W "Egzorcyzmach Emily Rose" prawnik wspomniał, że tybetańscy mnisi potrafią używać 2 zestawów strun głosowych, tak że słychać 2 głosy. Ale bez tego to trudno raczej byłoby odegrać tę partię, a boję się, że Hildur nie znała tego tricka. Fakt, że w momencie gdy się to nie zgrywało do końca (na początku) to było miejscami przykre, ale potem już dała radę. Zresztą była dla mnie tak urzekająca że mogłaby cały koncert fałszować a i tak bym się zakochał

zwie się to śpiewem alikwotowym - i na naszym poletku korzystał z tego Niemen (polecam genialny utwór "Pielgrzym" z 1975 r) ale ja nie o tym

hymn islandzki ciężko by jej było zaśpiewac bez półplaybacku, a bez tej drugiej ścieżki pod koniec wypadłby gorzej; mnie natomiast wkurwia pójście na łatwiznę jakie zaprezentowała w ostatnim utworze, który grała niby solo (czyt. z laptopem w akompaniamencie)
To był nie tyle koncert co spektakl. Jak dla mnie, to doskonale operował rzeczami nie do końca zdefiniowanymi, niby czasem były jakieś kształty, czasem w tych chmurach widziałem nawet twarze które zwracały się do środka, a w środku z kolei zazwyczaj był jaki korytarz, tak jakbyśmy schodzili coraz dalej tunelem, coraz głębiej. Do mnie to trafiło.
Spektakl też rozumiem jako jakąkolwiek interakcję z publicznością - nazwałbyś spektaklem sztukę w teatrze puszczoną z laptopa na rzutnik? Gośc "gra" raz na 30 lat - a jak już przyszło co do czego to zamiast pokazac coś wartego tej 30-letniej przerwy (scenografia, jakieś dymy puszczane w losowych miejscach jakby nie było ogromnej sali, show który toczy się wśród widowni, czy nawet generowanie tych dźwięków na żywo) to wychodzi i puszcza filmik z laptopa, no kurwa bez jaj. Ja wiem że muzyka elektroniczna to inne medium - ale chociażby Aphex Twin w zeszłym roku pokazał że można na jej bazie zagrac koncert wychodzący poza banalne wizualizacje.
Co do samych wizualizacji - owszem, każdy mógł sobie w tych quasipsychiatrycznych plamach zobaczyc co chce, ja niestety widziałem głównie sowy i chyba ze 3 razy strusia

generalnie większośc z nich sprawiała wrażenie tworzonych na kolanie, bo cos przecież pokazac trzeba
o.O Serio tak fajnie wypadło? Jak uciekłem w trakcie pierwszego utworu, zarzuty miałbym takie jak Ty wobec Lustmord - z mojego punktu widzenia jeden gość gra na śmiesznych bębenkach, a pozostałych dwóch się na niego gapi, jeden od czasu do czasu poprawia swój zajebisty berecik (kawałek ode mnie koleś siedział w czapce z daszkiem, lol, ale niektórzy mają stajla).
bębenki z delayem były git, niestety znowu częśc syntezatorów została zastąpiona laptopem
podsumowując - ąę muzyka prezentowana na ąę imprezie zbliża się do koncepcji Milli Vanilli
na szczęście był kapitalny show w Mandze w środę który pokazał że niektórzy potrafią jeszcze odtwarzac swoją twórczośc w sposób który nie powoduje uczucia wyfrajerzenia wśród publiczności