10-11-2018, 11:48
Koniec końców uważam, że pomysł dwóch koncertów był strzałem w stopę. O ile z obejrzeniem Wiegedood nie było problemu, o tyle Fuoco Fatuo (na tyle, by nie kolidowało z YOBem) mogłem poświęcić 15 minut. W teorii, bo w praktyce Amerykanie mieli 15 min obsuwy, które można było spędzić w Chmurach. Ale skąd miałem wiedzieć? Prywatnym rozczarowaniem było też dla mnie niezobaczenie Dark Buddha Rising :( Wg rozpiski zaczęli grać o 22:15. Yob skończył jakoś przed 23 i DBR wówczas już nie grało. Tak krótko? Cóż tam się działo, oni zagrali w ogóle? Nawiasem mówiąc w mojej opinii niemoralne jest kazać wybierać między DBR, a YOB - przecież to dokładnie ta sama grupa docelowa.
Pominąwszy jednak ten aspekt, muzycznie było to świetne wydarzenie. Tak jak kolega Drone wspomniał - po YOB nie było czego zbierać - i doprawdy trudno to lepiej podsumować, a nawet rozwinąć. Świetna forma, szczerość i emocje wylewające się z muzyki oraz interesująca przekrojowa setlista - z wisienką na torcie, w postaci wykonania monumentalnego "Marrow". Po prostu trzeba było tam być.
Jestem pełen szacunku dla Mike'a Scheidta, który po ciężkiej chorobie powrócił na tron - młodziaki z kapel z weed/bong w nazwie mogłyby palić mniej hehe ziółka i czerpać od takich wzorców ;) Podziwiam też gościa za otwartość do fanów. Z każdym zainteresowanym zrobił sobie zdjęcie, chętnie rozmawiał, a nawet osobiście dziękował za przybycie.
Bardzo ciekawie prezentowało się Fuoco Fatuo, z którym po raz pierwszy się spotkałem. Ubolewam, iż nie miałem okazji posłuchać ich dłużej - dźwięki wprost z otchłani i pełen profesjonalizm.
Wiegedood mieli w mojej opinii koszmarne brzmienie - za głośne i kompletnie nieselektywne. Nie wiem, może taka jest ich wizja. Mnie na koncercie wynudzili, co nie zmienia faktu, że niektóre zagrywki były naprawdę fenomenalne i w końcu muszę przysiąść do ich albumów.
Często jest tak...że nie, a potem coraz częściej jest tak...że nie, a potem zwykle jest tak...że nie. I potem zostaje już samo nie.