
Kiedy w 2008 roku brytytjczycy z Ultravox ogłosili reaktywację wielu zastanawiało się, jaki kierunek obiorą w przyszłosci. Czy będzie to powrót do new-waveowych początków czy może raczej nawiązanie do najbardziej artstycznie płodnych i wartosciowych czasów 1978 - 1987 (reaktywowali się przecież w składzie, czyli Ure, Currie, Cann i Cross, choć wielu widziałoby chętnie powracającego Foxxa) . Wreszcie po czterech lat mamy nowy album czyli Brillant. Od razu słychać że jest to jednak powrót o trzy dekady (nie dalej), a dokładniej o trzy dekady i jeden rok do czasów "Rage in Eden". Czy to dobrze czy źle niech sobie każdy posłucha, ale uwazam (Pioter, skup się i czytaj!), ze jest to wielki powrot i wielka płyta, być może przewyższająca swój pierwowzór. Są wszystkie elementy układanki: głębokie wokale Urego, piękne synty poglębiające jeszcze wymowe tej plyty, pulsujace linie melodyczne. Do tego hard-rockowy riffy, których moc moze być dla metaluchów niepojęta. Czy płyta roku 2012? Pewnie tak, choc nie ma tu pozornie niczego nowego. Ale to nie poszukiwania nowego objawionego Paralitykleta i sześćdziesiąt pięć zejść po akordach nonowych i septymowych do subdominanty i przeskok do dominanty, od czego niewyedukowane brudasy dostają orgazmu. To po prostu muzyka. Polecam.