And I'll pick out his bonny blue een;
And with a lock of his yellow hair
We'll theek our nest when it grows bare.”
W zalewie pseudorockowego gówna ze skrzypcami udającego prawdziwy FOLKROCK trza zachować wiarę i sięgnąć do wzniosłych, choć zmuszałych pomników (a raczej strachów na wróble) by nie dać sobie kitu wciskać.
Jako przodownik pracy skrobnę, co nieco o kilku moich ulubionych płytach w temacie, pochądzących z wyspiarskiej ojczyzny tego co na naszym kontynencie rockowe.
Nie są to płyty najbardziej reprezentatywne dla gatunku, bo o takich można bez problemu przeczytać gdzie indziej. Tutaj macie tylko rzeczy, które Św. Bezdech słucha z przyjemnością, a niekoniecznie te najbardziej poważane.
Żeby było jasne: w folk rocku lubię przede wszystkim część folk. Z drugiego pierwstka cieszą mnie inspiracje, nowocześniejsze aranże i interpretacja. Elektryki nie musi być, a perkusji nawet lepiej, gdy nie ma.
Poza tym nie przepadam za Fairport Convention, które gdyby ktoś nie wiedział, jest najbardziej uznaną marką w tej dziedzinie muzyki. Dla mnie to takie Jefferson Airplane ze skrzypcami - fajne, ale w folko-roku wolę co innego ;)

STEELEYE SPAN - Please to See the King
My staff has murdered giants, my bag a long knife carries
For to cut mince pies from children's thighs,
With which to feed the fairies.
Jeden z najważniejszych i najbardziej znanych zespołow odnawiających brytyjski folk.
Ich druga płyta w obiegowej opinii uważana jest za rozczarowanie po, uważanym przez wiekszość fanów za genialny, debiucie.
Moja osobista wykładnia prawdy mówi, że pierwsza płyta to nieposkładana próba stworzenia nowej jakości na rynku z paroma fajnymi piosenkami, a "rozczarowanie" to najlepsza rzecz stworzona przez ten zespół.
Pierwsze, co rzuca się w uszy to brak perkusji, a przez dużą część płyty instrumentów perkusyjnych w ogóle. Czysty przypadek, związany z problemami kadrowymi dał piorunujący efekt w połączeniu z drugim elementem. Jest nim nastrój płyty, który przez brak bębnów musiał być z konieczności mniej skoczny i przybrał bardziej balladowy charakter.
Pastoralna atmosfera albumu dopskonale oddaje średniowieczny nastrój muzyki. Tradycyjne melodie na płycie mimo swojego archaicznego posmaku są podane w sposób charakterystyczny dla czasów nagrywania repertuaru, przy jednoczesnym wyobcowaniu się od nich poprzez archaizujące brzmienie i charakter muzyki uzyskany dzięki przypadkowemu wspomnianemu brakowi perkusji oraz gitarom elektrycznym użytym tutaj w dosyć nietypowy dla gatunku sposób.
Spokojnie moje top 5 jeśli chodzi o te klimaty.

FOREST - s/t
La la
La lala la la
Lalala lala lalalalalala lala
Dziwna płyta, nawet jak na standardy, w których się poruszamy. Zero prądu i rockowego instrumentarium, za to stosy wszelkiego akustycznego złomu: mandolin, piszczałek, bębenków, cytr i innych. Muzyka również taka, że nie wiadomo, czy zgrzytać zębami, czy w wesołych podskokach udać się nago do pobliskiego lasku. Gęste i dosyć złożone aranżacje, mało przestrzeni, dużo zmian rytmu, charakterystyczny, nieco brzydki i denerwujący wokal starający się śpiewać ładnie - trochę jak Hammil ;) Kojarzy mi się to z Comus, którzy zamiast zjadać wędrowców zaginionych w lesie żywią się żołędziami i korą obgryzioną z lesnych drzew. Uwaga! To może być wkurwiające!

TREES - In the Garden of Jane Delawney
I Take You Through My Dreams
Out Into the Darkest Morning
Past the Bloodfilled Stream
Into the Garden of Jane Delawney
Coś bardziej standardowego. Mamy tutaj więcej rocka, więcej Fairport Convention i dołujący utwór tytułowy. Niewiele jest do napisania na temat tej płyty, bo dużo tu śladów FC, ale jednocześnie widoczny jest ty własny sznyt - więcej zachodniego wybrzeża i bardziej oniryczny nastrój całości. Zwykłe rockowe instrumentarium i bardzo dobry kobiecy wokal. No i interpretacja Lady Margaret (Matty Groves) lepsza niż u bardziej znanych kolegów.

MIDWINTER - The Waters of Sweet Sorrow
Can you hear the Devil calling?
Hold on your arms by the Sanctuary Stone
As the winter rain starts falling.
Mało znana płyta, wydana w swoim czasie jako private pressing. Prosty, amatorski folk z takimż brzmieniem, nierewelacyjny wokal. Po co tego słuchać? Ano nadstawcie uszu. Unikalne brzmienie robi robotę dając niesamowity nastrój. Całość brzmi surowo, jak na folk ciężko i pastoralnie, a uproszczony charakter muzyki dodaje płycie siły i wyrazistości. Słychać tu wibracje, które brzęczeć będą w dużo cięższej formie w muzyce Pagan Altar, czyli dużo angielskości polanej szczyptą okultyzmu.
Na razie tyle. Jak mi się zechce to kiedyś może coś dopisze.
DEATH TO FALSE FOLK!!!