Heretyk pisze:Poza tym przypomina mi się jedno piękne twierdzenie Mariana Konopnickiego, którym nas tu kiedyś uraczył. brzmiało to mniej więcej tak - "im więcej poznaję różnej innej muzyki, tym bardziej kocham metal". :)
Ostatnio miałem ostrą fazę na blues i jazz, które uwielbiam, ale w pewnym momencie poczułem, że jak sobie nie włączę jakiegoś porządnego death metalowego napierdolu, to po prostu oszaleję. To kurewsko silne uzależnienie i miłość przy okazji. :) Wyrosnąć z tego? Nie ma opcji.
Albo z innej strony - niecały tydzień temu wróciłem z krótkiego wyjazdu, totalny wypizdów, zero muzyki, dzicz, grill, gorzała, piwo, z tym że postanowiłem że będzie to taka ucieczka od cywilizacji. Wróciłem ze świetnym samopoczuciem, i okazało się, że w amplitunerze poszła mi końcówka mocy. Trzeba było pójść do roboty, więc nie miałem czasu by jechać do serwisu, a jak w końcu zajechałem to minął kolejny tydzień. Jutro jest już na szczęście do odbioru, ale przez ten czas kiedy nie słuchałem kompletnie niczego, poczułem taki głód muzyki, że ja pierdolę. Po prostu nosi mnie, i mam ochotę posłuchać płyt których osobiście nie słuchałem lata, chętnie posłuchałbym nawet trzecioligowego grindu. ;-) Tak jak Ty miałeś odskocznię od tej muzyki na jakiś czas zagłębiając się w inne rejony muzyczne, tak ja miałem efekt odstawienia, bo po prostu chcąc nie chcąc musiałem zadowolić się ciszą. Efekt jest jednak taki sam, obydwaj musimy załączyć sobie jakiś porządny death metalowy łomot, bo inaczej ochujejemy. Uzależnienie, miłość, pasja - zwał jak zwał, nie ma opcji z tego wyrosnąć.