
Wyobrażcie sobie korzenne brzmienie muzyki rockowo-metalowej, ale nie naspeedowanej rytmiką pierwszych płyt AC/DC. Raczej takiej, która w domyśle zahacza o Pagan Altar, ba, cofa się nawet do lat świetności Jefferson Airplane, zza czasów "Surrealistic Pillow" (kto nigdy nie słyszał "Somebody To Love" ten... i tak nic nie stracił, bowiem mieli tuzin lepszych kawałków).
Dodatkowo, "zamknijcie szeroko oczy" i poczujcie jakbyście słuchali Black Sabbath w lesie, który szeptami wiatru i szelestem liści napawa was niepokojem. Po chwili okaże się, że ten Black Sabbath to stonerowo-dronowa wariacja, która często grzęźnie w doomowym bagnie i w latach 70-tych (organy Hammonda!). Całości dopełnia wokal Jex, która wydaje się być idealną retro-wiedźmą z ogromną kurzają na facjacie. Nie doszukacie się tutaj zajebistych riffów, rewelacyjnych solówek czy blastów napierdzielanych z szybkością karabinu maszynowego. Prędzej tło będą wypełniać mozolne tempa gitar, okultystyczna atmosfera i różnego rodzaju psychodeliczne przeszkadzajki. Ale jeśli już dacie się omamić czarownicy, poczujecie TEN klimat, bo trzeba wam wiedzieć że Jex Thoth to taki muzyczny poltergeist.