Brzmienie całkiem niezłe, może trochę było za głośno, ale ok. Wokal trochę się wyrobił, ale i tak nie za bardzo mi pasuję do tej kapeli. Dobór utworów ujdzie - choć byłbym najszczęśliwszy jakby grali tylko z pierwszych dwóch płyt, bo te albumy to dla mnie klasa, jeśli nie dwie - wyżej, niż wszystko co później nagrali. Waters zrobił na mnie ogromne wrażenie - i to nie tylko za sprawą znakomitej gry na gitarze. Był naturalny, wyluzowany, otwarty - od razu widać, że ten gość doskonale bawi się muzyką. Nic dziwnego, że jego dobry humor udzielał się publiczności.
Wracając do Dava Paddena - gość zupełnie z innej bajki, o dziwo w starych kawałkach jakoś sobie radził w tych ostrzejszych partiach, ale jak trzeba było zaśpiewać wysoko to już brzmiał koszmarnie. Całkiem nieźle natomiast wypadł przy okazji łzawej ballady Phoenix Rising

Cóż - Randy Rampage był genialny, Coburn Pharr zdecydowanie dawał radę, a później to już do wokalistów szczęścia nie mieli. Ot lepsi bądź gorsi rzemieślnicy,ale nic specjalnego.
Podsumowując - fajny koncert i warto było się wybrać, choć byłem tak potwornie zmęczony, że robiłem tym razem za "lansera" i "podpieracza ścian"
