Genesis

nie tylko metalem człowiek żyje :)

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed

Awatar użytkownika
twoja_stara_trotzky
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9857
Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
Lokalizacja: 3city

Re: Genesis

07-03-2012, 23:43

KreatoR pisze:Zadajmy parę pytań.
Nie lepiej odpalić sobie wczesne Porcupine Tree (od "Up the downstair" do "Signify") zamiast wczesnego Genesis?

nie no... bez jaj...
Awatar użytkownika
KreatoR
weteran forumowych bitew
Posty: 1121
Rejestracja: 22-03-2009, 17:05
Lokalizacja: rodowity wrocławianin

Re: Genesis

08-03-2012, 00:33

Drone był tektoniczny. Nie mów, że jesteś geriatyczny? Ale prowokacja się udała:)
Ciężko wracać mi teraz do takiego grania w ogóle. Wolę Yes, czy napuszony ELP. Nawet Marillion z Fishem - bo bliższe metryce w momencie poznania, choć ponoć wtórne.
Ogólnie Genesis określiłbym na dzień dzisiejszy jako zespół, który trzeba znać z kronikarskiego obowiązku. Jak z romansem - wiadomo, trzeba przerobić ale tylko na krótką metę.
Agony
postuje jak opętany!
Posty: 591
Rejestracja: 07-03-2002, 15:34
Lokalizacja: ZSRE

Re: Genesis

26-03-2013, 19:48

Ostatnio w moim odtwarzaczu często kręci się ''Trespass'' (1970), drugi album Genesis, a pierwszy z ich ''progresywnego'' katalogu. Dotychczas nie doceniałem tej płyty i dziwiły mnie wysokie noty, jakie od zawsze otrzymywała w serwisie Progarchives, jednak przyszedł czas, gdy zweryfikowałem swoje sądy. Dziś doceniam bogactwo delikatnych, sennych fragmentów, które przeważają na tej płycie, a zwłaszcza to, jak finezyjnie łączą się partie akustycznych gitar z rozmarzonymi wokalizami Gabriela. Oczywiście, nie brakuje tu także dynamicznych, podniosłych fragmentów, czego najlepszym przykładem jest kończący płytę ''The Knife'', będący zapowiedzią quasi-hardrockowej estetyki, która za rok, na krótko, miała zdominować muzykę Genesis. Album ''Trespass'' zawiera bardzo ambitny materiał. Czasem ma sie wrażenie, że ambicje zbytnio ponoszą młodych jeszcze muzyków, mianowicie w utworze''Stagnation'', gdzie mimo obiecującego początku zespół w końcu pogubił się w łączeniu delikatnych partii z tymi mocniejszymi, dynamicznymi. Z wyjatkiem tego jednego zgrzytu, całą resztę płyty wypełnia ciekawe, progresywno-symfoniczne granie. (8/10).


Przez długie lata moją ulubioną płytą Genesis była ''Nursery Cryme'' (1971) i do dziś mam do niej spory sentyment. To na tej płycie debiutowali w zespole dwaj utalentowani muzycy: perkusista Phil Collins i gitarzysta Steve Hackett. Ten ostatni odcisnął na albumie szczególnie mocne piętno. Jego odważne, dynamiczne partie uczyniły z ''Nursery Cryme'' płytę niemal hardrockową. Wystarczy posłuchać takich utworów, jak rozbudowany ''The Musical Box'' czy potężny, podniosły ''The Return Of The Giant Hogweed'', obydwa zaliczające się do najlepszych utworów w karierze Genesis. Nigdy później zespół nie nagrał już tak mocnej, zdominowanej przez gitary muzyki. Nie brakuje na ''Nursery Cryme'' takzę łagodniejszych momentów, o uroczych, nacechowanych pewną naiwnością melodiach. Zabrakło tu jednak subtelności znanej z poprzedniej płyty, bowiem linie melodyczne i partie wokalne są tu wyraźnie zaznaczone. (8.5/10).


Pierwszą, w pełni dojrzałą płytą Genesis jest ''Foxtrot'' (1972). To tutaj zespół po raz pierwszy zaprezentował swój skrystalizowany styl i charakterystyczne, tym razem zdominowane przez instrumenty klawiszowe, brzmienie. To właśnie brzmienie tej płyty należy uznać za najbardziej typowe dla Genesis. ''Foxtrot'' stanowi dla grupy duży krok naprzód tak pod względem kompozytorskim, jak również - przede wszystkim - wykonawczym, dzięki czemu muzyka nabrała finezji i polotu. Pierwszą stronę albumu wypełniają krótsze, bardzo ciekawe, skondensowane i bogate muzycznie komozycje, zaś drugą stronę zajmuje 23-minutowy utwór ''Supper's Ready''. Niestety, to nie jest suita mająca swoją dobrze skomponowaną dramaturgię, na miarę dwudziestominutowych, rockowych suit zespołów King Crimson, VdGG czy Yes. ''Supper's Ready'' jest raczej zbiorem siedmiu bardzo interesujących, ale niepowiązanych ze sobą motywów i chyba lepiej by się stało, gdyby podzielono ten utwór na osobne ścieżki. Mimo tego mankamentu, ''Foxtrot'' pozostaje jedną z najlepszych płyt Genesis. (9/10).


cdn.
In God We Trust
Agony
postuje jak opętany!
Posty: 591
Rejestracja: 07-03-2002, 15:34
Lokalizacja: ZSRE

Re: Genesis

28-03-2013, 19:34

Za najlepszy album Genesis dość powszechnie uznawany jest ''Selling England By The Pound'' (1973). Ja sam jeszcze kilka lat temu skłaniałem się ku takiej opinii. To na tej płycie Phil Collins zaprezentował się jako wokalista - w niezbyt udanej, trzyminutowej miniaturce ''More Fool Me''. Główną atrakcją płyty są jednak cztery długie, rozbudowane kompozycje, z których jedna - podana pod koniec ''The Cinema Show'', jest jedną z najlepszych w całym dorobku Genesis. Długa część instrumentalna tego utworu jest jednym z najpiękniejszych muzycznych fragmentów, jakie słyszałem w życiu. Niestety, pozostała część płyty nie robi na mnie aż takiego wrażenia, jak materiał zawarty na wcześniejszej płycie. Tym bardziej, że ''Foxtrot'' miał ciekawe, przykuwające uwagę brzmienie, tymczasem ''Selling England By The Pound'' brzmi trochę bardziej trywialnie, pospolicie. I chyba nieco bardziej trywialne niż na wcześniejszej płycie są proponowane przez zespół rozwiązania melodyczne i aranże. ''Selling England By The Pound'' to znakomita płyta, jednak wbrew opinii większości słuchaczy nie uważam jej za szczytowe osiągnięcie Genesis. (8/10).


Płytą, którą zdecydowanie doceniłem z czasem jest ''The Lamb Lies Down On Broadway'' (1974), podwójny album koncepcyjny z bardzo przemyślaną, wieloznaczną stroną tekstową. Pod względem muzycznym jest to chyba najdojrzalszy materiał Genesis, a zarazem najtrudniejszy w odbiorze. Jego ozdobą są subtelne linie melodyczne, które nie trafiają do słuchacza od razu. Na dostrzeżenie ich piękna potrzeba wielu przesłuchań. Jak każdej płyty koncepcyjnej także tej należy słuchać w całości, gdyż kolejne utwory tworzą coś na kształt długiej suity. Poszczególne utwory nie są jednak przesadnie skomplikowane, panowie wyciągnęli jak widać wnioski z ''Supper's Ready''. Z początku płyta wydawać może się nierówna i chaotyczna, dopiero po pewnym czasie dostrzega się związek pomiędzy kolejnymi tematami. (9/10).

cdn.
In God We Trust
Agony
postuje jak opętany!
Posty: 591
Rejestracja: 07-03-2002, 15:34
Lokalizacja: ZSRE

Re: Genesis

12-04-2013, 10:59

Pierwszą płytą Genesis nagraną bez Petera Gabriela jest ''A Trick Of The Tail'' (1976). Warto wspomnieć, że już poprzedni, podwójny album zespołu zawierał muzykę skomponowaną w większości bez udziału Gabriela. Kierunek muzycznego rozwoju formacji zawsze wyznaczany był przez jej liderów - panów Banksa i Rutherforda. Toteż otrzymaliśmy kolejny, ambitny i progresywny materiał, przez wiele lat uważany przeze mnie za najwybitniejsze osiągnięcie Genesis. Tak melodie, jak i konstrukcje poszczególnych utworów są bardzo dojrzałe, wyszukane, w pełnej krasie ukazujące umiejętności instrumentalne i kompozytorskie członków zespołu. Jedynie śpiew Collinsa nie robi na mnie aż takiego wrażenia, jak wokalistyka Gabriela. Godna odnotowania jest także bardzo dobra okładka. ''A Trick Of The Tale'' jest jedną z najlepszych płyt Genesis, a zarazem jedną z najlepszych progresywnych płyt nagranych w schyłkowym dla tego gatunku 1976. roku. (8.5/10)

W tym samym roku pojawiła się na rynku kolejna plyta Genesis - ''Wind & Wuthering''. Był to ostatni album zespołu nagrany z udziałem gitarzysty Steve'a Hacketta, który zresztą już na tym krążku został wyraźnie odsunięty w cień. Mało jest na tej płycie wyrazistych, gitarowych partii, brzmienie albumu jest za to zdominowane przez instrumenty klawiszowe. Trzeba przyznać, że niektóre klawiszowe partie Tony'ego Banksa są wprost rewelacyjne, jak choćby w rozbudowanym utworze ''One For The Vine'' - chyba najlepszym fragmencie tej płyty. Znakomity album, chociaż słabszy od swego poprzednika. (8/10).

Ostatnim klasycznym albumem Genesis jest nagrany już w trzyosobowym składzie ''...And Then There Were Three...'' (1978). Niestety, brak Hacketta jest tu mocno odczuwalny, zespołowi nie udało się bowiem osiągnąć aż tak bogatego, pełnego brzmienia, jak na wcześniejszych krążkach. Ten utrzymany w dość smutnym nastroju album jest nieco prostszy od swego poprzednika, przy tym zdecydowanie zdominowany przez brzmienie instrumentów klawiszowych. Płyta zawiera naprawdę znakomite momenty, jak choćby utwór ''Burning Rope'' i ogólnie jest udanym dziełkiem, chociaż słabszym i mniej równym, niż wcześniejsze nagrania. (7/10)
In God We Trust
ODPOWIEDZ