
Nawiasem mówiąc płyta wydana jest jeszcze weselej. Co jednak okazuje się największą niespodzianką dostajemy po wrzuceniu płyty do odtwarzacza. Otrzymujemy coś co koliduje z dotychczasowym obliczem brutal death metalu. Otóż Amerykanom udało się przemycić do brutalnego dm niesamowite pokłady lekkości, nie odzierając jednak tej muzyki z jej głównych atrybutów. Wokal dalej jest skrzyżowaniem prosiaka z drwalem z objawami ostrej obstrukcji, gitary gdy trzeba rzężą, a szybkie tępa, jak i walce są tam gdzie trzeba, ale momentami łapiemy się na tym, że jesteśmy w całkiem innym miejscu. Ekipa z Long Island nabiera powietrza, gitary zaczynają odpływać w progresywnych kierunkach, wokal nabiera innych barw albo w ogóle daje na luz.
Na pewno jest to album na więcej niż 5 sesji. Czekałem na niego z myślą, że dostanę konkretny wpierdziel bez pytań "za co?", "dlaczego?", a tymczasem jestem właśnie po 5 piątym odsłuchu i nie wiem, z której strony nadchodzą ciosy i co się dalej stanie. Polecam i rzucam dwa kawałki:
[youtube][/youtube]
[youtube][/youtube]