20-11-2022, 16:52
Pierwszą czwórkę trudno ocenić inaczej niż wszystko w przedziale 9-10/10. Oczywiście, można podnosić, że Metallica jak opętana podwędzała innym motywy, że w rozbiorze na elementy pierwsze operowała dość prostymi klockami — bo Slayer, a szczególnie Voivod mają znacznie bardziej wyrafinowane riffy, bo Lars tak trochę momentami nie umie. Ale jakie to kurwa ma znaczenie? Niech będzie, że elementy składowe proste, ale całości rozwalają. Najwyżej postawię chyba „RtL”.
Czarny — nie dam więcej niż 6—6,5. Nie podszedł w momencie premiery, później się przekonałem, ale teraz zupełnie nie chce mi się do niego wracać. Sama „Nothing Else Matters” to minus dwa punkty.
„Load” — wspaniała płyta. Dycha jak złoto. Dla mnie najlepsza Meta, jedyna, do której wracam regularnie, która ciągle brzmi świeżo. Nagrana w świetnym momencie, już dojrzeli, ale jeszcze im się chciało, jeszcze była jakaś chemia.
„Reload” — z 7,5. Odrzuty, ale jakie. Jeden „Fixxxer” z perspektywy gada lepiej niż cała czarna płyta.
„St. Anger” — a chuj wie. Nie oceniam.
„DM” i „Hardwired” — ciężko ocenić. Punktowo z 6,0–7,0, bo są pojedyncze utwory-wracacze. I tę atmosferę wymęczenia, mozolnej walki z materią, żeby jeszcze cokolwiek wyszło, odbieram paradoksalnie jako wartość dodaną. Z tym że bez Hetfielda to by muzycznie zupełnie nie istniało, w obu przypadkach on robi 90% roboty.