No niestety, ale straszna bieda z tymi dwoma polecankami.
Rosyjski SCAT to jakieś nieporozumienie. Owszem, jest pewna konwencja, wedle której powstają takie materiały i są miejsca, gdzie odgrywane na żywo potrafią nawet zauroczyć. Chociażby na takim Silesian Grindcore Festival mogliby wystąpić, i podejrzewam, że nawet mogłoby się obronić, ale z płyty najzwyczajniej drażni. Począwszy od okładki, która wygląda jakby rysował ją jakiś upośledzony pseudoartysta w alkoholowej malignie, kończąc na muzyce, która jest tak czerstwa, jak zeszłoroczne bułki z Tesco. Absolutnie nic nie jest tutaj godnego uwagi. Typowe mielenie które każdy słyszał setki razy i zapytany trzy minuty po przebudzeniu jest w stanie wymienić dziesięć zespołów grających w tym stylu radzących sobie znacznie lepiej. Nie pomaga pomysł wrzucenia intra przed każdym utworem, który imituje zapowiedź cyrkowego przedstawienia. W zasadzie nic tutaj nie pomaga, dlatego dłużej nie będę się pastwił i wyłączę to w chuj.
Maggot Cave wypada lepiej niż poprzednicy, ale patrząc na dokonania wcześniejszej hordy, nie jest to jakieś niezwykłe osiągnięcie. Budżet przeznaczony na nagrania takich zespołów jest raczej wstrząsająco nikły w porównaniu z budżetem takiego Pink Floyd, i to tutaj wyraźnie słychać. Nie podoba mi się brzmienie tej epki - strasznie przytłumione, bębny schowane gdzieś za gitarami które zbyt mocno okaleczają ten materiał. Nie oczekuję od grindu jakichś wirtuozów gitary, ale pomysły które wypełniają "Pub full of maggots" nie należą raczej do przełomowych. Perkusista też raczej nie jest nadzieją ekstremalnej muzyki, o basiscie nie wspomnę, bo słychać go chyba najmniej. Wokal - no jest, ale powiedzmy sobie szczerze, strasznie bezbarwny i nieciekawy. Całość utrzymana jest w średnio szybkich tempach, są jakieś próby rozruszania muzyki na szybsze obroty, ale brakuje tutaj siły i mocy, przez co muzyka sprawia wrażenie jakby wymęczonej. Przykro mi, ale tym razem nie pykło.
Jig- Ai to doskonały dowód na to, że dwie różne kultury, oddalone od siebie o tysiące kilometrów, mając podobnie nasrane pod deklem, w pewnych okolicznościach przyrody potrafią stworzyć rzeczy, które powinny zadziwić przeciętnych obywateli. Czesi, bo to oni kryją się pod tą ciekawą nazwą ( która oznacza, jakby ktoś nie wiedział, tradycyjną metodę rytualnego samobójstwa dla kobiet w Japonii ), znani są ze swego specyficznego rodzaju humoru, jeszcze śmieszniejszej mowy i silnej sceny grind, która w tamtych rejonach może poszczycić się wieloma wielkimi nazwami i która do najnormalniejszych nie należy. Zresztą jak cały grind, ale w Czechach przybiera to jakiejś takiej karykaturalno -groteskowej formy, co sprawia, że kapele grające ten rodzaj muzyki są od razu rozpoznawalne jesli chodzi o kraj pochodzenia. Burrak, Brain i Kaspy w młodości chyba nie pałali zbytnio sympatią do kreskówek z krecikiem, natomiast bardziej zainteresowali się japońską mangą, a dokładniej mówiąc jej wersją porno. Żeby jeszcze chodziło o zwykłe ruchanie, to nikt by sobie tym nie zawracał głowy, jednak skośnoocy wielbiciele perwersji musieli pójść nieco dalej i stworzyli gatunek Guro, w którym chodzi o seksualne dewiacje polegające na szlachtowaniu kobiet w te i nazad, w pozycjach, o których nie śniło się filozofom. Czeski mocno pierdolnięty grind plus japońskie pojebane bajki, dodatkowo szwedzkie brzmienie gitar i bezlitosna ściana dźwięku - oto, czego możecie spodziewać się po "Entrails tsunami". Śladów normalności nie stwierdzono, natomiast stężenie mizoginii, dewiacji, rzygających wokali, czy perkusji napierdalającej na najwyższych obrotach przekroczyły wszelkie dopuszczalne normy. Tu nie ma co filozofować, odkrywać jakąś głębie czy przesłanie - bo żadnej z tych rzeczy tu po prostu nie ma. To masakrycznie brutalna rozrywka dla ludzi, którzy cenią sobie wszelkie odchyły i zwyrodnienia, muzyczne wynaturzenia i okaleczający hałas, wszystko to podane w mało wymagającej formie, którą można krótko określić jako rzeź. To 25 minut, w czasie których będziecie nerwowo szukać w domu jakiejś samurajskiej katany i hahimaki, aby w momencie kiedy porządnie wkurwi was sąsiadka z okrzykiem banzai posiekać ją na plasterki. Aby jednak do tego nie doszło, polecam sake i podkręcenie głośności. Powinno ulżyć.
Katany w chałupie nie mam, za sake nie przepadam, hentai uważam za "typową" dla wysp kwitnącej wiśni aberację, Za to owo ołączenie Czech i Japonii znam, mam, słucham niekiedy i nawet cenię.
Najnowszy pełniak Jig-Ai w odniesieniu do poprzednich dwóch wydaje mi się nieco "brudniejszy" w odbiorze, bardziej smolisty, nie tak wygładzony.
Bynajmniej jest to zarzut, ciekawi mnie czy tylko ja tak to odbieram? Może głośniki szlag trafił chwilowo tym razem przy odkręcaniu głośności?
Kolejna dobry kawał materiału z Ich strony.