Whiskey?
Tango?
Foxtrot?
No ale do rzeczy - Method of Defiance to chyba najbardziej ambitny z projektów Billa Laswella. Ciężko nawet powiedzieć że to projekt bo w zasadzie poza jedynką (i częściowo - trójką) na reszcie mamy tyle "feat-ów" że łeb może rozboleć.
A więc po kolei:

The only way to go is down '06
Debiut - nieokrzesany, dziki, brudny. No ale ponieważ pierwsze skrzypce gra tu Submerged to wiadomo czego się spodziewać. Pędzące, połamane bity, dzikość napędzają ten album od pierwszej do ostatniej sekundy. Jak na początek całkiem nieźle, ale...

Inamorata '07
No właśnie - dwójka. Tutaj mamy takie nagromadzenie gości, że w wielu miejscach można to spotkać jako składankę ;). Znowu Submerged a poza tym m.in.: Buckethead, Fanu, Herbie Hancock, Toshinori Kondo, John Zorn, Nils Petter Molvaer, itede itepe. Mieszanka wyszła zabójcza - głęboko rżnący bas do spółki z obłąkanym bitem wsparty tym co ww. jazzmani potrafią najlepiej. Płyta magiczna, bogata, a przy tym ani trochę niespójna. Jeżeli któraś miałaby być warta nabycia jako jedyna to właśnie ta.

Nihon '09
Trójeczka dla odmiany trochę inna, spokojniejsza, ba - zgodnie z tytułem - bardzo "japońska". Skład mniej więcej stały przez całą płytę więc i bogactwa środków mniej. Z całej piątki chyba najsłabiej znam, więc raczej nic więcej nie skrobnę.

Jahbulon '10
Czwórka dla odmiany (znowu ;)) skręciła w zupełnie inne rejony - głównie jamajsko-dancehallowe. No ale można tego się było spodziewać bo tracki na zmianę napisali Dr. Israel i I. Bromfield aka Hawk. Wsparte Laswellowym basem i okazjonalnymi gitarami daje efekt bardzo ciekawy. W sumie podoba mi się chyba równie bardzo jak ostatni Robal. Jako ciekawy dodatek ostatni kawałek z dużym wkładem Tricky'ego.
(brak na RYMie)
Incunabula '10
I album numer pięć - w zapowiedziach miał być instrumentalną wersją Dżabulonu, no ale nic z tego nie wyszło. A wyszło naturalnie coś zupełnie innego, co z ww. krążkiem ma tylko i wyłącznie niewiele wspólnego. 6 kawałków rozciągających się od ambientowych pasaży wspartych jeno trąbką Toshinori Kondo po MONSTRUALNY drugi track Anachronizer (Asteroid B449), gdzie na przestrzeni 10 minut mieści się opętane freejazzowe bębnienie, szalona trąbka, wesołe elektryczne pianinko Herby'ego Hancocka i tuzin innych fajnostek.
Ergo - zachęcam do poznania, bo jak na swoją jakość to ten projekt jest zaskakująco olewany.