
"Scorn Defeat" stylistycznie przypomina coś na pograniczu pierwszej i drugiej fali bm. Jak już wspomniałem, riffowanie ma tu znacznie więcej wspólnego z Samael niż chociażby właśnie Mayhem. Prostota i swojego rodzaju toporność jest tu na porządku dziennym - ale to nieoszlifowanie jest oczywiście wartością dodaną. Co wyróżnia tych Japończyków to przede wszystkim niecodzienne struktury utworów i skłonności do eksperymentów. Otwierający album "A Victory of Dakini" jest dobrym tego reprezentantem - mamy tam i umiejętnie wplecione klawisze, i totalnie z dupy pojawiającą się solówkę, która za pierwszym razem wywołuje konsternację, lecz wraz z kolejnymi odsłuchami zdaje się pasować. Takie dziwne odjazdy tylko wspomagają cholernie niepokojący i momentami wręcz upiorny wydźwięk całości. Wystarczy posłuchać "At My Funeral" - to gitarowe tremolo w połączeniu z symfonicznym pasażem tworzy jeżący włosy efekt. Jest w tym coś gotyckiego, acz bez tandety i kiczu. Dodajmy do tego charakterystyczne wokale Mirai, bardzo jadące pod Venom, z typową dla tegoż zadziornością i arogancją, ale i cudownym smaczkiem w postaci akcentu.
Ale nie samym klimatem to wydawnictwo stoi - kompozycyjnie jest naprawdę dobrze, a każdy utwór ma swój unikalny charakter i się czymś wyróżnia. "The Knell" to pędząca niczym japoński pociąg jazda bez trzymanki, "Ready for the Final War" to epicki, 9-minutowy odjazd, zarówno pełny patosu i ornamentyki, jak i po prostu klasycznego riffowania w stylu Celtyckiego Mrozu. Na czele z absolutnie przezajebistym, niespodziewanym przyśpieszeniem w 5 minucie - tak bardzo przypominającym "The Usurper". No i zawiera najbardziej nadające się do wspólnego śpiewania wersy na płycie: "Into the night of the depths/When rago shines into the skies/They will regret, the tenth planet/The king of destruction now has come", przeplatane opętańczym, histerycznym śmiechem wokalisty. Przewspaniała rzecz. A na końcu jest jeszcze "Taste Defeat", wolno kroczące, zajeżdżające doom metalem na kilometr, ze świetnym użyciem piszczałek czy cholera wie jaki to instrument, no i gorzką, naprawdę przytłaczającą końcówką, gdzie utwór zwalnia jeszcze bardziej, powoli usuwając się w nicość(jedno z lepszych użyć fade-outu jakie słyszałem). "All the faiths you had are falling down/Taste of defeat, defeat of yourself"...
I szkoda tylko, że to tak naprawdę jedyny album w tym stylu, jaki nagrał Sigh. Jeszcze klasycznie metalowy, acz wystarczająco "udziwniony" i obudowany nietypowymi rozwiązaniami, by stanowić totalnie unikalne zjawisko na scenie. No i w 1993 tak aktywne użycie klawiszy nie było jeszcze czymś na porządku dziennym, więc warto czasem wymienić Sigh obok Emperor. A dla mnie - mówiąc zupełnie szczerze - Japończycy wykorzystali elementy symfoniczne ze znacznie większym wyczuciem i bez takiego napuszenia. Podsumowując - perełka.
https://podziemnegarkotluki.blogspot.co ... ejsku.html" onclick="window.open(this.href);return false;