynował do nich coś po francusku twardym tonem. Po reakcjach mogę zaryzykować twierdzenie, że kazał dzieciakom nas pilnować, abyśmy nie robili zdjęć baraków. No bo jakże to – zrobią takie białasy ujęcie walących się w gruz chałupek, a potem pokażą w Europie, że tak się mieszka w Maroku. A gdzieżby znowu, wcale tak nie jest! Foto szopka, manipulacja. Panie, u nas to same pałace…

Gromada naszych niedawnych przyjaciół podążała za nami w pewnej odległości, ale bez wątpienia czepili się jak rzep psiego ogona. Czułem się jak Frodo śledzony przez Golluma. ,,Nie, nie, nas tu właściwie nie ma, proszę nie zwracać na nas uwagi…”.

Postanowiłem skręcić w drobną uliczkę, a właściwie ścieżynę wgłąb slumsów. Tam nasz pościg prawdopodobnie nie podąży, bo byłoby to zbyt ewidentne czepienie się nas, a chłopcy wciąż uważali, że są szpiegami na miarę Clinta Eastwooda w filmie ,,Orzeł wylądował”. Marysia nie chciała wpadać w pajęczynę baraków, bała się. Nie pierwszy i nie ostatni raz zmusiłem ją do przełamania się. Skierowaliśmy stopy wgłąb gąszcza chatek.

Tak jak przewidywałem, nasi mali prześladowcy wyhamowali na zakręcie i nie poszli dalej. Nie znaczy to wcale, że odpuścili, bynajmniej. Obserwowali wciąż nas, nasze obiektywy oraz nasz szalenie nonszalancki krok. Nasze małe Gollumy nie nauczyły się jeszcze swojej narodowej cechy – bezczelności, która popchnęłaby ich wprost na nas i kazała iść ledwie krok za naszymi śladami.

Wtedy to Marysia zauważyła kolorowe pranie nanizane na sznurki, które bardzo chciała uwiecznić. Gdy tylko wyciągnęła aparat, krzyk! Machanie rękami, pisk! Nasi kochani chłopcy wybuchnęli jak stado małp w odrzutowcu. Pokazywali gestami, by nie robić zdjęć, bo wtedy niechybnie stanie się Coś Strasznego. Uwiecznienie wielkich galotów ich mamusi graniczyło ze świętokradztwem, ich koszulki z Myszką Miki nigdy nie powinny wypłynąć na szersze wody. Co nosi się w Salé, zostaje w Salé.

Przez cały ten czas uśmiechałem się do naszych milusińskich i odmachiwałem dając im do zrozumienia, że coś chyba pomylili, że nie ma powodów do niepokoju, i że wszystko jest w porządku (chociaż wcale nie było).

Marysia zrobiła wymarzone zdjęcie i czmychnęliśmy za kolejny róg, tracąc nasz ogon z oczu na zawsze.

Obrazek
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12152
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Świat Bez Końca

08-10-2018, 18:49

Wady Autostopu, cz. 1

Romantyzm autostopu jest kuszący. Zawiera w sobie wszystko to, co kojarzy się z młodością – spontaniczność, szaleństwo, jedzenie kebaba w Stambule o 3 w nocy, dziecięcą chęć poznania świata, zaufanie do ludzi które z wiekiem przychodzi coraz trudniej (tak jak poruszanie się w ogóle). Niektórzy autostopu jeszcze nie próbowali, ale bardzo by chcieli. Poczytali trochę fajnych historii w necie, posłuchali o świetnym tripie od znajomych którzy już byli w Pradze albo Lwowie, i serce ich rwie się w drogę. Mówiono im, że wystarczy włożyć do plecaka kanapkę, do kieszeni 5 złotych i stanąć przy drodze. Może i się da, a ja jestem starym pierdzielem, ale zawsze jednak chociaż troszkę się przygotowywałem, nawet jeśli czasem było to żałosne (żeby przypomnieć choćby miesięczną podróż przez 10 krajów, na którą nie wziąłem ręcznika). O tym, jaki autostop jest fantastyczny, na pewno słyszeliście wielokrotnie, ale o jego wadach jakoś rzadko się mówi. I nic dziwnego – ludzka pamięć jest wybiórcza i ma tendencję do wybierania co ładniejszych scen jako reprezentatywnych dla całości, a poza tym te akcje, które najgorzej się przeżywa, potem najśmieszniej się opowiada (że tak wspomnę pewnego tureckiego tirowca, który w ramach przejazdu złapał mnie za krocze i domagał się… UGH! Nie powiem). Tak więc dzisiaj w sposób nader polski ponarzekam sobie, bo i kto mi zabroni. Poniżej wady autostopu, o których rzadko się słyszy.

1. Noclegi.

Brzmi super – bierzemy namiot i pod nim będziemy spali przez miesiąc, czasem skorzystamy z Couchsurfingu. Romantyzm na sto dwa, a jak jedzie dziewczyna z chłopakiem to już na wstępie lepiej się zastanowić, jakie imiona dla dziewczynek i chłopców lubimy najbardziej. Nie mówię że zawsze, ale czasami. Miejsca pod namiot są przecież wszędzie. Czyżby? Wydawałoby się, że kawałek płaskiej ziemi na trawie pod drzewem to najzwyklejsza rzecz na świecie. Otóż nie. Jeśli macie odwagę pójść po zmroku do obcego domu w odległym kraju i poprosić wprost, czy można rozbić się na trawniku, to gratulacje. Jest pewna szansa, że właściciel się zgodzi, nie będąc równocześnie szalonym naukowcem budującym ludzką stonogę (zdarza się to rzadko).

A jeśli nie? Nagle okazuje się, że tej zieleni w miastach wcale nie ma tak dużo. Jeśli jest, to w parkach, w których nie zawsze czujemy się bezpiecznie. Jeśli natomiast noc złapała nas po drodze, poza miastem, to zaczynamy rozglądać się za kawałkiem w miarę płaskiej powierzchni. Wtedy okazuje się, że wbrew wszystkim inspirującym opowieściom, ziemia wcale nie chce być płaska, a jak już jest płaska, to wcale nie rośnie na niej piękna, zielona, bujna trawa jak w rajskim ogrodzie. Zamiast tego są kamienie, osty i jakaś kłująca roślina, której kolców nie wyciągniesz potem spod skóry bez operacji chirurgicznej pod świńską narkozą.

Jeśli już uda się jednak znaleźć takie płaskie miejsce ze śliczną trawką która przyjemnie łechce w stopy, to nigdzie nie ma drzew. W nocy to żaden problem, ale już ze wschodem słońca zrozumiesz, dlaczego był to zły pomysł. Namiot zmieni się w piekarnik razem z pierwszymi promykami, których światło też wcale nie pomoże w odpoczynku po długim dniu bycia pokrywanym kurzem drogi. Niektórzy rozbijają się też nad rzeką. Dlaczego nie? Wszystkie powieści i historie mówią nam o bohaterach mieszkających nad rzeką niczym siedmiu krasnoludków z sierotką Marysią. A przecież krasnoludki były wesołe i miały dużo siły do pracy – w przeciwieństwie do naszego autostopowicza, który rano budzi się skostniały z wodnego zimna, pokryty mokrą mgłą i zjadany kawałek po kawałku przez komary, które wydają się mówić: ,,Gdzie byłeś całe nasze życie, smaczny kąsku?”.

Obrazek

2. Spotkania z policją.

Nie przepadam za policją. Nic nie poradzę, że większość spotkań z nimi nie należała do najprzyjemniejszych. Wątpię, by ktoś jadący po raz pierwszy stopem myślał o tym, co robić w takiej sytuacji. Spytacie: ,,No dobra, ale za co mają się czepiać? Jeśli nie zrobisz nic nielegalnego, to się nie czepią.”

Niby racja. A teraz taka sytuacja: zgarnia was z drogi kolejny kierowca, który jedzie autostradą w pożądanym przez was kierunku. Niestety, po drodze okazuje się, że jakieś 50 km przez waszym celem skręca na ślimaku i tam was wysadza. Do najbliższego miasta 15 km piechotą. Jesteście po złej stronie autostrady. Przy autostradzie nie wolno łapać. I co? Zacisnąć zęby i spędzić najbliższe 4 godziny maszerując do małej, lokalnej drogi, czy poczekać, przebiec autostradę, i łapać przy niej z nadzieją, że ktoś was szybko zabierze z tego piekła? Mam nadzieję, że wasze mamy tego nie czytają, bo dobrze wiem co byście zrobili, a jak mama się dowie, to nigdzie już nie pojedziecie. Czasem kończy się to sukcesem – faktycznie ktoś nas zabiera szybko, a czasem nie – wtedy zabiera nas radiowóz, albo dostajemy mandat o równowartości 300 zł, a czasem policjanci opieprzą cię i każą się wynosić. I co zrobisz Helenko, nic nie zrobisz, takie jest życie.

Może też zdarzyć się, że czepią się was w mało spodziewanych miejscach. Odkryjecie w bolesny sposób, że we Włoszech nie wolno pytać o podwózkę kierowców na stacjach benzynowych przy autostradzie. Albo że wlot na autostradę to według nich już autostrada, bo stoicie 5 metrów za znakiem. Albo tysiąc innych rzeczy. Oczywiście, zdarzali się też policjanci którzy byli bardzo fajni i pomagali, albo chociaż tacy, którzy zganią ale widać, że to tylko ich praca i osobiście nic do ciebie nie mają.

Podsumowując, czasem autostop wymaga jednak nagięcia pewnych reguł, a policja tego nie lubi.

Obrazek

3. Cierpliwość.

Ile rzeczy jesteś w stanie zrobić w ciągu, powiedzmy, pięciu godzin? Dużo, na pewno dużo. Możesz odbyć dwugodzinną lekcję, wrócić do domu, zamieść podłogę, zjeść obiad, upiec chleb, posprzątać w łazience, przeczytać 30 stron książki, posłuchać w tle kilku płyt. Nie jesteśmy tego świadomi, ale praktycznie cały czas COŚ robimy – nawet jeśli to COŚ jest zupełnie bezproduktywne i ogranicza się do skrollowania fejsa i kwejka, czy co tam teraz jest modne – to wciąż zajmujemy czymś umysł, nie dajemy mu przestrzeni do myślenia. To temat rzeka, ale ja nie o tym.

Autostop nie przychodzi zawsze w 20 minut, zwłaszcza daleko od domu, w obcym kraju. Czasami stoisz minutę, czasem 20, czasem pięć godzin, a czasem i dwa dni. Przypomina mi to historię jednego kierowcy, który mnie zgarnął lata temu i opowiadał, jak wyszedł z pustyni Atacama w Chile i zaczął machać. Zajęło mu to kilkanaście godzin, od godziny 15 do 9 rano następnego dnia, ale skuteczność była stuprocentowa – zatrzymał się pierwszy samochód.

Taka sytuacja będzie wymagać pokładów cierpliwości, których możesz nie mieć. Cały czas wypada się uśmiechać do kierowców, bo to zwiększa szansę opuszczenia tego łez padołu, w którym akurat stoisz. Po pół godziny zaczynasz powoli czuć, że nienawidzisz każdego przejeżdżającego kierowcy, który się nie zatrzymał. Ewidentnie miał dwa miejsca z tyłu, mógł cię zabrać. A tamten, o rany! Miał trzy rzędy siedzeń. Ciekawe skąd miał na to pieniążki, złodziej jeden. I tak dalej, i tak dalej. Wszystko to przy jednoczesnym szerokim uśmiechu, który powoli zaczyna zastygać na twarzy i wyglądasz jak gargulec z grymasem, który bardziej odpycha, niż przyciąga ludzkie istoty. W międzyczasie może okazać się, że skończyło się jedzenie i picie, względnie papierosy.

Jak jesteś sam, to pół biedy – sam ze sobą się nie pokłócisz. Ale jeśli jest was dwójka, to atmosfera robi się coraz bardziej napięta. W końcu jedno musi zacząć narzekać. Rozmowa będzie wyglądała mnie więcej tak:

– Stoimy tu od dwóch godzin jak bałwany. Jak byśmy wzięli autobus, który odjeżdżał godzinę temu, to bylibyśmy już na miejscu.

– Tak, ale nie wzięliśmy go. Teraz możemy sobie gdybać. Równie dobrze mógł ktoś nas zgarnąć od razu.

– Ale nie zgarnął! A co, jak nikt się nie zatrzyma?

– Wtedy zginiemy tu marnie, w rowie melioracyjnym, 50 metrów od sklepu spożywczego.

– To miejsce jest bez sensu! Pójdźmy może chociaż kawałek dalej!

– Nie wygląda na to, żeby dalej miało być lepiej. Droga jest prosta jak drut i nic się na niej nie zmienia.

– Jak chcesz sobie stać w tym zajebistym miejscu, to stój, ja idę dalej!

Oh, well…

Koniec części 1.
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.
ODPOWIEDZ