Widzę, że zabrakło forumowiczów na gigu, więc napiszę sam sobie
Anda Fardha - End of a Journey. Piękna to była podróż, bardzo dla mnie ważna, choć też akurat dla mnie się nie kończy, wszak muzyka pozostaje. Zespół jedyny w swoim rodzaju, który pojawił się znikąd, przez chwilę był tylko ciekawostką (przynajmniej dla osób mało obeznanych ze sceną), a stał się sensacją po pierwszym koncercie. W czwartek zagrał jeden z ostatnich pożegnalnych (kto wie, przynajmniej na razie) gigów w Hali Stulecia. Wybraliśmy się tam, bo jak można się nie pożegnać?
O The Hu nic nie mogę powiedzieć, bo nie widziałem. Heilung zrobił to, co miał zrobić - jak zawsze dość konserwatywny show, z tym samym początkiem i zakończeniem, bez bisów, z dużą dawką emocji. Pewne akcenty się zmieniły, np. zabrakło "Traust" (szkoda), ale otwarło to nowe możliwości. I o ile nie był to najlepszy koncert Heilung, jaki widziałem, o tyle te trzy minuty, gdy oni grali najstarszy znany człowiekowi utwór muzyczny ("Nikkal"), a po wszystkim parotysięczny tłum zgromadzony w hali po prostu pozostał w całkowitej ciszy, to była absolutna magia i coś, co zapamiętam pewnie do końca życia. Dla mnie kwintesencja muzyki Heilung. I na tym poprzestanę, dokładna wyliczanka nie ma żadnego sensu.
Koncert się skończył, muzycy się pożegnali, nieco bardziej wylewnie, niż zazwyczaj. Jeśli kiedyś wrócą, z radością poznam z płyty i na żywo nową muzykę. Jeśli nie, będę kibicował ich innym projektom, a raz na jakiś czas przypomnę sobie stare dokonania. Dziękuję, to były wspaniałe lata i wspaniałe cztery koncerty, które miałem okazję zobaczyć. Jedna z najlepszych muzycznych podróży w moim życiu.