Wady Autostopu, cz. 1
Romantyzm autostopu jest kuszący. Zawiera w sobie wszystko to, co kojarzy się z młodością – spontaniczność, szaleństwo, jedzenie kebaba w Stambule o 3 w nocy, dziecięcą chęć poznania świata, zaufanie do ludzi które z wiekiem przychodzi coraz trudniej (tak jak poruszanie się w ogóle). Niektórzy autostopu jeszcze nie próbowali, ale bardzo by chcieli. Poczytali trochę fajnych historii w necie, posłuchali o świetnym tripie od znajomych którzy już byli w Pradze albo Lwowie, i serce ich rwie się w drogę. Mówiono im, że wystarczy włożyć do plecaka kanapkę, do kieszeni 5 złotych i stanąć przy drodze. Może i się da, a ja jestem starym pierdzielem, ale zawsze jednak chociaż troszkę się przygotowywałem, nawet jeśli czasem było to żałosne (żeby przypomnieć choćby miesięczną podróż przez 10 krajów, na którą nie wziąłem ręcznika). O tym, jaki autostop jest fantastyczny, na pewno słyszeliście wielokrotnie, ale o jego wadach jakoś rzadko się mówi. I nic dziwnego – ludzka pamięć jest wybiórcza i ma tendencję do wybierania co ładniejszych scen jako reprezentatywnych dla całości, a poza tym te akcje, które najgorzej się przeżywa, potem najśmieszniej się opowiada (że tak wspomnę pewnego tureckiego tirowca, który w ramach przejazdu złapał mnie za krocze i domagał się… UGH! Nie powiem). Tak więc dzisiaj w sposób nader polski ponarzekam sobie, bo i kto mi zabroni. Poniżej wady autostopu, o których rzadko się słyszy.
1. Noclegi.
Brzmi super – bierzemy namiot i pod nim będziemy spali przez miesiąc, czasem skorzystamy z Couchsurfingu. Romantyzm na sto dwa, a jak jedzie dziewczyna z chłopakiem to już na wstępie lepiej się zastanowić, jakie imiona dla dziewczynek i chłopców lubimy najbardziej. Nie mówię że zawsze, ale czasami. Miejsca pod namiot są przecież wszędzie. Czyżby? Wydawałoby się, że kawałek płaskiej ziemi na trawie pod drzewem to najzwyklejsza rzecz na świecie. Otóż nie. Jeśli macie odwagę pójść po zmroku do obcego domu w odległym kraju i poprosić wprost, czy można rozbić się na trawniku, to gratulacje. Jest pewna szansa, że właściciel się zgodzi, nie będąc równocześnie szalonym naukowcem budującym ludzką stonogę (zdarza się to rzadko).
A jeśli nie? Nagle okazuje się, że tej zieleni w miastach wcale nie ma tak dużo. Jeśli jest, to w parkach, w których nie zawsze czujemy się bezpiecznie. Jeśli natomiast noc złapała nas po drodze, poza miastem, to zaczynamy rozglądać się za kawałkiem w miarę płaskiej powierzchni. Wtedy okazuje się, że wbrew wszystkim inspirującym opowieściom, ziemia wcale nie chce być płaska, a jak już jest płaska, to wcale nie rośnie na niej piękna, zielona, bujna trawa jak w rajskim ogrodzie. Zamiast tego są kamienie, osty i jakaś kłująca roślina, której kolców nie wyciągniesz potem spod skóry bez operacji chirurgicznej pod świńską narkozą.
Jeśli już uda się jednak znaleźć takie płaskie miejsce ze śliczną trawką która przyjemnie łechce w stopy, to nigdzie nie ma drzew. W nocy to żaden problem, ale już ze wschodem słońca zrozumiesz, dlaczego był to zły pomysł. Namiot zmieni się w piekarnik razem z pierwszymi promykami, których światło też wcale nie pomoże w odpoczynku po długim dniu bycia pokrywanym kurzem drogi. Niektórzy rozbijają się też nad rzeką. Dlaczego nie? Wszystkie powieści i historie mówią nam o bohaterach mieszkających nad rzeką niczym siedmiu krasnoludków z sierotką Marysią. A przecież krasnoludki były wesołe i miały dużo siły do pracy – w przeciwieństwie do naszego autostopowicza, który rano budzi się skostniały z wodnego zimna, pokryty mokrą mgłą i zjadany kawałek po kawałku przez komary, które wydają się mówić: ,,Gdzie byłeś całe nasze życie, smaczny kąsku?”.
2. Spotkania z policją.
Nie przepadam za policją. Nic nie poradzę, że większość spotkań z nimi nie należała do najprzyjemniejszych. Wątpię, by ktoś jadący po raz pierwszy stopem myślał o tym, co robić w takiej sytuacji. Spytacie: ,,No dobra, ale za co mają się czepiać? Jeśli nie zrobisz nic nielegalnego, to się nie czepią.”
Niby racja. A teraz taka sytuacja: zgarnia was z drogi kolejny kierowca, który jedzie autostradą w pożądanym przez was kierunku. Niestety, po drodze okazuje się, że jakieś 50 km przez waszym celem skręca na ślimaku i tam was wysadza. Do najbliższego miasta 15 km piechotą. Jesteście po złej stronie autostrady. Przy autostradzie nie wolno łapać. I co? Zacisnąć zęby i spędzić najbliższe 4 godziny maszerując do małej, lokalnej drogi, czy poczekać, przebiec autostradę, i łapać przy niej z nadzieją, że ktoś was szybko zabierze z tego piekła? Mam nadzieję, że wasze mamy tego nie czytają, bo dobrze wiem co byście zrobili, a jak mama się dowie, to nigdzie już nie pojedziecie. Czasem kończy się to sukcesem – faktycznie ktoś nas zabiera szybko, a czasem nie – wtedy zabiera nas radiowóz, albo dostajemy mandat o równowartości 300 zł, a czasem policjanci opieprzą cię i każą się wynosić. I co zrobisz Helenko, nic nie zrobisz, takie jest życie.
Może też zdarzyć się, że czepią się was w mało spodziewanych miejscach. Odkryjecie w bolesny sposób, że we Włoszech nie wolno pytać o podwózkę kierowców na stacjach benzynowych przy autostradzie. Albo że wlot na autostradę to według nich już autostrada, bo stoicie 5 metrów za znakiem. Albo tysiąc innych rzeczy. Oczywiście, zdarzali się też policjanci którzy byli bardzo fajni i pomagali, albo chociaż tacy, którzy zganią ale widać, że to tylko ich praca i osobiście nic do ciebie nie mają.
Podsumowując, czasem autostop wymaga jednak nagięcia pewnych reguł, a policja tego nie lubi.
3. Cierpliwość.
Ile rzeczy jesteś w stanie zrobić w ciągu, powiedzmy, pięciu godzin? Dużo, na pewno dużo. Możesz odbyć dwugodzinną lekcję, wrócić do domu, zamieść podłogę, zjeść obiad, upiec chleb, posprzątać w łazience, przeczytać 30 stron książki, posłuchać w tle kilku płyt. Nie jesteśmy tego świadomi, ale praktycznie cały czas COŚ robimy – nawet jeśli to COŚ jest zupełnie bezproduktywne i ogranicza się do skrollowania fejsa i kwejka, czy co tam teraz jest modne – to wciąż zajmujemy czymś umysł, nie dajemy mu przestrzeni do myślenia. To temat rzeka, ale ja nie o tym.
Autostop nie przychodzi zawsze w 20 minut, zwłaszcza daleko od domu, w obcym kraju. Czasami stoisz minutę, czasem 20, czasem pięć godzin, a czasem i dwa dni. Przypomina mi to historię jednego kierowcy, który mnie zgarnął lata temu i opowiadał, jak wyszedł z pustyni Atacama w Chile i zaczął machać. Zajęło mu to kilkanaście godzin, od godziny 15 do 9 rano następnego dnia, ale skuteczność była stuprocentowa – zatrzymał się pierwszy samochód.
Taka sytuacja będzie wymagać pokładów cierpliwości, których możesz nie mieć. Cały czas wypada się uśmiechać do kierowców, bo to zwiększa szansę opuszczenia tego łez padołu, w którym akurat stoisz. Po pół godziny zaczynasz powoli czuć, że nienawidzisz każdego przejeżdżającego kierowcy, który się nie zatrzymał. Ewidentnie miał dwa miejsca z tyłu, mógł cię zabrać. A tamten, o rany! Miał trzy rzędy siedzeń. Ciekawe skąd miał na to pieniążki, złodziej jeden. I tak dalej, i tak dalej. Wszystko to przy jednoczesnym szerokim uśmiechu, który powoli zaczyna zastygać na twarzy i wyglądasz jak gargulec z grymasem, który bardziej odpycha, niż przyciąga ludzkie istoty. W międzyczasie może okazać się, że skończyło się jedzenie i picie, względnie papierosy.
Jak jesteś sam, to pół biedy – sam ze sobą się nie pokłócisz. Ale jeśli jest was dwójka, to atmosfera robi się coraz bardziej napięta. W końcu jedno musi zacząć narzekać. Rozmowa będzie wyglądała mnie więcej tak:
– Stoimy tu od dwóch godzin jak bałwany. Jak byśmy wzięli autobus, który odjeżdżał godzinę temu, to bylibyśmy już na miejscu.
– Tak, ale nie wzięliśmy go. Teraz możemy sobie gdybać. Równie dobrze mógł ktoś nas zgarnąć od razu.
– Ale nie zgarnął! A co, jak nikt się nie zatrzyma?
– Wtedy zginiemy tu marnie, w rowie melioracyjnym, 50 metrów od sklepu spożywczego.
– To miejsce jest bez sensu! Pójdźmy może chociaż kawałek dalej!
– Nie wygląda na to, żeby dalej miało być lepiej. Droga jest prosta jak drut i nic się na niej nie zmienia.
– Jak chcesz sobie stać w tym zajebistym miejscu, to stój, ja idę dalej!
Oh, well…
Koniec części 1.