Horror i gore!

Wszystkie chwyty dozwolone - od "Begotten" po "Wejście smoka".

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 12:15

Gore-fest Petera Jacksona „Dead Alive” - AKA Braindead - to zabawny, bardzo krwawy film. Fabuła jest dość prosta, ale
zawiera kilka pomysłowych elementów - takich jak rozwijający się romans między dwiema postaciami (Balme i Penalver), niepokojące psychicznie relacje między Balme a jego matką i dobrze napisany dialog.
Matka młodego mężczyzny zostaje ugryziona przez sumatrzańską małpę-szczura. Zachoruje i umiera, w tym czasie wraca do życia, zabijając i jedząc psy, pielęgniarki, przyjaciół i sąsiadów.
Balme wciela się w Lionela - niespokojnego, mniej lub bardziej wychowanego w domu młodego człowieka, który zmuszony jest spędzać większość swojego czasu opiekując się dominującą i szkodliwą psychicznie starszą matką. Penalver gra Paquitę - jego romantyczne przeznaczenie. Paquita to urocza młoda kobieta, dla której angielski jest (być może) drugim językiem. Wkrótce po tym, jak się spotykają, Paquita zauważa dziwactwa w zachowaniu Lionela i powoli zaczyna zdawać sobie sprawę, że oprócz zwykłego męskiego strachu przed zaangażowaniem w związek jest coś jeszcze. Być może winna jest kanibalistyczna matka Lionela zombie? Wkrótce Balme opiekuje się całą rodziną żywych trupów, która musi stale zażywać środkami uspokajającymi dla zwierząt, i próbuje odeprzeć nikczemnego wuja, który próbuje wcisnąć swoje dziedzictwo. Wtedy zabawa naprawdę się zaczyna. To Dead Alive Series z dodatkową krwią, nasyconą świetnym slapstickiem i szczyptą Monty Python'a. Balme, doskonały aktor do tej roli, ze świetną stymulacją i lękiem maniakalnym.
Dead Alive to jeden z filmów, w których Jackson zaczął mieszać szczegółowe ekstatyczne i fantastyczne elementy ze swoimi fabułami i zdjęciami, a następnie kulminował w niepokojących Niebiańskich Stworzeniach i spektakularnej trylogii Pierścieni. W Dead Alive znajduje swoją formułę i sprawia, że ​​działa ona bez ogromnego budżetu. Film jest dobrze nakręcony i
groteskowy, zabawny w swojej splatter konwencji.
Obrazek
plakat kinowy
Obrazek
polska okładka do kasety vhs
Obrazek
włoski poster
Obrazek
pierwsza, pierwotna okładka do kasety VHS
Obrazek
końcowa, finałowa scena after. Po kosiarka zombiholokałst:)
Obrazek
film na YT
Awatar użytkownika
Triceratops
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 17913
Rejestracja: 25-05-2006, 20:33
Lokalizacja: Impossible Debility

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 12:22

Uwielbiam ten film, scena z grabiami wspaniala xd
woodpecker from space
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 13:40

Nightmares come at night. Rok 1970. Aka "Les cauchemars naissent la nuit "
Takie tagi znalazłem do tej produkcji " Horror. Drama | Erotic. Gay & Lesbian. B Movie "
A tak naprawdę Nightmares Come at Night, to thriller erotyczny. Reżyser Jess Franco, nie jest to jeden z jego najlepszych
filmów . Ale zasługuje na chwilę uwagi. Ozdobą w tej produkcji, jest hiszpańska aktorka Dianą Lorys ( z filmu np. The Awful Dr. Orloff)
Jeszcze żyje, ma 79 lat....
Obrazek
Warto też wspomnieć, o koleżance ww Diany , którą gra Soledad Miranda. Także pochodzącą z Hiszpanii.
Lubię się zagłębiać w filmową twórczość, zupełnie nieznanych postaci, często analizuję, przy starych produkcjach, kto
grał, nawet na tym 2-3 planie. Śledzę losy, kariery tychże niekiedy epizodycznych ról. Niesamowite , ciekawe, doczytuję
życiorysy, przypadki które zdecydowały lub nie , o filmowym światku.
Obrazek
Na zdjęciu, Soledad Miranda. Młode fajne dupsko, poniosła śmierć w wieku 27 lat. Rozjebali się autem w Lizbonie,
wracając z planu Jej filmu "The Devil Came from Akasava". Jej mąż, kierujący autem przeżył, był już nieaktywnym byłym
kierowcą rajdowym. Musiało go lekko ponieść fantazja. Zdążyła urodzić syna. Czytałem też, że Miranda, przejawiała
zainteresowania okultyzmem, les orgiami, ten wypadek podobnież mógł mieć drugie dno. Ale tego pewnie po 50 latach,
już się nie dowiemy....Wracając do filmu....
Fabuła opowiada o kobiecie (Annie), która zaczyna mieć dziwne i przerażające koszmary o zabijaniu ludzi. Co gorsza, ludzie w jej snach wydają się martwi następnego ranka. Czy Anna naprawdę oszaleje, czy jest ofiarą znacznie bardziej złowrogiego planu? Jak powiedziałem wcześniej, nie jest to jeden z najlepszych filmów Franco. Ma nierówne tempo, złe aktorstwo i naprawdę marnuje talent aktorki Soledad Mirandy, która pojawia się w drobnej i przypadkowej postaci. Ale film ma też dobre momenty.
Wiadomo, mówimy o estetyce lat 70tych, gdzie delikatna nagość, epatowanie zbliżeniami, chaotyczną pracą kamer, to były
narzędzia do uczynienia z filmu, krzykliwej i skandalicznej produkcji. Wszystko by przyciągać widza. Te środki, za bardzo tutaj nie wyszły. Mocnym atutem filmu jest zamieszczona poniżej, ścieżka dźwiękowa do tego filmu. Autorstwa Bruno Nicolai
(zmarł w roku 1991, dyrygował orkiestrą, do kompozycji tworzonych mn przez Ennio Morricone).
Obrazek
Soundtrack | Music by Bruno Nicolai 1970
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 15:06

DEATH TRAP a.k.a. EATEN ALIVE, Usa 1977, reżyseria Tobe Hooper.
-Fabuła filmu inspirowana jest historią Joego Balla, seryjnego mordercy znanego jako "Rzeźnik z Elmendorf" lub "Aligator".
-Zdjęcia do filmu kręcono w Nowym Jorku i Niagara Falls (Nowy Jork, USA) oraz we Włoszech i na Sri Lance.
-"My name is Buck, and I came here to fuck" te słowa zostały wypowiedziane przez pielęgniarza w "Kill Billu" Quentina Tarantino. Tekst ten zapożyczony został ze "Zjedzonych żywcem", gdzie wypowiadany był przez Roberta Englunda.
-Wiele scen pochodzących z filmów "Il Paese del sesso selvaggio", "Zapomniany świat kanibali" i "Góra boga kanibali" zostało wklejone do tego obrazu.
"Zjedzeni żywcem" to film nieszczęsny. Zaledwie drugi w dorobku twórczym niemniej feralnego Tobiego Hoopera nie miał szans na zyskanie takiego poklasku jak młodszy o trzy lata kinowy debiut reżysera, "Teksańska masakra piłą mechaniczną". Oba te tytuły są jak niebo i ziemia – masakra w Teksasie wznosiła się na nieznane dotąd widzom terytoria orzeźwienia i pierwszorzędnej grozy, od lat niespotykanych w gatunku horroru, natomiast kolejną swoją fabułą Hooper wykazał się przyziemnością i wątpliwym zasobem ambicji. Na całe szczęście nie można uznać "Zjedzonych żywcem" za tani straszak i beznadziejny gniot; jest to całkiem przystępne rzemiosło.

Początek filmu wzbudza oczywiste skojarzenia z Hitchcockowską "Psychozą", chociaż nie przyprawia o ten sam mroźny dreszcz emocji, co klasyczny thriller. Atrakcyjna i strudzona życiem młoda prostytutka zostaje wyrzucona z domu uciech cielesnych, gwarantującym jej dach nad głową. Trafiwszy do obskurnego, otoczonego lasem hoteliku na bagnach, nawet nie spodziewa się, że będzie musiała skonfrontować się z jej właścicielem-mordercą. W pensjonacie mizerniejszej wersji Normana Batesa zjawia się szereg innych gości. Wszyscy, bez wyjątku, przerysowani są bardziej niż przyjaciele gospodyń domowych z ulubionych soap oper. Najbardziej bawią jednak intencje psychopatycznego hotelarza, który prowadzi swój bagienny interes, by... dokarmiać pupila w postaci krokodyla nilowego.

Choć jałowa akcja przyprawia o ból głowy, "Zjedzeni żywcem" oferują kilka smaczków, którymi ciężko wzgardzić. To przede wszystkim film popkulturowy, który wszedł do kanonu jako klasyczny obraz exploitation, bogaty w takie też sceny gore. Mniejsza jednak o nie, szalenie groteskowy wydaje się bowiem fakt, że napisany na kolanie (aczkolwiek pisany na przysłowiowym kolanie trzy lata) projekt klasy "B" zainspirował gromadę artystów, na czele z Quentinem Tarantino, który zacytował niesławną groźbę gwałtu pieprznego Bucka (w tej roli Robert Englund) w swoim "Kill Billu". Bardzo dobrze prezentuje się w filmie obsada, przecząc stereotypowi złego aktorstwa mającego być znakiem rozpoznawczym horroru. Współpraca z Marilyn Burns opłaca się Hooperowi tak samo, jak w przypadku "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Histeryczny i ekstrawertyczny charakter gry Burns jest nostalgiczny (ach, to niezapomniane szaleństwo i duchota Teksasu!), ale przede wszystkim nadaje poszczególnym scenom emocjonalnej głębi. Neville Brand, Carolyn Jones i Mel Ferrer bynajmniej nie wypadają na (bądź co bądź) tle Marilyn Burns słabo.

Zwraca się często uwagę na konformizm, z jakiego skorzystał Tobe Hooper, realizując drugi w swej karierze horror. Jak szybko po rozpoczęciu seansu się okazuje, jest to bowiem jatka – masakra, podobna aż nadto do historii Leatherface'a. Wygodnictwo zgubiło "Zjedzonych żywcem", którzy pozują chwilami na kopię pierwszego głośnego filmu Hoopera. Kolorystyka, równie przejaskrawiona jak w "Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną", w klasyku gore z 1977 roku jest już tyleż atrakcyjna dla oczu, co męcząca. Ociężały klimat nie tylko nie współgra z obłędem opowieści (jest tu go jak na lekarstwo), ale topornie buduje napięcie. Rekompensatą mógłby być większy budżet, jakim operowali twórcy, jednak nie został on ani przeznaczony na imponujące efekty specjalne, ani sam w sobie nie robi wrażenia.

Mimo mankamentów, zauważalna jest w "Zjedzonych żywcem" radość tworzenia, którą – co przykre – Tobe Hooper przejawiał w ciągu dalszych lat swojej kariery już tylko rzadziej. Ten kultowy film powstał w końcu w czasach, gdy horror odradzał się jak Feniks z popiołów i zajmował ważną pozycję na światowych rynkach, przyjmowany z aprobatą co najmniej przez publikę kinową. Dużo w tym przeciętnym horrorze optymizmu i ekscytacji, z jakimi w przyszłość spoglądał wówczas bardzo obiecujący reżyser. Całość nie zasługuje może na szczególny aplauz, ale daje radość z oglądania obrazu nakręconego jeszcze wtedy, kiedy horror potrafił zaskakiwać (lub był temu bliski).
Obrazek
plakat filmowy
Obrazek
okładki , pierwszych wydań z kaset VHS
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15791
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 15:08

Bad taste i Martwice mózgu chciałem nawet tu kiedyś zrecenzować, ale myślałem, że jest to tak znany film, że już został opisany na samym początku tematu ;-) Mimo wszystko - absolutne klasyki. Uwielbiam.
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15791
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 15:10

'Eaten alive " już opisywałem w innym temacie zanim ktoś zaproponował, abyśmy tutaj je wklejali ;-) Pomysł był nawet spoko, ale wykonanie raczej poniżej przeciętnej. Mimo wszystko uwielbiam takie kino. Chociaż znam o wiele gorsze slashery, które są naprawdę koszmarne ;-)
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 16:17

^ jednym z takich większych koszmarów filmowych (nie slasherowych), w fatalnym, fabułowym, wykonaniu aktorskim jest -
Nightmare in Wax , z roku 1969. Tandetna zabawa, dla koneserów złych filmów.
Cameron Mitchell,(czyli Vincent Renard) weteran złego filmu, jest byłym wizażystą z „Paragon Studios”, który po paskudnym incydencie z kwaśną miną na spotkaniu towarzyskim, staje się rozgoryczonym Szalonym Naukowcem z gumową blizną na twarzy. Mści się, porywając aktorów Paragona i zamieniając ich w żywe posągi w swoim tajnym laboratorium , które jest wygodnie zlokalizowane w bliskim muzeum figur woskowych. Paskudna fabuła, z jeszcze bardziej nieprzejrzystą z powodu całkowicie pozbawionego znaczenia zakończenia, które wydaje się nie mieć związku z resztą filmu.
Obrazek
VHS okładka
Obrazek
plakaty filmowe
Obrazek
Obrazek
film na YT
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15791
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 16:31

Będę musiał też coś chyba napisać.... .;-)
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 18:36

49 days , aka Sai Chiu. Chiny 2006.
To mój drugi film, który widziałem z parą Stephen Fung - Gillian Chung. Pierwszym był ten , osadzony w sztukach walki House of Fury. Tym razem biorą udział w produkcji, gdzie istotną rolę odgrywają siły nadprzyrodzone. Fung gra chińskiego lekarza, który musi opuścić swoją wioskę, żonę i córkę, aby spróbować wrócić do swojego gabinetu lekarskiego i zająć się pacjentami. Cztery lata zajęło mu zbudowanie marki fachowego medyka, lecz zawistna konkurencja wrobiła go i uwięziła. Gillian Chung gra rolę prawniczki, która prowadzi dochodzenie i próbuje udowodnić niewinność swojego klienta. Sądowa obrona, nie przynosi skutku.
Oskarżony usłyszy wyrok śmierci przez dekapitację. Zdesperowany, czekając na śmierć, niewinny, udaję się jemu wymknąć w dniu egzekucji . Ucieka do swojej prowincji, gdzie przez czterdzieści dziewięć dni odkrywa mroczne sekrety.
Przeplatają się typowo azjatyckie ghost-story.
Reasumując, „49 dni” to kompletny bałagan z całkowicie zagmatwanym scenariuszem i oparty na wierze wielu Chińczyków w reinkarnację i karmę. Ponadto istnieją poważne niespójności i błędy w translacji na angielski, które sprawiają, że historia jest trudniejsza do zrozumienia, Intencja pisarza i reżysera również nie jest jasna, łącząc dramat, romans, tajemnicę, komedię i horror, a na końcu robiąc sałatkę gatunków. Coś tutaj nie wyszło....
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

12-07-2020, 21:03

Face to face, rok 2002, Japonia/HK
Co do Stephena Funga, to wygrzebałem jeszcze jeden film z Jego udziałem - rzeczony "Face to face".
Reżyser Casey Chan to rzadki talent reżyserski, który nigdy nie był często wykorzystywany, być może dlatego, że jego filmy nie są uderzającymi formami artystycznymi ani komercyjnymi. W ostatnich latach miał problemy ze znalezieniem pracy a wiele lat po swoim znakomitym filmie (także z udziałem Stephena Funga) - Poeta z 1998 roku, nieco został zapomniany.
Oba filmy, bohaterów łączy spore podobieństwo - walka o życie - ludzkie słabości, cudzołóstwa, miłości i tragiczne utalentowane postaci. Podczas gdy Poeta opierał się na tragicznym życiu prawdziwego poety, "Face to Face" wydaje się
być oparty na czymś, bardziej nieuchwytnym, ulotnym.
To adaptacja powieści znanego japońskiego pisarza Edogawy Rampo Face to Face (aka The Snow) to koprodukcja Hongkongu i Japonii z udziałem Tanihary Shosuke i Ito Misaki z Japonii, a także aktora z Hongkongu Stephena Funga . Reżyser Casey Chan, współpracownik Stephena Funga od czasów Poety, zmienia scenariusz z Kyushu w południowej Japonii na daleką północ, gdzie ziemia jest pokryta śniegiem. Letarg i rozległy krajobraz lepiej pasują do niesamowitej atmosfery filmu, kontrastując szokujące sceny z cichą zimą. Stephen Fung gra ucznia, urodzonego w bogatej chińskiej rodzinie w Japonii. Jego najlepszy przyjaciel, utalentowany, ale biedny japoński student (Tanihara Shosuke), mieszka z nim w swoim domu. Pewnego dnia spotykają wspaniałą dziewczynę (Ito Misaki) i oboje się w niej zakochują. Bogaty młody Chińczyk, wkrótce po tym, jak został jej mężem, umiera w wypadku na nartach ... Ekscytujący film pełen tajemnicy, odkrywania zakamarków (mrocznych) ludzkiej natury. Atmosfera, styl i wszystko, co go otacza, czyni go niezwykle alternatywnym dla każdego typowego filmu z HK. + Dobre aktorstwo Funga (mimo wszystko w Poecie, zagrał wg mnie lepiej),
ładniutka, eteryczna Ito Misaki :roll: :arrow:
Obrazek
czyni z tego filmu, emocje które zapamiętałem na dłużej, z tych setek azjatyckich
produkcji, które w życiu przemieliłem.
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

14-07-2020, 22:48

Diary (Dziennik Zbrodni, aka Mon Seung), Hong Kong, rok 2006. Film starszego z braci Pang (Oxide Pang Chun).
+ wizualnie efektowny
+ wszechogarniająca atmosfera paranoi
+ nastrój niesamowitości
+ zakręcona fabuła
+ skłania do refleksji nad skutkami samotności
+ zdjęcia i muzyka
+ apetyczna Charlene Choi (gwiazda pop rockowego duetu Twins)
"Samotność, prawdziwa samotność bez złudzeń, to stan poprzedzający obłęd lub samobójstwo."- Erich Maria Remarque.

Opowieść o szaleństwie. Wing-na , jest młodą dziewczyną, której samotność jest tak wielka i niemożliwa do zniesienia, że wpędza
ją w paranoję. Bohaterka próbuje pozbierać się po zerwaniu z chłopakiem. Na pozór wydaję się, że dziewczyna , pogodziła się
z utratą ukochanego. Lecz w rzeczywistości, nową znajomość , która zawiera z przypadkowo poznanym mężczyzną, traktuje
jako kontynuację zerwanego związku z Sethem. Poznany na ulicy mężczyzna, przypomina wyglądem byłego chłopaka, więc
spełnia funkcję substytutu. Znajomość z nim, nie przyniesie anie szczęścia, ani spełnienia. I to nie tylko dlatego, że nowy
znajomy jet jedynie namiastką Setha. Na przeszkodzie stanie objawiająca się całym bogactwem symptomów choroba
psychiczna. Reżyser zdołał stworzyć sugestywną, wszechogarniającą atmosferę paranoi. Nastrój niepokoju, jest tworzony
w mistrzowski sposób, przez zatarcie granic między rzeczywistością obiektywną a wewnętrznym , pogrążającym się w
szaleństwie światem bohaterki. Niezwykle istotnym rekwizytem a także metaforycznym elementem fabuły są wytwarzane
przez bohaterkę marionetki. Sceny halucynacji wywołują pożądane wrażenie (np. kilkumetrowa marionetka
przemierzająca mieszkanie bohaterki). Sugestywne jest również posługiwanie się tożsamościami filmowych postaci,
które okazują się być wymysłem popadającego w psychozę umysłu Wing-ha, czy też zaskakujący finał. Niemniej, to właśnie
puenta, przynosi pewien niedosyt.
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

15-07-2020, 19:37

Shikoku, rok 1999, Japonia.
Shikoku jest najmniejszą z czterech dużych japońskich wysp (pozostałe to Honshû, Kyûshû i Hokkaidô).
Napisany w Kanji (https://pl.wikipedia.org/wiki/Kanji) „Shikoku” oznacza „wyspę czterech krain”, ale w starych przypisach
oznacza także „wyspę umarłych”. Ta wyspa jest wciąż odległym miejscem, na współczesną Japonię z dala od wielkich japońskich miast, są tam duże, pokryte mgłą lasy i góry, co stanowi doskonałą scenerię dla niesamowitej historii o duchach. Film został wydany wraz z „The Ring 2” Hideo Nakaty i wyprodukowany przez tę samą firmę Asmik-Ace Entertainment. Pięknie sfilmowany i pełen atmosfery oraz upiornych chwil. Dla miłośników azjatyckich, ghost-story zalecane.

Nastoletnia Hinako, po raz pierwszy powraca do swojej rodzinnej wioski na japońskiej wyspie Shikoku (z której wraz z rodzicami wyjechała do Tokio). W dzieciństwie jej najlepszymi przyjaciółmi była dziewczynka Sayori i chłopiec Fumiya. Teraz Hinako ponownie spotyka Fumiyę, ale Sayori zmarła, gdy miała 16 lat. Hinako wkrótce odkrywa, że ​​dzieją się niewytłumaczalne wydarzenia. Matka Sayori, kapłanka, chce przywrócić córkę do życia, będąc w ciągłej nostalgii i rozpaczy. 88 świątyń okrąża spowitą mgłą wyspę jako pieczęć chroniącą mieszkańców przed umarłymi. Ale przemierzając świątynie w odwrotnej kolejności na każdy rok życia zmarłego, pieczęcie mogą zostać cofnięte, a zmarły powróci do życia. A matka Sayoriego ma zamiar
podróżować do świątyń po raz 16…do wieku w którym umiera jej dziecko. .... Azjatycka mistyka śmierci i duchów, lubię ten klimat i ten "folklor" drugiej strony.Szkoda , że japoński black metal, nie czerpie z tego mistycznego świata. Chyba są zbyt pragmatyczni i w życiu codziennym, te bajki, to baśnie dla zjebów. Ja nadal takim śniącym zjebem jeste:), całe życie jedną nogą po tej drugiej stronie.
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

15-07-2020, 22:58

HORROR HOTLINE... BIG HEAD MONSTER. Rok 2001, Hong Kong.
trochę się zanieczuliłem alkocholizacyjnie dzisiaj, zatem stać mnie teraz tylko na wklejki z recenzji horror.com.pl i fotek stron
z książki "Strachma wielki oczy". Pana Krzysztofa Gonerskiego (RIP)
Aby stworzyć ciekawy i co oczywiste przerażający horror, można obejrzeć sto razy uznane przez krytyków i widzów dzieło. Nabyć wszelkie możliwe prawa do obrazu, a następnie wynająć profesjonalistów, którzy zmienią scenariusz w taki sposób, aby był on zrozumiały dla docelowego odbiorcy z danego kraju, czy też części świata. Oto prosty przepis na pierwsze kilka kroków do wyprodukowania remake`u. Oczywiście czasem scenarzyści, pod wpływem weny twórczej, na tyle pozmieniają scenariusz, że stworzą w pewnym sensie nową jakość. Można zupełnie inaczej. Wpaść na odkrywczy pomysł lub znaleźć i zainwestować w osobę o dużym potencjale twórczym. Niestety w dzisiejszych czasach trudno o świeży i odkrywczy koncept. Istnieje również trzecia droga. Można obejrzeć ze sto razy jakiś film i pozmieniać praktycznie wszystko. „Podróbka” może być ciekawa pod warunkiem, że jej twórcy wykażą się pomysłowością i wprowadzą szereg nowych elementów, które znakomicie wpasują się w „starszą” koncepcję. Wyraźnym źródłem inspiracji dla Pou-Soi Cheanga i jego „Horror Hotline” był „The Blair Witch Project” w reżyserii Daniela Myricka i Edwardo Sancheza. Produkcja z Hong Kongu wprawdzie ustępuje oryginałowi, ale...
„Horror Hotline” to nocny program radiowy, którego tematem są niewyjaśnione, dziwne zjawiska, pojawiające się duchy, etc. Któregoś wieczora do redakcji, w trakcie trwania audycji, dzwoni mężczyzna, który opowiada historię, z przed wielu lat, o dziecku o nienaturalnie wielkiej głowie. W tym samym czasie w radiu przebywa amerykańska ekipa filmowa, nagrywająca materiał o m.in. tym popularnym programie. Zaintrygowani tą historią Amerykanie, wraz z producentem „Horror Hotline” postanawiają rozwikłać tajemnicę dziecka.

Recenzowany „Horror Hotline” to horrorowy debiut w roli reżysera Pou-Soi Cheanga, znanego później m.in. z „The Death Curse”(2003) i „Home Sweet Home” (2005) oraz thrillera „Dog Bite Dog” (2006). Właściwie już po kilkunastu minutach seansu widz dostrzeże podobieństwa do wspomnianego wcześniej „The Blair Witch Project”, chociaż nie tylko. Z „A jednak żyje!” („It's Alive, reż. Larry Cohen, 1974) łącznikiem jest główna postać monstrualnego dziecka, choć w recenzowanym horrorze ma ono tylko olbrzymią głowę, ale podobnie jak w amerykańskim filmie wzbudza grozę.

Na szczęście twórcy recenzowanego horroru nie poszli drogą prostego naśladownictwa, ale przeciwieństwa. O ile akcja „The Blair Witch Project” dzieje się w lesie, o tyle „Horror Hotline” to film miejski, ze wszystkimi tego konsekwencjami, różniącymi go od oryginału. Bohaterami amerykańskiego dzieła są studenci, badający miejscową legendę. W recenzowanym obrazie widz ma do czynienia z doświadczoną ekipą filmową, wyposażoną w profesjonalny sprzęt, która fachowo zabiera się za badanie legendy. Ich pierwsze kroki to zebranie jak największej ilości materiałów, w tym zeznań świadków. Różnic w fabule jest znacznie więcej i to nie tylko takich, które są przeciwieństwem, ale również wynikających z odmiennej historii oraz centralną postacią, choć czy aby na pewno, monstrualnego dziecka. Podobnie jak we wspomnianym już wcześniej „A jednak żyje”.

Niewątpliwie mocną stroną „Horror Hotline jest scenariusz, dzięki któremu widz otrzymuje grozę zbudowaną podobnie jak w „The Blair Witch Project”. Bohaterowie, a widz razem z nimi, stopniowo wciągani są w mroczną historię, której początek wydarzył się cztery dekady wcześniej, lecz wtedy nie skończył...

W recenzowanym horrorze można również dostrzec nie tylko nawiązania do dwóch wspomnianych wcześniej obrazów, ale równie łatwo znaleźć analogie do wielu innych filmów, które przyczyniły się to do stosunkowo dużej dynamiki akcji. Jednocześnie odróżniając „Horror Hotline” od dzieła Myrnicka i Sancheza. W amerykańskim filmie miejscem budzącym grozę las, a raczej to co się tam wydarzyło. Chinczycy wzbudzają grozę w wielu miejscach, przynależnych do świata miejskiej dżungli, takie jak szpital, studio radiowe, czy opuszczony budynek. Takie lokacje obecne są w wielu produkcjach, dzięki czemu bywa, iż widz przeżywa Deja vu. Warto jednak zwrócić uwagę na jedną z nich. Część akcji dzieje się na pograniczu cywilizacji i lasu. Wydaje się to nie przypadkowe, a z pewnością można znaleźć tutaj analogię do dzieł Davida Lyncha, które bardzo często są umiejscowione w domach na peryferiach miasta (miasteczka). Nie jest to jedyne możliwe nawiązanie do twórczości amerykańskiego reżysera. Po seansie, warto przypomnieć sobie „Człowieka słonia” i zastanowić nad tragicznym losem tytułowych postaci.

Pou-Soi Cheang postawił sobie trudne zadanie stworzenia horroru, wpisującego się w nurt grozy nie nastawionej na brutalne sceny, czy dużą ilość krwi, lecz na wywołanie specyficznego nastroju tajemniczości i zagrożenia. Z tego zamiaru wywiązał się znakomicie. Nie byłoby to możliwe bez odtwórców głównych ról, Francis Ng oraz Josie Ho, których kreacje w znacznym stopniu przyczyniły się do zbudowania odpowiedniego nastroju. Warto przyjrzeć się ich wzajemnym relacjom, zmieniającym się w miarę rozwoju akcji. Niestety nie wszyscy aktorzy popisali się należytym rzemiosłem, czasem grając zbyt sztucznie.

Początek „Horror Hotline” to również kilka scen zawierających w sobie pewien ładunek komizmu, zanikającego w dalszej części filmu, ustępującego miejsca narastającej grozie, najwyższej próby. Chociaż obraz jest podróbką „The Blair Witch Project”, nie należy do najbardziej przerażających przedstawicieli gatunku, to jednak dzięki intrygującej i dobrze opowiedzianej historii, powinien zadowolić nawet wybrednych fanów horroru.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

16-07-2020, 20:01

UNBORN BUT FORGOTTEN, Korea Pd. rok 2002
Han Su-jin jest młodą i ambitną dziennikarką profesjonalnie podchodzącą do swojej pracy. Pewnego razu los oferuje jej szansę na nakręcenie wyjątkowego reportażu – dziewczyna rozpoczyna pracę z prawdziwym detektywem - Lee Seok. który trafia na trop sprawy, wiążącej się ze śmiercią młodych, ciężarnych kobiet. Śmierć każdej z nich jest zagadkowa, brutalna i nikt nie potrafi racjonalnie jej wyjaśnić. W toku śledztwa Su-jin wchodzi w styczność w portalem o nazwie The White Room, który rodzi w jej umyśle niepokojące wizje o jasności i śmierci. Wkrótce okazuje się, że wszystkie ofiary tajemniczych zabójstw zetknęły się wcześniej z wspomnianą witryną, a ich śmierć nastąpiła dokładnie piętnaście dni później. Su-jin pozostały dwa tygodnie, aby zbadać tajemnicze wydarzenia, które kilka lat wcześniej doprowadziły do tragedii i spróbować uratować własne życie.
„Unborn But Forgotten” opiera się na powszechnie znanych motywach, wielokrotnie wykorzystywanych już wcześniej w azjatyckich horrorach. Mamy więc mściwego ducha kobiety, który nie mogąc zaznać spokoju, sprowadza śmierć na kolejne osoby (plus za nietypowy charakter zgonów), stronę internetową, za której pośrednictwem zjawa wybiera swoje ofiary oraz tajemnicze wydarzenia z przeszłości, które bohaterowie muszą poznać jeśli pragną przetrwać. Choć wymienione powyżej czynniki zdradzają, że film ma stosunkowo bogate zaplecze tematyczne, w rzeczywistości nie wciąga tak bardzo, jak mogłoby się tego od niego oczekiwać i po pewnym czasie zaczyna się dłużyć.

Najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest niemal zupełny brak poczucia zagrożenia. Oglądając filmy grozy, w szczególności te azjatyckie, można być przyzwyczajonym do tego, że budowany stopniowo, niemal melancholijny klimat, potrafi nieść ze sobą wręcz niespotykaną dawkę grozy, dodatkowo potęgowaną panującym przez cały czas trwania filmu spokojem. W przypadku „Unborn But Forgotten” rzeczywiście historia, zaprawiona subtelną dawką niepokoju i tajemniczości, rozwija się spokojnie, jednak brakuje w niej tego, co przecież w jakiś sposób czyni horror tym czym jest, czyli strachu. Nieprawdopodobne wydaje się to, w jak wielu momentach w filmie brakuje podnoszącego ciśnienie, czy przyprawiającego o szybsze bicie serca zdarzenia, mimo że bez najmniejszego kłopotu można by je tam umieścić, nie psując rozwoju fabuły, nie degradując wartości filmu, a jedynie dając fanom grozy to czego szukają, czyli okresowy skok adrenaliny.

Przez cały czas trwania filmu widz ma nadzieję, że może teraz, że może właśnie w tej chwili warto by na chwilę zamknąć oczy, przyciszyć głos w słuchawkach itd. Niestety każda kolejna scena pozostawia po sobie poczucie niespełnienia, swego rodzaju wybrakowania. Można oczywiście powiedzieć „To dobrze. Film nie jest przewidywalny, nie straszy jumpscenkami i innymi oklepanymi schematami”. Niestety w rzeczywistości film nie straszy w ogóle. Nawet kiedy duch rzeczywiście się zjawia, zamiast wzmożonej pracy serca lub zatrzymania oddechu, najpoprawniejszą reakcją zdaje się być zupełny brak reakcji. „O! Duch” chciałoby się rzec, zupełnie jakby znalazł się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Ponadto irytuje fakt, że historia zjawy zdaje się w filmie nie mieć większego znaczenia, a dodatkowo w żaden sposób nie porusza widza. W ostateczności film przypomina raczej zaprawiony szczyptą duchowego posmaku thriller, a same manifestacje zjawy zdają się w nim istnieć głównie dlatego, żeby można było go nazwać horrorem.

Oczywiście film ma swoje dobre strony. Nastrój jest w porządku, zdradza potencjał, który właściwie wykorzystany mógłby widza porządnie wystraszyć. Historia też jest nienajgorsza, choć prowadzona nieco chaotycznie. Również ścieżka dźwiękowa dodatkowo przykłada się do budowania klimatu. Niektóre sceny, na przykład ta, w której Su-jin dokonuje w apartamencie 1308 makabrycznego odkrycia lub inna, również rozgrywająca się w apartamencie, a dotycząca manifestacji zjawy pokazują, że film mógłby bez większego wysiłku osiągnąć znacznie więcej w swoim przekazie oraz intensywności, gdyby tylko reżyser mu na to pozwolił. Nie da się również ukryć, że film o czymś opowiada i jest to kwestia bardzo ważna w czasach, w której wiele wartości zaczyna zanikać.

Tym bardziej boli fakt, że istnieją wymienione nieco wcześniej wady, wpływające na niekorzyść filmu, pod którego zakładką gatunek, widnieje przecież słowo horror. Mając to na uwadze wypadałoby, żeby tego horroru w horrorze było trochę więcej, a z tym „Unborn But Forgotten” mimo tego, że robi widzowi ogromną nadzieję, w ostateczności sobie nie radzi. Choć nie jest to produkcja, którą można wychwalać pod niebiosa i zaklinać się, że ten kto jej nie obejrzy wiele straci, to filmu nie można też nazwać złym. Ma w sobie wiele cech charakterystycznych dla najlepszych azjatyckich horrorów takich jak tajemniczy klimat i melancholijny, spokojny nastrój, niestety nie robi z nich wystarczająco dobrego użytku (mimo że może). Z tego właśnie powodu można go obejrzeć, ale nie trzeba tego robić, w szczególności dlatego, że istnieje ogromna szansa na to, że oglądaliście już coś bardzo podobnego, a przy tym z zachowaniem całego swojego przekazu, znacznie pełniejszego grozy.
Obrazek
Awatar użytkownika
uglak
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9973
Rejestracja: 15-06-2012, 12:03
Lokalizacja: ארץ ישראל

Re: Horror i gore!

17-07-2020, 11:42

GRIZZLY II – premiera po prawie 40 latach
https://film.org.pl/a/grizzly-ii-premie ... da-232430/



Będzie dobra ciekawostka.
Guilty of being right
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

17-07-2020, 20:24

A Wicked Ghost, Hong Kong, rok 2000
złapać watek logiczny, postaciowy w tym filmie, dość trudno. Sporo azjatyckich duchów, zemst, zawiedzionych miłości,
zabójstw, pogubiłem się oglądając. Ale kilka "momentów" fajowo super ekstra cool, jak to mówią młode siksy z Woods Of Infinity :P
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

17-07-2020, 22:26

THE RECORD, rok 2000, Korea
Kategoria III, w wypadku tego filmu, to spore marketingowe nadużycie. Ale naklejka, na moim wydaniu, to po prostu
czerwona naklejka, jako oczojebna reklama.
"Nagranie” w reżyserii Kim Gi-huna oraz Kim Jong-seoka to jeden z pierwszych koreańskich „teenage slasherów”. Ponieważ początki zawsze bywają trudne, horror duetu reżyserów przyrządzony jest według najprostszej metody - kopiowania powszechnie uznanych amerykańskich klasyków. Mamy więc szczyptę „Krzyku” Wesa Cravena, dziesięć gramów „Piątku trzynastego”, ćwiartkę „Kłamstwa” oraz pół kilo „Koszmaru minionego lata”. Tak upichcone danie smakuje wprawdzie niezbyt świeżo, ale czy świeżość to jedyny atut kina grozy?
Sung-wook, zwany przez kolegów i koleżanki z klasy „Maskman`em” (od chirurgicznej maski noszonej na twarzy), jest szkolnym popychadłem. Nieśmiały, chorowity, cierpiący na alergię staje się celem nieustannych zaczepek i niewybrednych żartów ze strony otoczenia. Pewnego razu zostaje zaproszony przez dwie najładniejsze dziewczyny w klasie, Eun-mi oraz Hui-jung do spędzenia weekendu w domu letniskowym. Podczas nocy, do środka dostaje się troje zamaskowanych napastników. Jeden z nich filmuje całe zdarzenia kamerą. Sung-wook zostaje przywiązany do łóżka a następnie kilka razy ugodzony w pierś. Dla zabawy. Napastnikami są bowiem koledzy z klasy, a nóż miał chowane ostrze. Ostrze wcale się jednak nie schowało i chłopak został rzeczywiście zamordowany. Przerażeni nastolatkowie, obawiając się więzienia i zrujnowanego życia, postanawiają się pozbyć zwłok zmarłego Sung-wooka. Oblewają ciało benzyną, lecz w pewnym momencie płonący chłopak zrywa się na nogi i wskakuje do morza. Mija rok. Pewnego razu Hui-jung zostaje zaatakowana przez tajemniczego agresora, uzbrojonego w nóż i ubranego w czerwony kombinezon oraz chirurgiczną maskę na twarzy. Taką samą, jak nosił zamordowany Sung-wook. Wkrótce nieznajomy odzywa się informując, że jest w posiadaniu kasety z nagraniem morderstwa. Nie zawaha się jej opublikować, jeśli młodzi bohaterowie nie przystaną na jego warunki. Rozpoczyna się krwawa gra...

Streszczenie fabuły nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z powtórką z rozrywki. Na szczęście mimo wielu zwietrzałych rozwiązań dramaturgicznych „Nagranie” ogląda się całkiem znośnie. Pod warunkiem jednak, że zaakceptujemy jego wtórność oraz nie będziemy nazbyt głęboko wnikać w logikę filmowych wydarzeń i rozwodzić się nad głupotą bohaterów. To, że film Koreańczyków nie męczy jest zasługa sprawnej realizacji, zwłaszcza umiejętnego wykorzystywania filmowania z ręki, nadającego akcji dramatyzmu i dynamizmu. Nie można też narzekać na tempo opowieści. Po nieco przydługim prologu przywodzącym na myśl amerykańskie komedię o młodzieży, której buzują hormony, film zgrabnie wskakuje na co prawda utarte, lecz swojskie tory „teenage slashera”. Historia kończy się, jeśli potraktować finał z przymrużeniem oka, jak na niewysokie standardy tej odmiany kina grozy, zupełnie przyzwoicie. Nie można też mieć większych zastrzeżeń do postaci nastolatków, nawet jeśli słyszymy taki oto dialog między uciekającymi przed mordercą bohaterami. Chłopak mówi do dziewczyny: „Pójdę zadzwonić na policję, a ty się dobrze ukryj.”

Niestety, problem z „Nagraniem” polega na to, że jest to film zupełnie przeciętny. Próżno oczekiwać po nim zaskakującej intrygi czy nietuzinkowej finalnej puenty. Wprawdzie pod koniec obrazu Koreańczyków czeka na widza fabularny twist, lecz sprawia on wrażenie nieprzekonującego, sztucznego i dodanego na siłę, by uatrakcyjnić pozbawioną większych atrakcji fabułę. Nie imponują również dwa najważniejsze w slasherach elementy, czyli postać mordercy oraz sceny uśmiercania bohaterów. Postać zabójcy nie oferuje praktycznie żadnej niespodzianki, a tę którą w zanadrzu trzymają twórcy filmu, wszyscy którzy widzieli „Krzyk” Wesa Cravena z pewnością za taką nie uznają. Kiepsko jest też ze scenami morderstw - jest ich niewiele i tylko jedna jest w miarę krwawa i stosownie gwałtowna i niespodziewana. A jakby tego było mało film zilustrowano równie sztampową młodzieżową muzyką.

W 2000 roku wyprodukowano w Korei trzy horrory, który wykorzystywały schemat slahsera. Obok „Nagrania” pojawiły się jeszcze „Koszmar” Ahn-Byeong-ki oraz „Bloody Beach” Kim In-soo. Z tych trzech obrazów najlepsze wrażenie pozostawił po sobie film Byeong-ki, ponieważ próbował łączyć formułę teenage slashera z azjatycką ghost story. „Nagranie” natomiast wypada najsłabiej, przygrywając z „Bloody Beach” na polu makabry. Mimo wszystko fani opowieści o zamaskowanym zabójcy nie powinni wybrzydzać, ponieważ w tej odmianie horrorów często nawet przeciętny slasherem okazuje się warty uwagi.
Obrazek
Awatar użytkownika
hcpig
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10068
Rejestracja: 06-07-2008, 13:23

Re: Horror i gore!

18-07-2020, 06:05

Pesten a znasz może jakieś dobre azjatyckie found footage? Noroi (2005) i Occult (2009) są absolutnie genialne ale poza tym nie natrafiłem na nic ciekawego.
Yare Yare Daze
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

18-07-2020, 10:53

^ gdyby były inne, z tego nurtu, na pewno trafiłbyś . Może współczesne kino, coś dołożyło. Od 10 lat raczej nie śledzę co się dzieje.
Mam w kartonach, jeszcze sporo filmów, z tamtego amoku kupowania DVD. Wielu jeszcze nie oglądałem, gdy coś trafię, polecę.

A Wicked Ghost, rok 2000, Hong Kong
Kupiłem ten film, ponieważ okładka wyglądała dość przerażająco. Najgorsze jest to, że okładka jest jedyną przerażającą rzeczą w tym filmie ...

Ten film ma wszystko, czego oczekujesz od złego horroru:

1) Słaba fabuła
Cały film opowiada o podróży naszego bohatera w celu odkrycia przyczyny nawiedzenia. Niestety, nic z tego nie ma większego sensu.
2) Słaby wizualnie / dźwiękowo
To zdecydowanie nie jest psychologiczny horror. Do straszenia , używa prostych środków , które po prostu nie działają.
Długie włosy z Ringu i twarz ducha, raczej śmieszą niż straszą.
3) Słabe aktorstwo
Myślę, że takie "dzieło" to w tydzień, z kumplami w domu mogę nakręcić.

Jedynym ratunkiem może być dobrze wyglądająca Cissy ...szkoda, że cycków czy dupska chociaż nie poka, poka, zała:)
Obrazek
Awatar użytkownika
SODOMOUSE
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 11079
Rejestracja: 21-06-2006, 20:27
Lokalizacja: POSERSnań

Re: Horror i gore!

18-07-2020, 15:40

Black Night, rok 2006.
W tej produkcji panazjatyckiej, widzimy trzy różne historie, z których każda jest realizowana przez innego reżysera. Dobra
formuła, trzy historie, szybkie boom-strach , bez zbędnego scenariusza.
Hongkońskie "Next Door" opowiada historię miłosnego trójkąta pomiędzy mężczyzną i dwoma kobietami, a raczej jedną kobietą i mściwym duchem drugiej.
"Black Hole", kontrybucja japońskiego reżysera, to opowieść o kobiecie, która w skutek jakiś traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa, miewa koszmarne widzenia.
Tajskie "The Lost Memory" opowiada o rozbitej rodzinie, a także o tym jak wielkie jest przywiązanie dziecka do matki.
Największą słabością kina azjatyckiego jest to, że zbyt często trzyma się utartych schematów. Duch zawsze wygląda podobnie, bardzo częstym motywem jest utonięcie i strach przed wodą, a strach wylewający się z ekranu najczęściej budowany jest na podobnych środkach wyrazu. Wszystko to sprawia, że po obejrzeniu którejś tam z rzędu produkcji z Azji z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przewidzieć wydarzenia na ekranie, a całość staje się nieco nużąca. Nie inaczej jest w przypadku "Black Night" miłośnicy kina azjatyckiego znajdą tu wszystko, co dla tego kina charakterystyczne, duchy dzieci, topielców, zaskakujące zakończenia ciekawe inne od mentalności zachodniej, spojrzenie na rzeczywistość ponadnaturalną. To kino , z
czasu, gdy na świecie z powodzeniem sprzedały się Ju-on czy Dark Water. Tematyka bladych , małych dzieci, brudnej wody, kałuż, kruczoczarnych włosów...to ten klimat. Nie jest to źle spędzone 98 minut życia.
Obrazek
ODPOWIEDZ